P. LI / PRZEPROSINY PO WŁOSKU

232 28 29
                                    

Zobaczycie, ja dam radę z tymi 15 rozdziałami :D (trzymajcie kciuki :D)


Rosalie nie wiedziała, czego powinna się spodziewać. Wiedziała, że nie powinna wparowywać do Biurowca i oznajmiać, że ma ochotę z nim porozmawiać. Znała rudzielca na tyle, by wiedzieć, że chłopak zawsze rzuci dla niej wszystko. Równie dobrze mógł właśnie podbijać świat, ratować własnych ludzi z opresji albo być w trakcie ważnych negocjacji. I rzucił to wszystko z lekkim stwierdzeniem, że nie robił niczego ważnego. Rosalie nie chciała wiedzieć. Nie chciała dopytywać. Przez kilkadziesiąt lat swojego życia nauczyła się, że linia pomiędzy życiem a jakąkolwiek mafią, musi być wyryta niczym w kamieniu i absolutnie nie do ruszenia niczym Mur Chiński. 

Bo wystarczy pozwolić sobie na jedno ustępstwo, na jeden wyjątek, na jedną kwestionującą morale sytuację, by nie mieć problemu z dopuszczeniem do kolejnej. Plus, wystarczyło mieć pecha. Czasem wystarczyło dać komuś strzęp powodu do działania. I Rose doskonale wiedziała, że bezpieczne życie jej, jej męża i dzieci, zależało od tego, że wszystkie mafijne rodziny we Włoszech wiedziały, że była nietykalna. Bo z jednej strony nie należała do mafii i nie miała żadnych ważnych informacji, które można byłoby spróbować z niej wycisnąć, a z drugiej, gdyby ktokolwiek spróbował choć położyć na niej palec - straciłby nie tylko rękę, ale i życie jeszcze zanim zdążyłby wyrządzić jej jakąkolwiek krzywdę. Jakby nie patrzeć jej rodzina wiele znaczyła we włoskim półświatku.

I z jednej strony doceniała, naprawdę doceniała, że znaczyła aż tyle dla Nakahary. Że Adelaide aż tyle dla niego znaczyła. W takich chwilach uświadamiała sobie wagę uczuć rudzielca i musiała sama przed sobą przyznać, że była ona ogromna. A bycie odpowiedzialnym za to, by ktoś nie zrobił dla ciebie głupoty tylko i wyłącznie z powodu miłości, było niezwykłym ciężarem na duszy. Kobieta nie chciała tego przyznać na głos, ale przerażenie, które wydzierało się z każdej joty jestestwa Chuuyi łamało jej serce. Jego na szybko zadawane pytania, jakby nie chciał marnować czasu. Źle utrzymywana fasada spokoju, spod której tak dosadnie przebijało zmartwienie. De Luca naprawdę miała do odhaczenia kolejną pogawędkę z matką Chuuyi, bo to nigdy nie powinny być jego pierwsze pytania. Nawet po kłótni. Zwłaszcza po kłótni. Bo łatwo było się wspierać i kochać, gdy na horyzoncie nie jawiło się żadne zagrożenie. Trudniej było zachować widok na cały obrazek, gdy w życiu pojawiały się burzowe chmury.

I jasne, to nie tak, że Rosalie całkowicie wypięła się na Chuuyę. Nie potrafiłaby tego zrobić, niezależnie od tego, czego chłopak by nie zrobił. I może troszkę wykorzystała w tym celu młodszą siostrę, do której pisała co jakiś czas, i z którą nawet parę razy się spotkała od tak w biegu. Dlatego Rosalie znała zakres ich rozmów i miała świadomość pewnych faktów. Faktów, które wydały jej się oczywiste, gdy tak na spokojnie i przez dłuższą chwilkę się nad nimi zastanowiła. Przecież znała Chuuyę. Wiedziała, że rudzielec kochał ją i na niej polegał. Więc rozumowanie, że nie chciał ich podwójnie skrzywdzić, dać im bezpodstawnej nadziei tylko po to by ją odebrać, gdy coś niechybnie poszłoby nie tak - to wpisywało się w martyrologiczną postawę i charakter rudzielca. 

Brał to na siebie, mierzył się z tą sytuacją sam. W najgorszym wypadku podupadłby trochę mentalnie, ale wszyscy przypisaliby to przecież rocznicy śmierci jego narzeczonego. Chronił je kosztem własnego zdrowia i własnej psychiki. I jakaś część Rose była mu za to wdzięczna, ale jakaś część miała ochotę kopać go po kostkach i dynamicznie mówić, że nie taka była umowa. Że to Rose obiecała Dazaiowi że zajmie się Nakaharą. Że Nakahara nigdy nie powinien znaleźć się w sytuacji, w której musiałby zająć się nią. I "dynamicznie mówić" nie byłoby w tym wypadku żadnym eufemizmem, bo Rosalie doskonale wiedziała, jaki ogrom zaufania straciłaby w przypadku Chuuyi, gdyby pozwoliła sobie na krzyk. Gdyby w czyimkolwiek towarzystwie pozwoliła sobie na krzyk. Jasne, była Włoszką. Jakby nie patrzeć była wylewna, gestykulowała bardziej, niż było to potrzebne, a ton jej głosu zmieniał się w zależności od słowa czy tematu. Ale nigdy nie podniosła na nikogo głosu. I nie zamierzała tego zmieniać. Zwłaszcza nie w przypadku Nakahary, Adelaide czy Dazaia. Niektórzy w życiu potrzebowali spokojnej przystani, w której mogli przeczekać sztorm, a Rosalie dla swojego młodszego rodzeństwa świadomie robiła z siebie najjaśniej świecącą latarnię morską.

Bungou Stray Dogs II - Miłość silniejsza niż czasKde žijí příběhy. Začni objevovat