Numer Jeden | BakuDeku

By tylkoecho

1.9K 138 159

Bakugō Katsuki ma zdecydowanie gorszy okres w swoim nastoletnim życiu. Od dziecka marzył, aby zostać Numerem... More

wstęp
dedykacja
CZĘŚĆ I
Rozdział 1: Końce i początki
Rozdział 2: Ćwiczenia i konsekwencje
Rozdział 3: Tąpnięcia i katastrofy
Rozdział 4: Zazdrości i marzenia
CZĘŚĆ II
Rozdział 5: Duże pomniki i mniejsze figurki
Rozdział 7: Dziewiątki i trójki
Rozdział 8: Szamponetki i namioty
Rozdział 9 Biedronki i szkatułki
Rozdział 10 Pojedynek i kobieta

Rozdział 6: Drzewa i alejki

128 11 13
By tylkoecho


1

Tydzień później oficjalnie rozpoczęła się krótka przerwa letnia. Osoba odpowiedzialna za szatę graficzną mojego kalendarza wyodrębniła ten dzień za pomocą niebieskiego kółeczka, w który wpisała pogrubioną czcionką numer dwadzieścia. Nieco naruszyłem wizję grafika, gdy wziąłem czerwony marker i zakreśliłem ten dzień swoim własnym kołkiem. Z jego pomocą zaznaczyłem dużo ważniejsze dla mnie wydarzenie - ten dzień oficjalnie rozpoczynał również mój staż.

Pod agencję Mirko dotarłem o siódmej. Trzydzieści minut przed wskazaną godziną.

Zanim wszedłem do środka, stanąłem po drugiej stronie ulicy i z odległości spojrzałem na budynek. Powiodłem wzrokiem po przeszklonej fasadzie. Szary, parterowy obiekt był na swój sposób imponujący – z jednej strony skromny, bez zbędnych udziwnień, które bywały zmorą niektórych topowych bohaterów i ich wielkich ego, ale z drugiej sprawiał wrażenie surowego i rzetelnego. Nawet królicze uszy wplecione w nazwę Agencja Mirko wyglądały o dziwo dobrze i profesjonalnie - nie miałem poczucia, że stałem przed hurtownią zabawek dla dzieci.

Nagle poczułem wibracje od przyjścia nowej wiadomości. Wyjąłem telefon z przedniej kieszeni spodni.



ALL MIGHT
Powodzenia chłopcze! 💪🏻



Patrzyłem się tępo w ekran, jakbym tylko sobie to wyobrażał, ale ta wiadomość była prawdziwa, a ja pozwoliłem sobie w to wierzyć. Na przekór mojemu zdrowemu rozsądkowi, który podświadomie wszystkiemu zaprzeczał.

Poczułem spokój, chociaż jeszcze chwilę temu miałem wrażenie, że to wszystko było bez sensu (przecież wolałbym podziwiać wtedy inny budynek - ten z szyldem Endeavor, tak tylko przypominam). Być może była to też zasługa listu, który cały czas nosiłem przy sobie, niczym talizman przynoszący szczęście. Jego treść tamtego wieczora, gdy znalazłem go na swoim łóżku co prawda nic nie wyjaśniła, wręcz namnożyła pytań, ale pozwoliła przynajmniej uczepić mi się tej jednej, odprężającej myśli - chyba nie wariowałem. Chyba.

Ruszyłem w kierunku budynku.

Wnętrze było kontynuacją zewnętrznego stylu - biurowa szarość, surowość z symbolicznymi, ale nienachalnymi króliczymi elementami. Przynajmniej tak prezentowała się poczekalnia z wielkim telewizorem w prawym górnym rogu, dwoma kanapami i recepcją.

Stanąłem przed ladą recepcjonistki, za którą siedziała kobieta - szczupła dziewczyna w okularach, której kosmyk brązowych włosów niechlujnie opadał na czoło z starannie uczesanej fryzury. Wyglądała jak typowa pani z recepcji ze schludnym kokiem na głowie. 

Przerwała pisanie na klawiaturze i spojrzała na mnie.

– Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – zapytała uprzejmie.

– Miałem się dzisiaj zgłosić, aby rozpocząć staż.

Kobieta zmrużyła oczy, ale szybko wróciła do swojej wyuczonej miny.

– A tak – odparła bez większego zainteresowania. – Bakugo Katsuki? U.A.?

Kiwnąłem głową, chociaż zreflektowałem się, że wypadałoby odpowiedzieć:

– Tak.

Chwilę później dostałem plik dwustronnie wydrukowanych kartek.  Przed podaniem recepcjonistka spięła je w lewym górnym rogu za pomocą spinacza.

– Na końcu blatu masz długopis – powiedziała. – Przeczytaj uważnie co jest napisane, uzupełnij brakujące informacje i podpisz się w tych miejscach z dzisiejszą datą. Tutaj, tutaj i tutaj. – Wskazała palcem konkretne miejsca na papierze.

– Jasne – mruknąłem i  posłusznie udałem się we wskazanym kierunku.

Czytania było dużo, ale postanowiłem zapoznać się z każdym zdaniem. W międzyczasie do agencji zaczęli przychodzić pracownicy. Większość z nich rzucała w kierunku dziewczyny na recepcji krótkie cześć i udawała się w kierunku jednego z korytarzy, niektórzy natomiast zatrzymywali się na krótkie pogawędki. W międzyczasie rzucali mi ukradkowe spojrzenia - jednym szło to lepiej, innym gorzej.

Po jakimś czasie usłyszałem huk energicznie zamykanych drzwi. Odruchowo obróciłem się w kierunku hałasu i zobaczyłem Mirko we własnej osobie. Pewnym krokiem przemierzała korytarz naprzeciwko recepcji. Szła w naszą stronę, w rękach trzymała parę białych rękawic, a na jej twarzy gościł szeroki uśmiech, jakby poniedziałki same w sobie były dla niej powodem dla których warto się uśmiechać.

– Dzień dobry, załogo! – powiedziała kobieta, gdy dotarła do recepcji, gdzie oprócz mnie stało jeszcze dwóch zawodowców. Zerknęła na każdego po kolei, nawet na mnie, jakby moja obecność była czymś naturalnym. – Dzisiaj patrolujemy obszar D, zlecenie od góry. Shiro, Kuro, idziecie tym razem ze mną. Riko, chcę raport z piątkowej akcji, tej z tym dziwnym gościem od młota. Puść go na drukarkę w moim biurze. Muszę się nim zająć zaraz po patrolu.

Dziewczyna kiwnęła głową.

– Przyjęłam – odparła i od razu zabrała się do pracy.

– Świetnie – skwitowała. – Pozostali, macie być gotowi za dziesięć minut. Nie tracimy czasu.

Zawodowcy rozeszli się niczym dwa zsynchronizowane mechanizmy. Na korytarzu zostałem tylko ja, Mirko i dziewczyna z recepcji. Topowa bohaterka w tym czasie zajęła się zakładaniem rękawic, które stanowiły część jej oficjalnego kostiumu.

Była dużo wyższa niż wywnioskowałem z podchwyconych przypadkowo wywiadów lub bohaterskich rankingów. Miała atletyczne ciało, muskularne ręce i nogi oraz zgrabną sylwetkę. Musiałem przyznać, że stojąc tak obok niej poczułem respekt i podziw. Miała coś w sobie, co nie kazało jej lekceważyć, a ja lubiłem takich ludzi.

Jej para długich, białych, króliczych uszu skierowanych w górę z lekkim wygięciem drgnęła delikatnie, gdy w końcu spojrzała na mnie.

– Ty musisz być... – zaczęła, ale urwała. Zrobiła to celowo, bo nie wyglądała, jakby w pośpiechu przeszukiwała swoją pamięć za moim imieniem i nazwiskiem. Przyglądała mi się oczekująco, ale było w tych oczach również coś oceniającego.

– Bakugo Katsuki – podjąłem. – Jestem uczniem z U.A.. Dzisiaj jest mój pierwszy dzień stażu.

– Wiem, wiem. – Machnęła ręką, jakby akurat ten fakt najmniej ją interesował. – Banały z pierwszej strony skierowania. Bardziej interesuje mnie to czego nie przeczytam wprost, a raczej znajdę między wierszami. Podobno przyszły Numer Jeden we własnej osobie, czyż tak? – zagaiła.

– Tak mówią – odparłem. Wciąż przyzwyczajałem się, że większość osób używała tego określenia równie często jak mojego imienia. Nie ukrywam, że pochlebiało mi to i za każdym razem czułem się... szczęśliwy. Jak dziecko, do którego z zaskoczenia podchodzi obcy mężczyzna i nagle mówi: wiesz, chłopczyku, uda ci się spełnić swoje marzenia. Czułem się jak taki chłopczyk. Wolałem jednak nie wdawać się za bardzo w dyskusję i zwinnie ucinać temat na początku, bo nie wiedziałem czym dokładnie zasłużyłem sobie na tę ksywkę: zrobiłem coś konkretnego czy po prostu miałem aż taki potencjał? A może jedno i drugie?

Mirko oparła się plecami o zabudowane biurko z napisem recepcja.

– No właśnie – przytaknęła. – Nie ukrywam, że twój wniosek w pierwszej chwili mnie zaskoczył. Wyglądasz na taką osobę, która w pierwszym wyborze aplikowałaby do tego starego ponuraka, Endeavora. Ogień, tak?

– Eksplozje – sprostowałem.

– Faktycznie, teraz sobie przypominam. Całkiem przydatna umiejętność w świecie bohaterów. Zatem, dlaczego moja agencja, Numerku?

– Chcę stać się lepszym i lepiej poznać zawód bohatera – wyklepałem z pamięci formułkę z listu motywacyjnego.

Prychnęła, jakbym ją rozczarował.

– Bardzo poprawnie – przyznała. – Kilka razy ziewałam, takie poprawne to było. Argumenty na papierku jak każde inne.  Zapytam jeszcze raz. Dlaczego moja agencja, Bakugo?

Czułem się trochę niekomfortowo przeprowadzając tę rozmowę na korytarzu. Najbardziej denerwowała mnie obecność dziewczyny z recepcji, która teoretycznie była zajęta służbowymi sprawami, ale widziałem jak co jakiś czas rzucała ukradkowe spojrzenia - raz na mnie, raz na Mirko.

– Kiedyś usłyszałem od jednego z zawodowców, że ze wszystkich topowych bohaterów najbliżej mi do Króliczej Bohaterki. – odparłem. Przypomniała mi się Midnight i nasza krótka rozmowa przed gabinetem dyrektora. – Numer pięć nie brzmi źle. Jest całkiem blisko jedynki. Wystarczy, że wykorzystam sytuację, wykorzystam ciebie, nauczę się tutaj tego co potrzebuję i później zwyczajnie cię prześcignę.

W korytarzu nagle zapadła cisza. Riko przestała uderzać w klawiaturę.   

Mirko milczała przez chwilę, nim odzyskała rezon na tyle by rzec:

– Konkretny, bezczelny, pewny siebie. Chyba coś w tym jest, bo coś czuję, że w twoim wieku odpowiedziałabym dokładnie tak samo.

Było w niej coś takiego co z marszu polubiłem. Patrzyła mi prosto w oczy, z pewnością siebie, którą widywałem codziennie w swoim lustrze, bo podobnie jak ona patrzyłem w taki sposób na świat. Ja chyba też w jakiś sposób przypadłem jej do gustu, bo patrzyła się na mnie jak na człowieka, który mógł zaoferować jej coś ciekawego. 

– I tak uważam, że jestem jedyny w swoim rodzaju – dodałem. 

– I prawidłowo – przytaknęła mi.

– Skoro jesteśmy tacy podobni, to co takiego kwestionowali u ciebie, Króliku, gdy byłaś w moim wieku? – zapytałem.

Zaśmiała się. Była ode mnie wyższa, więc zanim mi odpowiedziała, nachyliła się w moją stronę i wyszeptała do ucha:

– To, że nie nadaję się na bohaterkę.

Po tych słowach poczułem się, jakby ktoś zamknął mnie w ciasnym pomieszczeniu bez okien, uruchomił tryb klaustrofobia i puścił wszystkie wspomnienia, o których nie chciałem pamiętać. Rana na moim policzku zapiekła, jakby potrafiła boleć na zawołanie. Mirko wyprostowała się oceniając ile jej słowa zrobiły spustoszenia w mojej głowie. Cokolwiek zobaczyła na mojej twarzy, wyglądała na zadowoloną.

– Czyżbym trafiła w jakich czuły punkt, Numerku? – zapytała.

Już miałem odpowiedzieć, gdy głośniki na poczekalni wydały przeszywający dźwięk. Brzmiało jak ostrzeżenie, którego nie wolno było zignorować.

– Informacja od góry – zaczęła szybko recepcjonistka. – Mamy pilne wezwanie do sektora B.

Mirko ekspresowo obeszła biurko.

– Co się dzieje? – zapytała, chociaż jej oczy już śledziły treść komunikatu na monitorze.

– Coś – zaczęła Riko, ale jej zawahanie świadczyło, że musiała poszukać w głowie odpowiedniego słowa – dziwnego.  

Do poczekalni przybiegli pracownicy.

– Co się dzieje? - pytali.

– Mamy natychmiast znaleźć w sektorze B. - wyjaśniła Mirko. Zmieniła poprzednie polecenie, wybierając do swojej grupy innych bohaterów.

– Ruszamy natychmiast! – huknęła.

Odruchowo zrobiłem krok w ich stronę, jakby polecenie skierowane było również do mnie, ale Mirko szybko przywołała mnie do rzeczywistości. Wycelowała we mnie palec wskazujący i stanowczo uderzyła nim w moją klatkę piersiową. Cofnąłem się o krok.

– Ty zostajesz, Numerku. Pierwsze dni stażu to nudne przejście przez procedury.

Mruknąłem coś w odpowiedzi, czego najprawdopodobniej już nie usłyszała, bo zaraz po tym ruszyła z innymi zawodowcami w kierunku wyjścia. Stałem tak, patrząc się na przeszklone drzwi, chociaż minęła już jakaś chwila, odkąd sylwetka ramiona Mirko zniknęła za rogiem ulicy.

– Idź pod drzwi z numerem trzy. – Surowy ton głosu Riko przywołał mnie do rzeczywistości. – Tam czeka na ciebie osoba, która zapozna cię z funkcjonowaniem agencji, zasadami bezpieczeństwa i innymi tego typu sprawami.

Spojrzałem na tą brązową flądrę, jakby miała poważnie się zastanowić, czy wyglądam na taką osobę, która lubi marnować swój czas na tego typu głupoty, ale ona spojrzała na mnie wzrokiem, który sugerował, że ma to poważnie gdzieś. I że mnie nie lubi.

– To wymóg każdego stażu – przypomniała ostro.

– Jasne, już idę – rzuciłem, chociaż miałem ochotę powiedzieć coś innego, a dziewczyna doskonale zdawała sobie z tego sprawę, gdy może zbyt energicznie oddałem jej podpisany wcześniej plik kartek.

2

Wrócili godzinę później.

Ich miny ciężko było przypasować do jakiejś konkretnej emocji. Mirko niosła duży karton, który zaraz po wejściu na poczekalnie rzuciła przed siebie, jakby przez całą drogę ją parzył. Ku zaskoczeniu wszystkich następną rzeczą jaką zrobiła był mocny kopniak w niego, a gdy ten się przewrócił z jego wnętrza wyleciały... maskotki? 

– Co się tam stało? – zapytała Riko.

Królicza Bohaterka podała dziewczynie telefon i wskazała na wielki telewizor w poczekalni.

– Podepnij ostatnie zdjęcie.

Riko szybko spełniła polecenie. Musiała minąć chwila, żebym zrozumiał na co dokładnie się patrzyłem.

Zdjęcie przedstawiało drzewo, a na nim całą masę maskotek, dokładnie tych samych, które teraz ścieliły płytki w agencji. Maskotki były nieprzypadkowe, bo wszystkie przedstawiały All Mighta, wyprodukowanego przez różne firmy zajmujące się produkcją tego typu gadżetów. Wszystkie pluszaki były przywiązane do drzewa, niektóre nawet zostały uchwycone w chwili jak wiatr delikatnie zakołysał nimi. 

Może nie byłoby w tym zdjęciu nic złowieszczego, gdyby nie fakt, że maskotki wisiały na sznurze, który oplatał szyję każdej pojedynczej sztuki.

Drzewo wisielców.

Z tekturą przybitą na samym środku pnia, a na niej wiadomością, którą widziałem nawet z miejsca, w którym stałem.

Z pozdrowieniami dla Jedynki,

Liga Złoczyńców.


3

Reszta dnia była w agencji bardzo nerwowa. Chociaż nikomu nie stała się krzywda, szopka, którą złoczyńcy przygotowali dla zawodowych bohaterów brzmiała jak ostrzeżenie.

Opuściłem biurowiec kilka minut przed siedemnastą. Powietrze nadal wisiało zbite całodziennym żarem, które wymieszane z popołudniową duchotą na tle niepokojąco granatowego nieba, nie tyle przywodziło na myśl burze, co raczej ją zapowiadało. Koszulkę miałem całą mokrą od potu. W takie dni moje ciało było bezkonkurencyjną pogodynką - przykładowo od samego rana pociłem się bardziej niż zwykle (jako skutek uboczny mojego daru), a w letnie dni taki objaw był zwiastunem deszczu.

Nasze pierwsze oficjalne spotkanie było zabawne (dla mnie, dla niego już w sumie trochę mniej) i z pozoru wyglądało, jakby miało być również ostatnim.

Z reguły alejki w tej części miasta wypełnione były półmrokiem i wonią przepełnionych kontenerów. W takie miejskie odnogi wieczorami przeważnie zapuszczały się szczury lub osoby, które chciały robić rzeczy, z którymi nie warto było obnosić się publicznie - mógłbym puścić wodze fantazji i przywołać parę ciekawych przykładów, ale w odniesieniu do tamtej sytuacji, zadowolę się tylko tym jednym: czasami w takich alejkach gnębiło się słabszych.

– Czemu nie powiesz, żebyśmy przestali?

– No weź coś powiedz, to przestaniemy. Słowo!

Ktoś darł się tak głośno, że odruchowo przekręciłem głowę w tamtą stronę.

W alejce znajdowało się czterech nastolatków. Mogli być w moim wieku - najwyższy z nich musiał być kimś w rodzaju lidera, bo dwójka jego kolegów ewidentnie stanowiła mniejszych i grubszych przydupasów, którzy rechotali w odpowiedzi na każdą uwagę swojego kolegi.

Spojrzałem w tamtym kierunku akurat wtedy, gdy wysoki energicznie potrząsał żółtym plecakiem. Z wnętrza wypadły książki, zeszyty, piórnik, portfel, jakieś ubranie i telefon, który upadł kantem i wylądował pod jednym z śmietników. Lądowanie wyglądało na drogie.

Ofiarą był jakiś nastolatek, który stał obok i niczym zbity szczeniak czekał na moment, kiedy rozzłoszczony właściciel skończy się nad nim wyżywać. Był spokojny, wycofany i nieśmiały. Nie widziałem zbyt dobrze, ale mógłbym się założyć, że pewnie też płakał.

Spojrzałem na przystanek do którego zmierzałem. Westchnąłem - ostatecznie przemówił przeze mnie pierwiastek bohaterstwa. Odłożyłem torbę przy ścianie i ruszyłem w ich stronę.

– Tutaj się nie gnębi nieudaczników – rzuciłem ostrzegawczo.

Trójka chuliganów obróciła się w moją stronę, zlustrowała przelotnie od góry do dołu, oceniając czy stanowię zagrożenie. Nie wiem co zadziało się wtedy w ich małych rozumkach, że uznali iż mogli zignorować moje ostrzeżenie.

Przywódca rzucił z pogardą plecakiem na ziemię, kopnął i skupił swój wzrok na mnie.

– To ciekawe – rzucił, podchodząc do mnie – nie widziałem żadnego zakazu.

– A to dziwne, bo nie wyglądasz na ślepego – odparłem. – Zakaz stoi przed tobą.

– Coś ci nie pasuje? – odpyskował, a ja poczułem z satysfakcją, że zaraz zacznie się zabawa.

Zgromiłem go wzrokiem.

– Wyrzucanie rzeczy z plecaka, serio? Ile wy macie lat? – zakpiłem, jakby był to dopiero początek dobitnego tłumaczenia podstawowych błędów w nękaniu, jakich dopuścili się w przeciągu niecałej minuty. – Takie rzeczy robiło się w przedszkolu.

Spojrzeli po sobie zdezorientowani.

– Nie rozumiem – wydukał jeden z nich, ten najgrubszy. – Chcesz się dołączyć?

Cholera, nie w tą stronę miało to iść.

– Zostawcie go. – Spróbowałem jeszcze raz.

– Spadaj, to nie twój interes – burknął wysoki. – Jeszcze tylko wytłumaczymy mu za co oberwie i sobie pójdziemy.

Poczułem się zlekceważony i sprowokowany w tym samym czasie. Przywódca machnął lekceważąco ręką w moją stronę i chciał odwrócić się do nerda.

Złapałem jego nadgarstek.

– Co ty...!?

Wygiąłem jego rękę do tyłu, w taki sposób, że ta zgięła się na plecach. Odruchowo chciał upaść na kolana, jednak pchnąłem jego ciałem z całej siły na ścianę. Syknął i jeśli pierwszy raz był bardziej z zaskoczenia niż z bólu, to drugi raz musiał być już odpowiedzią na moją siłę. Przycisnąłem go mocniej do ściany.

– Chyba od początku trochę źle się zrozumieliśmy – zacząłem spokojnie – jak mówię, że macie go zostawić, to oznacza, że obracacie się na pięcie i przy następnym spotkaniu boicie się nawet na niego spojrzeć, jasne?

– Co ty odpierdalasz!? – warknął.

Próbował się wyrwać, ale trzymałem go mocno.

Poczułem ruch za swoimi plecami. Szybko zgiąłem wolną rękę i wbiłem swój łokieć w przestrzeń między jego łopatkami.

– Nie radzę mnie dotykać! Spójrzcie na mnie. Jestem od was dużo silniejszy i wystarczy chwila, żebym powalił całą waszą trójkę – ostrzegłem. – Zdenerwujcie mnie, to bez wyrzutów sumienia złamię mu rękę lub wybije łopatkę – dodałem.

– Dajcie sobie spokój, chłopaki – powiedział.

– Słyszycie? – rzuciłem. – Wasz kolega jest ślepy, ale jakiś instynkt przetrwania jeszcze ma – zakpiłem.

– Puść mnie, do jasnej cholery– warknął do mnie.

– Poproś ładnie!

– Puść mnie, do cholery! – powtórzył.

Wykręciłem jego rękę jeszcze bardziej. Wrzasnął. W ostatniej chwili zdałem sobie sprawę, że zrobiłem to zbyt mocno. O mały włos na prawdę nie złamałem mu ręki.

– Grzeczniej! Daję wam teraz darmową lekcję bycia miłym, więc skupcie się! Jeszcze raz! Co się w takich sytuacjach mówi!?

– Proszę, puść moją rękę – stęknął.

– Nie bełkoczemy, tylko mówimy głośno i wyraźnie!

– Błagam! Puść mnie! Błagam! To boli!

– I co macie zrobić, żebym już więcej się nie denerwował, huh?

– Z-zostawić go! Nie będziemy już więcej zaczepiać!

– Nie można było tak od razu? – spytałem ironicznie. – Naprawdę konieczne było to przestawienie?

Poluźniłem trochę uścisk, ale jeśli myślał, że zakończę swoją lekcję na zwykłej pogawędce, to grubo się pomylił.

Położyłem swoją dłoń na głowie chłopaka. Rozczochrałem jego włosy z tyłu, jakby był małym dzieckiem. Następnie powoli wsunąłem palce w jego gęste włosy i złapałem mocno. Puściłem wygiętą rękę, ale zanim go wypuściłem, przycisnąłem jego prawą stronę twarzy do budynku.

– Co ty...!?

Z satysfakcją przejechałem jego twarzą po ścianie. Chłopak zawył z bólu, a ja w tym czasie poczułem mocne szarpnięcie za mundurek. Jego koledzy jednak zdecydowali się ingerować, a ja pozwoliłem im na to. Odepchnęli mnie od swojego kolegi, a ja patrzyłem jak chłopak upadł na ziemie i uniósł ręce do twarzy. Pomiędzy palcami zauważyłem krew.

– Kurwa! – Spojrzał na mnie ze strachem, prawdziwym strachem. Jego oczy zalśniły od łez. – Ty jesteś zdrowo popierdolony.

Może faktycznie trochę przesadziłem, chyba powinienem darować sobie to ostatnie. Zdarłem mu kawałek policzka, ale uznałem, że lepiej będzie zostawić mu pamiątkę po tym spotkaniu.

– Zrobić ci dla równowagi po drugiej stronie? – Zrobiłem krok do przodu, jakbym miał zamiar od razu wprowadzić swoje słowa w czyn.

– Spadamy stąd – rzucił do swoich kolegów. – Gdzie są ci przeklęci bohaterowie, kiedy są potrzebni? – Zdążyłem jeszcze usłyszeć nim zniknęli za rogiem.

Zostałem w alejce sam, dopóki nie usłyszałem ruchu za swoimi plecami i nie przypomniałem sobie, że przecież cały ten czas był z nami jeszcze jeden chłopak. Ten, którego gnębiono.

Spojrzałem na niego i znowu poczułem ten dziwny ścisk w żołądku, który towarzyszył od czasu, gdy obudziłem się w pokoju pielęgniarki i odkrywałem, ze wszystko było nie tak.

– Żyjesz? – zapytałem.

Tym razem przyjrzałem mu się uważniej.

Był szczupły i niższy niż ja. Miał ciemnozielone bujne, kręcone włosy i duże zielone oczy. Na policzkach symetrycznie rozsiane piegi. Z pozoru nie wyróżniał się niczym szczególnym - jego postawa była skryta i wycofana, ale w ten nieśmiały i bojaźliwy sposób.

Chłopak patrzył się na mnie z niepokojem, jakby moje pytanie było podchwytliwe, zadane tylko po to, aby mieć pretekst by zaatakować i jego.

– Chodzę do U.E. – wyjaśniłem, co chyba było ostatnią rzeczą jaką spodziewał się ode mnie usłyszeć. – W przyszłości planuję zostać najlepszym bohaterem – dodałem z dumą.

Zdziwił się jeszcze bardziej. Trochę mnie tym zirytował. Niewdzięcznik. W końcu go uratowałem, prawda? Chciałem się odezwać, ale zanim to zrobiłem, spojrzałem jeszcze na ziemie, na porozrzucane wokół nas rzeczy. To zmieniło tok moich myśli. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to jakiś bordowy fartuszek z graficznym rysunkiem firmy.

Znałem to logo.

– Pracujesz w tej kawiarni przy centrum, która ma figurkę All Mighta w witrynie? – zapytałem dla pewności.

Chłopak zerknął na mnie nieśmiało i pokiwał głową. Patrzyliśmy się na siebie przez chwile w milczeniu, ale najwyraźniej mnie nie poznawał. Za to ja byłem praktycznie pewny, że tamtego dnia to on nakrył mnie na wpatrywaniu się w figurkę.

Zielony szybko skrępował się jeszcze bardziej i opuścił wzrok. Po tym nerwowo zaczął sprawdzać kieszenie spodni i bluzy.

– Wracasz właśnie z pracy? – zagaiłem.

Znowu pokiwał głową. Klęknął przy rozwalonych rzeczach i zaczął przeszukiwać ich zawartość.

Zacząłem się denerwować, że nie odpowiadał mi normalnie, tylko jak jakiś przygłup kiwał głową, w dodatku ewidentnie mnie ignorował.

Domyśliłem się czego szukał. Podszedłem do śmietnika i schyliłem się po telefon. Ekran wyglądał strasznie - zdobiony przez pajęczynę pęknięć, wychodzącą z prawego, górnego rogu. Skrzywiłem się i wyciągnąłem rękę w jego kierunku.

Podniósł się z ziemi i z wdzięcznością spojrzał mi w oczy. Trochę mniej entuzjastycznie zareagował, gdy dotarło do niego w jakim stanie oddaję mu zgubę. Wziął urządzenie, a ja wtedy spojrzałem na jego szyję i wszystko zrozumiałem.

Na szyi miał obrzydliwą bliznę.

Odblokował smartfona i z prędkością światła wklepał coś do urządzenia. Spojrzał w końcu na mnie i kliknął jakiś przycisk. Odpowiedział mi za pomocą programowego lektora:

Dziękuję za pomoc.

Schowałem ręce do kieszeni i powiodłem wzrokiem najpierw po nim, potem po telefonie.

– Stłukli ci ekran?

Zaczął pisać.

Na szczęście tylko szybkę. Po prostu ją wymienię.

– To dobrze.

Przytaknął głową.

Jakoś nie czułem, abym był mu jeszcze potrzebny. Tamte miernoty uciekły, a rzeczy mógł pozbierać sobie sam. Ja natomiast po zerknięciu na zegarek, uświadomiłem sobie, że istniała jakaś szansa, abym zdążył na swój tramwaj.

– Nic tu po mnie. Na razie.

Odwróciłem się, ale chłopak klepnął mnie w ramię. Zerknąłem na niego pytająco, a ten dał znać, żebym jeszcze chwilę poczekał. Pisał w telefonie, coś dłuższego.

Nazywam się Izuku Midoriya. Skoro wiesz gdzie pracuję, to przyjdź kiedyś do mnie do pracy. Mam popołudniowe zmiany w poniedziałki, środy, piątki i soboty. Kawa na mój koszt, jakąkolwiek sobie wybierzesz.

Prychnąłem.

– Następnym razem po prostu postaraj się nie dać sobą pomiatać jak jakąś szmatą, bo przez to zawracasz komuś głowę, żeby cię ratował, a wystarczyłoby, żebyś umiał się postawić – rzuciłem. – Nie gadasz, ale rączki i nóżki widzę, że masz zdrowe. Zwyczajnie im przyłóż i po sprawie! Widziałeś co było? Wystarczyło trochę bólu i spieprzali z podkulonymi ogonami. Żadni z nich zawodowi dręczyciele tylko zwykle pizdy!

Zamrugał.

Dzięki za radę.

Po sekundzie dopisał jeszcze jeden wyraz.

Chyba.

– Tak, tak. Następnym razem po prostu zaatakuj pierwszy, Izuku – powiedziałem na koniec i zostawiłem go w alejce samego. Ruszyłem w stronę przystanku, a z nieba zaczęły spadać pierwsze krople deszczu.


data publikacji: 08.06.2023r.

tylkoecho: latem dużo trudniej się pisze, bo jednak człowiek częściej ma ochotę wyjść na dwór, ogólnie więcej też pracy jest na zewnątrz. Niestety na okres wakacyjny jestem zmuszona zredukować ilość postów do jednego miesięcznie, a do dwóch tygodniowo wrócić w porze jesiennej, gdy to dni już będą stawały się coraz krótsze. Przynajmniej się postaram, aby rekompensować to długością i dobijać do 4 tyś. Słów 🫶🏻

Continue Reading

You'll Also Like

17.2K 648 47
𝐓𝐡𝐞𝐨𝐝𝐨𝐫𝐚 𝐇𝐚𝐫𝐫𝐢𝐧𝐠𝐭𝐨𝐧 to postać głęboko związana z dzieciństwem Płotek z Outer Banks, która opuściła grono swoich przyjaciół bardzo d...
4.3K 356 18
Kiedy nieoczekiwanie twoje życie zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni za prawą pewnego szatyna o lazurowych oczach, ale potem przewraca się jeszcze...
55.8K 6.1K 52
"-A więc zwiałeś?- rzucił milioner, posyłając chłopcu oskarżycielskie spojrzenie, którego ten nie mógł zobaczyć. Peter znów wzruszył ramionami, zacis...
16K 3.2K 34
Dzielili razem przeszłość, a marzenia sprawiły że ich drogi dość prędko się rozeszły po wejściu we wspólną relację. Po latach ponownie się spotykają...