Ulecz Mnie (Księga Rafała: Ko...

By ZofiaAMackiewicz

24.7K 2.3K 266

Noelle Harris jest młodą, wierzącą w ideały doktor psychologii i psychiatrii. Ma zaledwie 28 lat i wciąż wier... More

Księga Rafała: Kolor Strachu
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział specjalny: Boże Narodzenie
Rozdział dziewiętnasty
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty pierwszy
Rozdział dwudziesty drugi
Rozdział dwudziesty trzeci
Rozdział dwudziesty czwarty
Epilog
Podziękowania

Rozdział osiemnasty

615 69 10
By ZofiaAMackiewicz

Wzdrygnął nią delikatny dreszcz, gdy duża, ciepła dłoń pogłaskała ją po ukrytych w białym podkoszulku plecach. Ściągnęła ramiona, czując jak włosy zsuwają jej się z ramion i muskają plecy oraz rękę Gusa. Oparła swój ciężar na niej, a on się roześmiał, pozwalając jej opaść na swoją pierś.

- Jesteś pewny, że twój współlokator nie będzie miał nic przeciwko?- zapytała cicho, unosząc dłoń i wędrują nią na oślep po skórze jego szyi.

- Nie sądzę.

Skamieniała na dźwięk tego głosu. Wydawało się jej, że wszystko dookoła zwolniło. Jej dłoń odskoczyła od skóry, w tym samym momencie, gdy mężczyzna odepchnął ją od siebie, a ona upadła na kamienną podłogę, choć jeszcze chwilę temu był tam drewniany, wysłużony parkiet.

Wstała energicznie, odwracając się w jego stronę, ale na białej kanapie nie siedział już inspektor Yamash. Nie. Rozparty, z ciemnymi lokami opadającymi na ramiona i klasycznym nosem pomiędzy ciemnymi oczami o długich kręconych rzęsach. Wąskie usta rozciągnięte w wyzywającym uśmiechu.

Zaschło jej w gardle.

- No co? Już o mnie zapomniałaś?

Nigdy by się do niej tak nie odezwał. Nigdy. A jednak w jego oczach widziała tyle nienawiści. Czuła się taka mała i nieważna w sile jego spojrzenia. Sprawił, że skurczyła się w sobie.

- Jim – wychrypiała.

Pochylił się w jej stronę, opierając na kolanach. Widziała najdrobniejszy szczegół jego twarzy, którą zapamiętała dokładnie. Uczyła się jej na pamięć każdego poranka przez prawie dwa lata ich małżeństwa i wcześniej. Widziała drobną bruzdę nad wargą – pozostałość po ospie przeżytej w dzieciństwie – oraz opadający kącik lewego oka. Ale ta twarz mimo tego wszystkiego nie przypominała twarzy jej byłego męża. Była raczej postacią jej najgłębszych lęków zsumowanych w jeden obraz.

- A myślałaś, że kto? Czyżbyś już znalazła sobie zamiennika? Ktokolwiek cię chciał? – Pochylił się w jej stronę, tak, że prawie dotykali się nosami – Ktokolwiek zechciał takie coś? Jesteś przecież bezużyteczna, głupia i...

- Przestań, Jim – szepnęła.

Przez jego twarz przeszedł drastyczny skurcz.

- Przestań, Jim – przedrzeźnił ją i rozsiadł się na kanapie, wciąż uśmiechając się tym samym perfidnym uśmieszkiem – Jim, Jim, Jim. Umiesz powiedzieć coś innego?

- Tak. – Spokojnie podniosła się i patrząc mu cały czas w oczy, starała się nie okazywać, jak bardzo się boi.

Boże dopomóż.

Niby z przyzwyczajenia, ale poczuła, że nagle Jim nie jest już taki straszny. Jego sylwetka nagle zaczęła się rozmazywać. Jego uśmieszek nie był taki pewny. Wręcz przeciwnie, mina mu zrzedła i wpatrywał się w nią zdumiony.

- Coś ty...

- Wynoś się – powiedziała spokojnie – Wynoś się z mojego życia. Jesteś tylko przeszłością.

Poderwał się, ale w chwili, gdy tylko spróbował jej dotknąć, poczuła jak nogi wrastają jej w ziemię. Oślepiło ją światło i poczuła na twarzy gwałtowny podmuch.

***

Poderwała się, rozglądając dookoła. Wciąż siedziała w pociągu z Peebles do Londynu, gdzie zawiozła dokumenty związane ze sprawą Lyanne. Chciała też porozmawiać z Lloydem i dokładnie mu wytłumaczyć ten przypadek. Na szczęście dawny znajomy okazał się otwarty na jej rady i nawet ucieszył się, gdy ją zobaczył.

Rozmawiała z samą Lyanne, która chyba powoli odnajdywała spokój w klinice położonej w malowniczej Szkocji, zaledwie 45 minut drogi od Edynburga, ale jakby ukrytej przed światem. Noelle cieszyła się, bo jej pacjentka wyraźnie nabrała kolorów oraz, co było miłym zaskoczeniem, ciała. Zrezygnowała z mocnego makijażu, a włosy zaczesywała tak, by można było zajrzeć w jej błyszczące oczy. Wydawała się być w miarę szczęśliwa.

Noelle westchnęła, wpatrując się w mknący za oknem krajobraz. Niedawno musieli minąć Manchester, choć nie pamiętała postoju w Warrington, chociaż mogła go zwyczajnie przespać.

Pożółkłe pola pokrywała gęsta mgła, a o szybę mknącego pociągu zacinał mocny deszcz. Mijane widoki rozmazywały się przez prędkość i widoczność. Wszystko traciło ostrość i nie miało kątów, jakby łagodne łuki i linie były jedynym, z czego składał się świat za oknem.

Noelle odwróciła głowę i spojrzała na siedzącego przed nią mężczyznę w eleganckim garniturze, który czytał gazetę, całkiem ukryty za nią. Westchnęła, wyjmując telefon i spojrzała na ostatnie wiadomości.

Rano, zanim wyjechała do Szkocji, dostała smsa od Gusa, który życzył jej powodzenia. Nie chciała mu przeszkadzać w pracy, w końcu policja miała masę roboty w związku z bezdomnymi i mrozami, które nachodziły Londyn nocami od kilku dni. Wszyscy zostali postawieni na nogi, łącznie z inspektorami i detektywami.

Poprawiła się w fotelu i zaczęła wystukiwać wiadomość, ale rozmyśliła się i spojrzała znowu za okno.

- No daj spokój, nie mów, że się nudzisz.

Podskoczyła jak oparzona, wpatrując się ze zdumieniem na mężczyznę od gazety, który odsłonił swoją twarz i uśmiechnął się do niej.

- Już wolę jak odzywasz się w mojej głowie – szepnęła i zmarszczyła nagle brwi – Czy czasem pojawianie się w rzeczywistości nie jest zbyt trudne?

- Kto powiedział, że to rzeczywistość?

- A więc śni mi się to?

Wzruszył ramionami.

- To zależy.

Noelle westchnęła i odgarnęła włosy za ucho.

- Od czego?

Pochylił się w jej stronę, wpatrując się w nią niebieskimi oczami, które niczym niebo na granicy z oceanem, błyszczały w niezwykły sposób.

- Boisz się, Noelle, prawda?

- Ja... - Otworzyła buzię i potem ją zamknęła, aż wreszcie splotła palce na kolanach – Tak, boję się, Azariahu. To jest czyste szaleństwo.

- Strach ludzka rzecz.

Chyba mu ulżyło, że się przyznała. Rozpadł się w fotelu i uśmiechnął się zachęcająco.

Wyglądał naprawdę zdumiewająco dobrze w białej koszuli i granatowym krawacie podpasowanym pod o ton ciemniejszy garnitur. Ta myśl przemknęła jej przez głowę niepostrzeżenie, jakby w ogóle jej nie kontrolowała – a przecież był jej opiekunem.

Odchrząknął, uśmiechając się półgębkiem i kiwnął na nią głową.

- Dalej, powiedz o co dokładnie chodzi.

- Ja po prostu... Nie wiem, czego oczekiwać. Bo dzisiaj... Idę przecież do Ricemanów i to była pierwsza wskazówka, którą mi dałeś, żeby Trevora obserwować podczas snu, a ja nie wiem... Czy ten naszyjnik naprawdę przeniesie mnie do jego snu? Będę w stanie pomóc mu? I, Boże, czy się będziesz tam ze mną?

- Noelle. – Uśmiechnął się, opierając się na kolanach i wziął ją za ręce. Oparli swoje dłonie. Miał duże i ciepłe dłonie, bardzo miękkie, palce lekko kościste, znacznie dłuższe od jej.

- Moją pierwszą radą dla ciebie było, jeszcze za nim tak naprawdę mnie poznałaś. Kiedy dostałaś ten naszyjnik było... – Zamurowało ją.

Wiedziała, że Azariah był w jakiś sposób połączony z Babcią Pomarańczą, sądziła, że to jakaś jego podwładna. Wydawało jej się, że tak dobrze go zna, że wie o nim wszystko – a jednak, gdy wpatrywała się zdumiona w twarz Azariaha, tym bardziej rozpoznała w jego twarzy podobieństwo do owej staruszki pod marketem, którą przewróciła.

Szlachetne rysy, harmonijna twarz, niewyobrażalne piękno i oczy, których nie można było pomylić i które podziwiała tyle razy, a jednak nigdy nie zdała sobie sprawy, że widziała je wcześniej – teoretycznie u innej osoby.

- Noelle, powinnaś pozwolić opaść łuskom z oczu.

***

Usiadła na podłodze i uśmiechnęła się do Trevora, który skulił się na swoim łóżku, podciągając kolana pod brodę.

- Na pewno nie chcesz jakiegoś fotela? Może chociaż poduszki? – zapytał w końcu, gdy opatuliła się kocem.

- Niee, jest okej. – Uśmiechnęła się i jeszcze raz sprawdziła dyktafon, który leżał obok niej.

- Boję się – odezwał się nagle, gdy ona nagrywała próbną sesję.

Noelle podniosła głowę, wpatrując się w swojego pacjenta. Przycięte, płowe kosmyki odstawały na czubku głowy, a ciemne, sarnie oczy poruszały się nerwowo, śledząc jej twarz. Uśmiechnęła się pokrzepiająco. Ona też się bała.

- Strach ludzka rzecz.

Gorzej jak Azariah zacznie się bać. Wtedy to chyba zwariuje.

- A pa... ty? Boisz się?

- No cóż, Azariah jasno wyjaśnił, że oboje siedzimy w tym po uszy. Jak widać nie mam wyboru.

Chłopak rozluźnił nogi i usiadł po turecku, przyglądając się.

- Nie boisz się tego? Powiedział nam, że jest aniołem. To brzmi naprawdę dziwnie. I w ogóle, dlaczego ma pani z tym związek?

- Bo jestem twoim psychiatrą – westchnęła – A także dlatego, to moje podejrzenie, nic więcej, ale... Nigdy nie należałam do osób bardzo religijnych, wiesz, mój brat jest egzorcystą, wyświęconym księdzem i miał siostrę ateistkę... Jeśli wierzyć Azariahowi i naprawdę przybył od Boga, to może Bóg naprawdę istnieje i chce, żebym znowu w niego uwierzyła.

- A wierzy pani?

Wzruszyła ramionami, wciąż się uśmiechając.

- Mam takie momenty, zwłaszcza, gdy Azariah się pojawia i ze mną rozmawia, że jestem tego stuprocentowo pewna. A czasem... – westchnęła – Mi też zdarzają się koszmary, chociaż raczej nie powoduje je stracona dusza. Bardziej moja przeszłość, w której nie było dla mnie Boga.

- Ja w niego nie wierzę.

- Poznałeś mojego anioła i poznałeś imię swojego anioła stróża.

- Nonsens – mruknął i opadł na poduszki, z dłońmi splecionymi na szyi. Wpatrywał się przez chwilę w sufit, a jego lekarka w niego.

- Patrzę tak na ten sufit i zastanawiam się, skąd ta woda mogła się lać. – Podniósł rękę. Zaczął malować jakieś wzory przed sobą, wpatrując się w deski.

- To był koszmar. Nie potrzebna jest w nich logika.

- Był bardzo realistyczny, też to wiesz. – Trevor opuścił dłoń i rozprostował nogi.

Zapadła cisza, a Noelle opuściła głowę i wzięła do ręki książkę, którą ze sobą przyniosła. Oparła się o szafkę z akwarium. W środku rybki spokojnie toczyły swoje życie dalej, zupełnie nieświadome, że ich właściciel nie panuje nad swoim.

- Boże – szepnęła, nagle podnosząc głowę – Wiesz, co sobie właśnie uświadomiłam?

Trevor podniósł głowę i na nią spojrzał pytająco.

- W naszym koszmarze nie było twojego akwarium. – Podniosła się – A wiesz, gdzie leżał nasz problem? Nie wiedzieliśmy, że to był tylko sen. Wiesz na czym polegają świadome sny?

- Że co sobie pomyślisz, to się stanie. – Usiadł na łóżku.

- Dokładniej mówiąc, panujesz nad swoimi snami i możesz łatwo z niego wyjść i się obudzić.

- Da się przejąć kontrolę nad swoim snem? Uzyskać świadomy sen?

Uśmiechnęła się i podniosła książkę.

- Według Jean Cammigal, a i owszem. – Odłożyła książkę – Zazwyczaj nie czytam filozoficznych bzdur, które nie mają żadnego uzasadnienia w medycynie, ale wygląda na to, że Jean, jak na behawiorystę jest specjalistą od nocnych marzeń i koszmarów.

- Czy czasem behawiorysta nie pracuje z psami?

- To zwierzęcy behawiorysta. Pani Cammigal zajmuje się badaniem ludzkiej psychiki i wygląda na to, że również snów. I jest w tym całkiem logiczna, jak na behawiorystę-filozofa. – Uśmiechnęła się, przekartkowując książkę. Szukała rozdziału o świadomych snach i kontroli wybudzenia.

- Co mówi o przejmowaniu kontroli nad swoimi snami?

Trevor wyraźnie się zainteresował. Usiadł na brzegu łóżka, a gdy głęboko oddychał, koszulka w której spał napinała się na piersi. Przebierał palcami u stóp i śledził ją wzrokiem.

- Mówi, że trzeba uświadomić sobie swoje istnienie, problem w tym, jak to zrobić.

- A ty masz pomysł jak to zrobić.

- Nie było akwarium. Gdybyśmy sobie z tego zdali sprawę, uświadomilibyśmy sobie, że to tylko sen. Moglibyśmy, jak twierdzi Cammigal, dostrzec istnienie swoje i naszego snu. Moglibyśmy przejąć nad nim kontrolę, Trevorze.

- Więc, co zamierzasz?

Wzięła głęboki wdech i odłożyła książkę.

- Nie wiemy, co się stanie. Ale jeśli stanie się cokolwiek i sen zacznie ci zagrażać, zmieni się w koszmar, jest to niemal oczywiste, że tak się stanie, chcę żebyś... Żebyś znalazł coś, co nie pasuje do rzeczywistości, coś co sprawia, że to nie jest prawdziwe. Uczep się i pamiętaj, że będę próbowała dotrzeć do ciebie, ale jeśli mnie tam nie będzie, po prostu postaraj się obudzić – wyjaśniła mu.

- A jeśli ty się nie obudzisz?

- Krzyknij „Ruda, Lincoln idzie". Obudzę się jak na zawołanie. Działało na studiach, zadziała teraz.

Uniósł brew.

- Znienawidzony wykładowca, u którego zasypiałam na lekcji – odpowiedziała na jego pytające spojrzenie.

Trevor westchnął, opadając na materac brzuchem i przycisnął czoło do posłania, z rękoma przy ciele.

- Czasem żałuję, że rzuciłem szkołę – odezwał się, a jego głos przytłumił materiał.

- Czemu?

- Straciłem jedyną okazję, by spędzać jakiś czas z ludźmi w moim wieku. Teraz nie mam żadnych znajomych. Dosłownie, nie mam życia towarzyskiego jakiegokolwiek. Nie mam nawet Facebooka. – Podniósł głowę, przyglądając jej się – To raczej nie jest zdrowe, co?

- Nie. To nawet bardzo niezdrowe. To prawdopodobnie jeszcze bardziej pogłębiło twoją depresję, gdy zaczęła się ona ujawniać.

- Mhm.

Przyjrzała mu się uważnie. Chłopak znowu opuścił głowę i na nią nie patrzył, nagle zafascynowany fakturą swojej kołdry.

- Trevorze, chcesz mi coś powiedzieć? – zapytała spokojnie.

Machnął dłonią i obrócił się, tak, by jego głowa znalazła się na poduszkach.

- Dobranoc – powiedział.

- Dobranoc – westchnęła Noelle – Ale pamiętaj, że mnie możesz mówić wszystko. – Podniosła książkę i poprawiała opadający z ramienia koc, zagłębiając się w lekturę.

Nie pomyślała, by spojrzeć za okno, po którym spływały krople nocnego deszczu.

***

Miała ochotę wydać z siebie szalony ryk, gdy przez szybę okna chłopca zobaczyła kobietę. Siedziała oparta o szafkę z rybami i czytała książkę o snach.

Nie mogła nawet na nią patrzeć, tak jasna aura ją otaczała. Miała wrażenie, że jej oczy płoną. Poświata lekko falowała, zwłaszcza w pobliżu Daru, który był bielszy niż śnieg w oczach mrocznego dziecka. Co prawda światło otaczające lekarkę miało swoje szarości i cienie, ale wciąż dobro tak głęboko w niej zakorzenione i będące jej częścią, wygrywało.

Czuła ból, rozsadzało jej umysł, bo wiedziała, że kobieta w chłopaku zakorzeniła coś gorszego. Coś, co mogło zniszczyć te wszystkie lata snucia planów i powolnych kroków. W jego sercu, do tej pory przykrytym mrokami smutków i lęków zaczęła kiełkować największa broń przeciwko złu i strachowi – nadzieja.

Odepchnęła się od szyby i lawirując między kroplami, opadła na podłoże w cieniu starego domu po przeciwnej stronie ulicy. Przez ostatni wypadek z Bogothą, wolała trzymać ze sobą ochroniarza, na wszelki wypadek.

Gdyby miała ludzie uczucia, z pewnością byłoby jej szkoda Bogothy – nie dało się go już poskładać do kupy, te cholerne amorki załatwiły go po całości. Najbardziej jednak przerażała ją aura, którą tam znalazła – tylko raz podczas swojej mrocznej egzystencji (czy raczej wegetacji) spotkała coś takiego. Bardzo potężna, której ślady były wyraźne nawet po kilku dniach. Bogotha zginął od cięcia Skrzydeł Archanioła. Nie wiedziała, co jest gorsze – to, że jej podwładny, który był idealny do zastraszania Noelle Harris zginął, czy to, że w sprawę byli zamieszani Najwyżsi.

Co prawda, to by się kłóciło, z dotychczasowymi działaniami Całej Trójcy, czy nawet Jedynego, ale nie chciała nawet myśleć o tym, z czym się mogło dla niej wiązać starcie z Archaniołem albo jego podwładnym. Była nawet gotowa porzucić w cholerę Trevora Ricemana i jego umierającą duszę.

- Rmea – wycharczał jej ochroniarz, trzymając łapę na ramieniu szeptacza, przyprowadzonego obok.

- Nie wyślę go tam – odpowiedziała – Harris tam jest.

- I? To tylko człowiek.

- Człowiek?! Tylko człowiek?! Dul, zastanów się. Bogotha miał za zadanie ją wystraszyć, by porzuciła leczenie Ricemana i zginął od Skrzydeł Archanioła. Jestem niemal pewna, że jeden z nich opiekuje się tą kobietą. Wystarczy na nią spojrzeć – wyszeptała – Jest w niej tyle światła. – Splunęła, a kwas wyżarł mokrą trawę zostawiając jałową i wypaloną ziemię – Diabli by ją i tego chłopaka wzięli!

- No, od tego tu jesteśmy.

Nie mogła uwierzyć, że oboje narodzili się w ogniu i mroku, naprawdę nie potrafiła uwierzyć, że oboje są teoretycznie tym samym. Dul może i był niezawodny, gdy trzeba było się bronić, ale inteligencją nie grzeszył.

Miała ochotę go rozszarpać, ale wzięła głęboki wdech i spojrzała na szeptacza.

- Jest zbyt cenny – powiedziała, łapiąc go pod brodę, a dusza zakołysała się, jak liść trącony przed dłoń wiatru – Tylko on może zniszczyć chłopaka.

- Jeśli nie ma tu amorków, może jednak warto wprowadzić plan w życie, gdy Harris zaśnie.

Zastanowiła się.

Właściwie to miało sens. Jeśli Dar miał jakiś związek ze snami, było nawet wysokie prawdopodobieństwo, że Harris wyląduje w śnie Ricemana, a przez to pozbędą się jej, a on skończy tak jak szeptacz, który stał przed nią.

- Może jednak nie jesteś taki głupi – stwierdziła i spojrzała jeszcze raz na duszę opatuloną okowami mroku – Wolę go nie stracić.

- Nie stracisz, dopilnuję, by wam nie przeszkadzano.

To mówiąc, wzbił się w powietrze, przeobrażając w strasznego, ogromnego potwora stworzonego z łusek, ognia i mroku, a zataczając kręgi nad domem Ricemanów upewnił ją, że nie grozi im atak ze strony amorków. Chociaż kto wie, pewnie Archanioł poradziłby sobie z nim równie szybko, co z Bogothą.

- Obyś się nie mylił – warknęła i chwyciła duszę za ramię, ciągnąc ją w stronę okna do pokoju chłopca.

Continue Reading

You'll Also Like

2.8M 33.3K 13
Nieprzerwana walka z własnym umysłem. Siła relacji międzyludzkich. Uzależnienia stające na drodze spełniania marzeń. Zagłębianie się w zakamarki prze...
987 91 6
Chłopcy z Generacji Cudów szykują się na coś wielkiego. Na jeden dzień, przed tym wydarzeniem, wkradniemy się w ich życie prywatne. Będziemy im towa...
Snake Zone By Dominik847

Mystery / Thriller

3.9K 515 32
Akcja rozgrywająca się w Barcelonie dotyczy głównej bohaterki Sary Miller która uczęszcza do liceum w którym jest prześladowana przez dwójkę uczniów...