Bungou Stray Dogs II - Miłość...

LuciferMorny tarafından

13.9K 2.2K 1.9K

Yosano Akiko zaburzyła dzień absolutnie wszystkim, gdy nagle wyciągnęła Czterdziestego Trzeciego Szefa Portow... Daha Fazla

P. I / CZARNY ALARM
P. II / CHUUYA, WRÓCIŁEŚ
P. III / PUSTE CZTERY ŚCIANY
P. IV / RODZINNE TRADYCJE
P. V / PUDEŁKO PO PIERŚCIONKU ZARĘCZYNOWYM
P. VI / POWRÓT DO MIESZKANIA
P. VII / YOSANO O PÓŁNOCY
P. VIII / O SZCZURZE KRADNĄCYM PROCHY
P. IX / GODZINA SZCZEROŚCI AKIKO
P. X / WEJŚCIÓWKA, KTÓREJ NIE POSIADA
P. XI / SALEM
P. XII / WIADRO RZECZYWISTOŚCI
P. XIII / SŁOWA DO UKOCHANEGO
P. XIV / KIEDY ŻYCIE ROBI KUKU
P. XV / DEGRADACJA KARALUCHA
P. XIV / SZCZUR ZAWSZE NA SWOJEJ ŁODZI
P. XVII / OPTYMIZM IZAKIEGO
P. XVIII / PIĘKNA, CHWILOWA BAŃKA
P. XIX / NIE BĘDĘ PRZEPRASZAĆ
P. XX / BOGOWIE, JAK SZEF TRAGICZNIE WYGLĄDA
P. XXI / ZŁE PYTANIA I LASKA Z MAFII
P. XXII / DWA LATA I ŚRODKOWY PALEC
P. XXIII / NIE WIEM JAK DUŻO MOGĘ JEJ POWIEDZIEĆ
P.XXIV / CHODZIŁO PRZECIEŻ O DAZAIA, KTÓRY NIE MÓGŁ
P. XXV / POŻYCZONA RODZINA
P. XXVI / OBOJE WIEMY, ŻE TO KŁAMSTWO
P. XXVII / OBAJ UFAMY, ŻE NAKAHARA WIE, CO ROBI
P. XXVIII / ATSUSHI, RĘKA I OKAZYWANIE UCZUĆ PUBLICZNIE
P. XXIX / TRZY NIESPODZIANKI
P. XXX / ROZMOWA PRZY NAGROBKU
P. XXXI / KOŃCZENIE ZDAŃ
P. XXXII / RELACJE, ROLE I ZAUFANIE
P. XXXIII / ZALETA STARSZYCH BRACI
P. XXXIV / SIŁA DO WALKI
P. XXXV / STRONA KONFLIKTU
P. XXXVI / PRZYZNANIE I ODEBRANIE DOSTĘPU
P. XXXVII / ZAKRWAWIONE CHUSTECZKI
P. XXXVIII / OPŁAKIWANIE DAZAIA
P. XXXIX / CHOLERNIE DOBRY POCZĄTEK
P. XL / JAK ZAPOMNIEĆ O PORTOWEJ MAFII
P. XLI / OKRUCIEŃSTWO I MIŁOSIERDZIE
P. XLII / WĄTPLIWOŚCI
P. XLIII / SPALIMY LEKI DAZAIA
P. XLIV / PRZEFARBOWANE WŁOSY
P. XLV / WBREW POZOROM MAMY CZAS
P. XLVI / WSZYSCY KIEDYŚ UMRZEMY
P. XLVII / BRAK WIARY OSAMU
P. XLVIII / PRZYPADKOWO ZABITY CYWIL
P. XLIX / MASZ KWADRANS
P. L / KIELISZKI NIE DO PARY
P. LI / PRZEPROSINY PO WŁOSKU
P. LIII / ZALĄŻEK NOWEGO PLANU
P. LIV / GNIEW
P. LV / PRZYGOTOWANIA
P. LVI / KRWAWY LUSTRZANY WYMIAR
P LVII / POKÓJ OSAMU

P. LII / ROSIE

175 27 26
LuciferMorny tarafından

No to ten, nie wyszło z tym delulu. Trzymajmy kciuki żeby następny rozdział był niedługo a nie za miesiąc xD (śmieję się, ale naprawdę mi głupio i przepraszam za tak długi brak rozdziału. Mam nadzieję, że ten choć troszkę się spodoba).


Dazai nie miał siły. Może nie było to najdumniejsze stwierdzenie i może nawet sam siebie oceniłby najsurowiej, jak to tylko możliwe. Może miałby do siebie pretensje, że nie próbuje znowu. Bo mógłby spróbować. Tak się szczycił swoim uporem ducha. Tak był dumny z własnego charakteru. Z tego, że mógł bez sekundy zawahania tańczyć po polu minowym i śmiać się, gdy ktoś, kto spróbował podążyć za nim - usłyszał to złowieszcze pstryknięcie, gdy mina się uzbrajała po stanięciu na niej. Gdyby Dazai miał jakiekolwiek resztki siły - prawdopodobnie użyłby ich by wyśmiać samego siebie. Albo przynajmniej to, co z niego zostało. A wszyscy bogowie wiedzieli, że za dużo tego tak czy siak nie było. 

Jakiż on był głupi. Kiedyś myślał, że jego siła coś znaczy. Że on coś znaczy. Że może coś zmienić. Że może rzucić cały świat do swoich stóp. Nie, to nie brzmiało w jego stylu. Jasne, mieć na tyle władzy, by móc bez żadnych konsekwencji się bawić - z tym zgadzał się jak najbardziej. By móc robić, co tylko chciał, by zabić nudę. Czy miałoby to być bezcelowe łażenie po kalenicy dachu z butelką drogiego alkoholu w ręce, oglądanie życia zwykłych ludzi zza kawiarnianej szyby, planowanie kolejnej akcji, przejmowanie kolejnego gangu czy przekraczanie wszelkich dopuszczalnych limitów prędkości. Tylko, albo aż, tyle potrzebował. Więc skąd w jego mózgu uporczywa i powracająca myśl o tym, że miałby rzucić świat do stóp. Przecież to musiało wiązać się z ogromem odpowiedzialności, której by nie chciał. Z ogromem pracy. Z brakiem czasu na zabawę. Ale chciał rzucić komuś świat do stóp. Tylko nie mógł sobie przypomnieć komu dokładnie.

Kiedyś potrafił się bawić. Chyba. Takie przynajmniej miał wrażenie. Albo tak chciał widzieć siebie. Bo przecież kiedyś musiało się dla niego liczyć coś więcej, niż błoga cisza i spokój. Niż ta nieświadomość i marazm, w które popadł. Nie żeby nagle zamierzał oczekiwać czegokolwiek od samego siebie, ale skoro sama Agatka chciała go w swoich szeregach i skoro spędziła z nim tyle czasu to przecież musiało coś znaczyć. Musiał coś potrafić. I wysyłała go na misje. Misje, które nie wymagały sprytu czy przebiegłości. Raczej misje, przy których używa się mięsa armatniego, którego nigdy nie było szkoda. I coś w tym było, bo nikomu nie przeszkadzało, że wielokrotnie tylko on wracał z najróżniejszych walk. I nikt nie zadawał pytań o to, dlaczego jego domniemani sojusznicy nie zostali trafieni choć jedną kulą przeciwnika. A bogowie wiedzieli, że nie chciał wracać. Nigdy nie chciał. Błagał o kulkę w łeb. O coś, co położyłoby go w pełnym spokoju, nieświadomości i błogiej czerni, płytkim grobie. Ale z jakiegoś powodu bogowie odwrócili się od niego. A nie był wystarczająco silny by zmusić ich do patrzenia w jego stronę. Zresztą, gdyby mógł to pewnie sam by się od siebie odwrócił. I może właśnie to zrobił, gdy łyknął pierwsze tabletki od tego zasranego, zegarmistrzowego chemika od siedmiu boleści.

Choć może dałby radę zebrać w sobie choć gram poprzedniej siły. Czuł, że coś się zmieniało. Czuł, że stan błogiej nieświadomości, do której przywykł, ustępuje czemuś nowemu. Czemuś, czego nie potrafił, nie chciał i nie zamierzał jeszcze nazywać. Bo zmiana i tak niczego nie da. I tak jest tylko chwilowa. Bo jeśli znowu podniesie rękawicę i spróbuje to znowu będzie widział tamtego trupa. Znowu będzie musiał zabić tamtego człowieka. Tylko dlaczego tak bardzo nie chciał tego robić? Dlaczego nie chciał znowu zrobić mu krzywdy? Kim była ta osoba? Ba, jakiej była płci na bogów. Dazai czuł, że powinien chcieć zdobyć choć fragment informacji. Najmniejszy jej strzępek. Cokolwiek. Ale nie chciał. Nie wiedział nawet dlaczego nie chciał. Choć nie. To ostatnie stwierdzenie byłoby kłamstwem. Nie żeby Osamu ostatnimi czasy szczycił się jakąkolwiek prawdomównością, ale tak naprawdę nie chciał, bo jakakolwiek próba wyrwania się z marazmu kończyła się bólem. A on miał już dość bólu. Poruszał się w życiu jak szczur, który zapamiętał, w których miejscach znajdowały się elektryczne pułapki.

Tylko, że gdyby zebrał w sobie choć skrawek siły - może mógłby zamknąć mordy wszystkim, którzy siedzieli w jego głowie. Może dałby radę jakoś zaprowadzić porządek i wrócić do poprzedniego stanu rzeczy. Bo nie musiał siedzieć na przednim siedzeniu i decydować o rzeczach. Absolutnie nie zależało mu na doświadczaniu świata dookoła niego. Ktoś inny mógł sterować jego ciałem jak marionetką i jemu naprawdę nijak na tym nie zależało. Ale zależało mu na ciszy. Zależało mu na tym błogim stanie zawieszenia, gdzie niczego nie słyszał, niczego nie czuł. Tylko, że z każdym dniem miał wrażenie, że oddalał się od tego idealnego stanu.

Najpierw było to cholerne tłuczone szkło. Dźwięk, który zwrócił uwagę każdego frajera, którego miał w swojej głowie. Bo to była jego głowa, prawda? Cóż, okaże się po tym, kto zostanie w niej na samym końcu. A Dazai nie miał nic przeciwko temu by okazać się jedynie głosem czyjejś niepotrzebnej jaźni, którego ktoś by się pozbył. Rzucili się w stronę tego przebłysku światła jakby od tego zależało całe ich istnienie. I może poniekąd tak było. Może brakowało im sterowania tym ciałem. W sumie, jeśli patrzeć na to z logicznej strony, to on i tak długo siedział za sterami. To on przyprowadził ich przecież do tego durnego, portowego miasteczka. Żeby być fair powinien teraz dać się pobawić innym.

Tylko, że przyjemne wytłumienie rzeczywistości, które dawały mu leki, powoli znikało. Z każdym dniem, stopniowo. W kontrolowany sposób, który trzymał go na granicy zapaści. Na tyle szybko, na ile mogli, by oczyścić jego organizm z leków, ale na tyle wolno, by nie wpakować go przedwcześnie do grobu. Tylko dlaczego przypadkowym ludziom tak bardzo na nim zależało. Zadał im to pytanie. Chyba. Wydawało mu się, że je zadał. W którejś linii czasowej na pewno je zadał. To wszystko było tak cholernie pomieszane, że w sumie posiedzenie na tylnym siedzeniu mogło mu zrobić tylko dobrze. Bo z każdym dniem, gdy z jego organizmu ubywały leki, wracała pewna jasność, która kojarzyła mu się tylko z bólem.

Pierwszych paru typów zniknęło. Dazai sam nie do końca wiedział, jak to się stało. Po prostu byli tam, mieszkali w jego ciele jakby było ich własnym. Wypowiadali się, rozmawiali z tymi dziwnymi Japończykami. A potem jak za sprawą magicznej różdżki - nagle ich nie było. Nikt nie potrafił ocenić, czy to lepiej, czy gorzej. Czy to oznaczało, że się uwolnili, czy że umarli. Głosy w głowie Dazaia i dusze uwiezione w jego ciele nie wiedziały w przeciwieństwie do niego, że czasami to jedno i to samo. Tylko, że niepewność budziła do życia rozmowy. A rozmowy zabijały ciszę. Różne osobowości, które tkwiły w nim kłóciły się o to, co mógł oznaczać ten nowy stan rzeczy, o to, kto powinien pojawić się jako następny. A Dazai tylko patrzył na to z daleka. Patrzył jak te pokruszone odłamki ludzi, których chyba kiedyś skrzywdził, podejmują jakąkolwiek walkę. Jak bardzo pragną jakiejkolwiek zmiany, niezależnie od tego, jak straszna by ona nie była.

Mijały dni, w jego głowie nie robiło się ani trochę ciszej pomimo tego, że powoli zaczynało się w niej robić coraz więcej miejsca. Osamu też nagle nie zaczęło jakoś wybitnie zależeć na tym, by dostać się do pierwszego rzędu. Ba, zdawał się potrzebować działania dokładnie przeciwnego. Bo razem z większą ilością miejsca w jego głowie pojawiły się myśli, o które sam siebie by nigdy nie posądzał. Bo nagle z nudy próbował przypomnieć sobie, kim była ta postać, której tak bardzo nie chciał zabijać, a którą zabijał raz po raz po raz po raz. I tak w nieskończoność. A im bardziej próbował sobie przypomnieć, im bardziej gonił za strzępkami tego wspomnienia - tym większą miał migrenę. Tym bardziej jego całe ciało się buntowało. Tym bardziej głos w jego głowie, który był jego własnym, zniekształconym przez ból głosem, mówił mu, że poddanie się to najbezpieczniejsza opcja.

Bo przecież jeśli niczego sobie nie przypomni to nie będzie miał jak podpaść Agatce. Jeśli nie pozwoli sobie na wymyślenie nowego planu, na posiadanie jakiejkolwiek idei - nie wykruszy się z szeregu. Jeśli nie da po sobie poznać, że nie jest ożywionymi zwłokami, ale że gdzieś tam kryje się ta iskra człowieczeństwa - nie zostanie za to ukarany. Nie zostanie znowu poddany nieludzkim torturom. Nie zostanie znowu zabity. Nie będzie znowu próbował odebrać sobie życia. Nie będzie musiał zabić. Mógł śmiać się z siebie do woli - Christie wytrenowała go jak brudnego kundla z ulicy. A on nawet nie wiedział kiedy zaczęło mu to odpowiadać. Kiedy przestało mu to przeszkadzać. Kiedy przestał planować ją wykiwać. Bo kiedyś planował ją wykiwać, prawda? Przecież bycie pod jej rządami nie oznaczało wolności. Jasne, oznaczało brak konsekwencji i tyle rzezi, ile tylko by chciał, ale każdemu przelew krwi musiał się w którymś momencie znudzić. A Agatka nienawidziła indywidualizmu. Nienawidziła kiedy jej zabawki odzywały się nieproszone.

Co było całkowicie zabawne, bo Dazai pamiętał, że kiedyś widział całą tę sprawę inaczej. Kiedyś pewna niesubordynacja, pewne idee, pewna siła imponowały Christie. A przynajmniej tak mu się wydawało. Nie pamiętał tylko, kto się tą siłą wykazał. Miał tylko pewność, że nie mógł to być on sam. Dazai nie miał pojęcia, co działo się dookoła niego. Cała sytuacja, w której się znalazł, mogła być tylko kolejnym testem jego lojalności. Agatka mogła sprawdzać, czy nie został w nim ostatni okruch człowieczeństwa, który mogłaby zdeptać swoim ohydnym pozbawionym jakiegokolwiek gustu buciorem. Cała sytuacja mogła być wymyślnie zaaranżowaną salą tortur, której efekt zawsze był ten sam. W której zawsze ktoś ginął. W której zwłoki jednego człowieka piętrzyły się stosami prób uratowania go. Groteskowe pozostałości nieudanych prób odwrócenia własnego losu.

A może Agatce znudził się bezmyślny pies, którego mogła napuścić na każdego. Może chciała przeprowadzić go przez odwyk żeby mógł przydać jej się w inny sposób. A może po prostu chciała na nowo go złamać, ot bo nie smakowała jej herbata danego dnia. Dazai gdyby się postarał, mógłby wymyślić dziesiątki scenariuszy, które byłyby bardziej prawdopodobne, niż to, że komuś realnie zależało na uratowaniu go i że być może miałby szansę na uwolnienie się spod angielskiego jarzma pełnego pogardy i nienawiści. A na własnej skórze poczuł, co może zrobić z człowiekiem nadzieja. Więc zwyczajnie bał się uwierzyć w ten jeden procent szans. I miał do tego pełne prawo.

Cała jego obojętność, całe jego znudzenie, cała jego próba wyjścia na tego bezuczuciowego śmiecia, którego nie da się potraktować gorzej - to wszystko rozpadło się niczym domek z kart na silniejszym wietrze, gdy obudził się pewnego dnia, a po drugiej stronie krat dostrzegł znajomą, włoską twarz. W pierwszej chwili zalała go fala absolutnego przerażenia. Nie był na to gotowy. Nie był w stanie tego zrobić. Przecież Agata nie powinna mieć możliwości dorwania się do tego wspomnienia. Przecież to nielogiczne żeby ktoś o tak pozbawionym uczuć sercu choć przez sekundę pomyślał o tym, że Dazai mógł mieć rodzinę poza mafią. O tym, że można torturować go jeszcze boleśniej ze względu na emocje, które czuł wobec niektórych ludzi.

Osamu podskórnie czuł, że został wykorzystany. Że tego typu tortury się odbyły. Nie miał na to żadnych dowodów poza licznymi bliznami, które znajdowały się na jego ciele. Nie miał też własnych wspomnień, których mógł być stuprocentowo pewien. Miał tylko przeczucie, że kiedyś nie należał do Zakonu Wieży Zegarowej. Że kiedyś był kimś innym. Że kiedyś był w jednej organizacji z ludźmi, których szanował. Których lubił. Którzy odwzajemniali te emocje. I wiedział, że w jakiś sposób zostało to wykorzystane przeciwko niemu. że ból, który znajdował zaraz po wyjściu z błogiej nieświadomości był tym silniejszy, im silniejsze były te emocje. I dlatego Dazai wiedział, że najważniejszą osobą w tej układance była ta jedna postać, którą zabijał tyle razy. Którą wydawało mu się, że zabijał. Ta jedna postać, która w jego wspomnieniach była niewyraźną, czarną, pozbawioną szczegółów plamą.

Ale Dazai znał Agatkę. Wiedział jak przedmiotowo traktuje ludzi. Musiałoby jej się ogromnie nudzić żeby pomyślała o tym, że Osamu mógł żywić jakiekolwiek silniejsze uczucia wobec kogokolwiek spoza mafii. Żeby pomyślała o tym, jak może to wykorzystać. Więc fakt, że Rosalie de Luca, Włoszka nie powiązana bezpośrednio z Portową Mafią ani Zakonem Wieży Zegarowej, pewnego dnia tak po prostu czekała na jego obudzenie się, było dla Dazaia ogromnym szokiem.

Tak jak szokiem było to, jak żywo ją pamiętał. Jej uśmiech. Długie rozmowy w najdziwniejszych miejscach. Dźwięk jej śmiechu. Sposób, w jaki trzymała dziecko w ramionach. To, jak karciła go, gdy przyłapała go na zbyt szybkiej jeździe. Wspomnienia te zalały Dazaia na tyle, by przez chwilę miał wrażenie, że utonie pod ich ciężarem. Żadne z nich nie było wyraźne. Tła były rozmyte i niejednoznaczne. Twarze ludzi na tych krótkich kliszach również wyglądały jakby ktoś zamazał czarnym markerem czyjąś buzię na zdjęciu. Osamu rozumiał, że na tych wspomnieniach pojawia się wiele innych osób. Ważnych osób. Ktoś stał obok niego i też zbierał ochrzan za szybką jazdę. Kogoś trzeba było gdzieś wnieść, bo nie mógł iść sam. Ktoś miał słabą głowę. Gdzieś polał się alkohol.

Osamu nie potrafił skupić się na tyle, by wyostrzyć jakikolwiek detal z tych wspomnień. Jego żołądek ścisnął się jednak niezwykle boleśnie na samą myśl o tym, że być może został uratowany. Bo skoro Christie nie miała możliwości dowiedzenia się o de Luce to znaczyło, że ci ludzie naprawdę próbowali go uratować. Znaczyło to, że może odzyska siebie. Że może znów będzie jedynym mieszkańcem własnej głowy. Że może pozbiera odłamki przeszłości i ułoży z nich jakąkolwiek historię. Że może wreszcie będzie miał wspomnienia w głowie zamiast tej cholernej pustki. Że może warto się postarać ten jeden, ostatni raz. Bo jeśli to miałaby być kolejna tortura Agatki - i tak nie miałby jej jak przeżyć. I tak zabił już siebie i własne serce. W jego sercu Rose de Luca była świętością i nie mógł pozwolić sobie na zbrukanie własnych rąk jej krwią jeśli chociaż myślał o szansie na wybaczenie mu jakichkolwiek grzechów.

Dazai nie rozumiał tylko dlaczego jego mózg stworzył tę granicę. Dlaczego ochronił akurat tę kobietę. Przecież ta rozmyta postać, której trupa widział stosami, ten człowiek był mu o wiele bliższy. A nie został objęty żadną świętością. Nie uchronił się. Osamu od dawna nie posądzał ani siebie, ani własnego mózgu, o jakiekolwiek poprawne działanie, ale ta myśl uporczywie zagnieździła się w jego głowie. Dlaczego ze wszystkich ludzi i zdarzeń pamiętał jedynie, że kochał Rosalie de Lucę?

Dazai przepchnął się przez świadomości, które walczyły o możliwość rozmowy w jego ciele z Włoszką. Musiał wydrapać sobie ścieżkę niemalże paznokciami. W towarzystwie bólu, który zgiął go w pół i sprawił, że przewrócił się po wykonaniu jednego kroku, uparcie trwał przy swoim. Ignorując to, że całe jego ciało zdawało się być niczym w płomieniach, ignorując to, jak wiele wysiłku to od niego wymagało, wyciągnął rękę w stronę krawędzi klatki. Musiał wyglądać żałośnie, leżąc tak na podłodze i ledwie będąc się w stanie ruszyć, ale to w tamtym momencie nie za bardzo go obchodziło.

Obchodziła go tylko kobieta, która natychmiast padła na kolana obok niego i przyłożyła dłoń do jego dłoni. Nawet przez pole magnetyczne Dazai był w stanie poczuć ciepło bijące z tego delikatnego dotyku,

- Dai, co ci się stało? Co oni ci zrobili? - spytała cicho tonem tak pełnym rozpaczy i współczucia, że do Dazaia dotarło, że to była jego rzeczywistość.

Naprawdę tu był. Ktoś naprawdę chciał go uratować. Agatka, niezależnie od tego, jak fantastycznym strategiem by nie była. Jak niesamowitych ludzi nie miałaby pod sobą. Jak wielu żyć by nie przeżyła - wyrosła z jednego. Wyrosła z człowieczeństwa. Zapomniała o tym, jak działają emocje. Jak je okazywać. Jak być tak szczerym i autentycznym. Jak być tak pięknym w swojej rozpaczy.

Nagle Dazai poczuł się jak śmieć. I to nie w ten sposób, w który śmiał się z siebie, że jest nic nie wartym odpadkiem społecznym. Tym razem poczuł wstyd. Nie chciał żeby Rose widziała go w takim stanie. Nie chciał żeby go takim zapamiętała. Nie chciał być taki słaby. Chciał mieć siłę żeby przeprosić, żeby pozwolić łzom płynąć po jego policzkach. Chciał być czymś więcej, niż wychudzonym narkomanem bez przeszłości i z przyszłością w stłuczonych kawałkach lustra. Agatka zadbała jednak by to ktoś wykazujący szczerą chęć uratowania go, zwłaszcza ktoś, kogo Dazai kochał tak mocno, był ostatnim gwoździem do jego trumny.

- Rosie... - wychrypiał cicho Osamu przerywając co chwilę na dłuższy wdech, jakby musiał dopiero przypomnieć sobie, jak korzysta się z własnych strun głosowych. - Nie chcę... Cię... tutaj.

Okumaya devam et

Bunları da Beğeneceksin

1.2K 207 18
Mineły dwa lata, od całego incydentu na Kosmicznej Kolonii ARK. Sonic po stracie swojego rywala, był w załamaniu. Tak naprawdę nie uważał go za jego...
35K 2K 28
Szesnastoletni Hajime Hinata zakochał się w perkusiście z jego ulubionego zespołu muzycznego „Black Roses". Co zrobi gdy się dowie czegoś co obróci j...
72.1K 1.6K 44
Co by było gdyby Hailie zgodziła się wyjść za Adrien podczas tej pamiętnej kolacji?
12K 991 22
Jest sporo poradników o tym jak pisać: jak stworzyć barwny i żywy świat, jak wymyślić intrygującą fabułę, jak wykreować bohaterów z psychologiczną gł...