twitter: #dylogiaeden
Emmanuel był prawdziwy i naprawdę tam stał, a w dodatku wyglądał o wiele zdrowiej niż ostatnio. Jego przystojna twarz miała w sobie więcej życia, cera kolorytu, a postawa stanowczości. Spod wachlarza długich rzęs błyszczały te same, choć mające więcej głębi, brązowe oczy, a brunatne włosy na głowie pozostawały ułożone starannie, jak zazwyczaj. Przełknęłam ślinę. Jak to możliwe, że wyglądał niczym syn samego Apolla?
— Bonsoir, mademoiselle Valentina* — Jego zadziwiająco miękki głos sprowadził mnie na ziemię. — Mogę prosić cię o rozmowę?
Potarłam oczy, ale wysoka sylwetka mężczyzny nie zniknęła niczym złudna fantasmagoria. Ba, zrobiła nawet śmiały krok w moją stronę, a ja zastygle obserwowałam te poczynania. Emmanuel sprawiał wrażenie spokojnego, a jego łagodne spojrzenie miało w sobie jakoś więcej ciepła. Nawet trochę się uśmiechał, choć w geście tym przejawiała się charakterystyczna dla niego powściągliwość.
Mama patrzyła kątem oka na sylwetkę Emmanuela z dozą ostrożności, a także pewną podejrzliwością. Nie wyglądała na zadowoloną, ale wówczas byłam zbyt zestresowana, żeby się tym przejmować.
— Tak — mruknęłam po chwili, szarpiąc się z opornym zamkiem kurtki. — Daj mi sekundę.
— Potrzebujesz pomocy? — zapytał i zrobił krok wprzód. Troska w tonie jego głosu zbiła mnie z tropu.
— Nie, dziękuję — wymamrotałam.
Skinął głową i bacznie obserwował moje ruchy. Kiedy zrzuciłam ze stóp zaśnieżone buty, a kurtkę odwiesiłam na wieszak, poprosiłam mamę, aby zrobiła Sebastiénowi herbaty. Uśmiechnęła się blado, a ja udałam się z Emmanuelem prosto do mojego pokoju.
— Coś się stało? — zaczęłam z niepokojem, zanim przekroczyliśmy próg pomieszczenia.
Westchnienie, które opuściło jego usta, wówczas trochę mnie zaniepokoiło.
— I tak i nie.
Usiedliśmy na łóżku, a gdy tylko skrzyżowaliśmy spojrzenia, zaczęłam zadawać pytania:
— To znaczy? Co robisz w Rockville? Skąd wiedziałeś, że tu jestem?
— Okej, po kolei — uśmiechnął się litościwie. — Próbowałem znaleźć cię w Nowym Jorku, ale moje kontakty zawiodły i kiedy już jakimś cudem miałem właściwy adres, dowiedziałem się, że wyleciałaś do Maryland.
Kiwnęłam głową, choć w dalszym ciągu nie wiedziałam, jakim cudem posiadał takie informacje. Zbagatelizowałam to jednak. Kiedy upewnił się, że uważnie go słuchałam, kontynuował.
— Jest przełom w sprawie śmierci Giselle — oznajmił, a jego głos nieco się załamał. Po pogodności spojrzenia nie było już ani śladu. Wspominanie o zmarłej kuzynce sprawiało mu niesamowity ból. — Nasz zaufany detektyw odnalazł kluczowego świadka, który widział kierowcę i... przekonał go do złożenia zeznań — chrząknął nieznacznie, odzyskawszy rezon.
Słuchałam z ciekawością i przejęciem. Widziałam, że w oczach Emmanuela stanęły łzy, z którymi usilnie walczył. Złapałam zatem za jego dłoń, która pozostawała zimna i trochę szorstka.
— Mamy portret pamięciowy, więc rozwikłanie tej zagadki to kwestia czasu — mówił dalej, uciekając od mojego wzroku. — Przynajmniej tak twierdzi detektyw Lyon i komisarz Castillon.
Na mojej twarzy momentalnie wykwitł szczery uśmiech.
— Przecież to świetna wiadomość! — odparłam szczerze i niewiele myśląc, rzuciłam się w euforii na szyję Emmanuela.
Ku mojemu zdziwieniu nie odepchnął mnie, a z westchnieniem owinął szerokimi ramionami. Charakterystyczny cytrusowy zapach perfum w jednym momencie upoił mnie intensywnością swej woni.
Przez pewien moment było tak... normalnie. Jak gdyby nie dzieliły nas przepaść czasu i krzywdy wyrządzone w przeszłości. Cieszyliśmy się wspólnie z tego małego sukcesu w nadziei na szczęśliwy koniec.
Dłoń Emmanuela znalazła się w moich włosach, które zaczął delikatnie gładzić. Odnalazłam w tym geście nie tylko pewien spokój, ale także cząstkę utraconego bezpieczeństwa. Odetchnęłam głęboko z paradoksalną ulgą, a ramiona, w których się wówczas znajdowałam, dawały mi dziwne ukojenie.
Po jakimś czasie odsunęłam się od, zdawało się, zaskoczonego Emmanuela i popatrzyłam na niego znacząco. Wiedziałam, że nie przyleciałby za mną do splamionego hańbą Rockville tylko z informacją o postępie w śledztwie.
Pod wpływem intensywności mojego spojrzenia spuścił wzrok na swoje dłonie. Zdziwiłam się trochę, gdyż Emmanuel wydawał się zawstydzony, a jego charakterystyczna pewność siebie pękła niczym bańka mydlana.
— Chciałem porozmawiać także o... nas — wydukał, a to zmieszanie wydawało mi się wówczas nawet urocze.
— W porządku. Chcę wiedzieć, co czujesz — zakomunikowałam stanowczo.
Czekałam na ruch Emmanuela w narastającym wewnątrz napięciu. Milczałam, ale nie spuszczałam wzroku z jego twarzy.
— Chyba jestem... zagubiony. Bardzo. O tak, jestem bardzo zagubiony. Przepraszam za tę sytuację na peronie. Poniosły mnie emocje i do dziś czuję się z tym okropnie — mówił, a w odpowiedzi na moje zakłopotane spojrzenie szybko się zreflektował. — Rozstałem się z Valerié, więc pocałunek nie był zdradą. Nigdy nie zrobiłbym czegoś tak podłego — westchnął ociężale wciąż mocno skrępowany, spuścił wzrok, a potem kontynuował. — Nie rozumiem do końca swoich emocji i nie potrafię ich nazwać, ale pomimo tego — przerwał, by znów na mnie spojrzeć — zależy mi na tobie, Valentino. Wybacz, ale skłamałbym, gdybym zaprzeczył.
Oświadczenie to brzmiało z jego ust jak przekleństwo. Odnosiłam wrażenie, że Emmanuel celowo sugerował, że uczucie, jakim mnie darzył, było największą karą.
Wzmianka o rozstaniu z Valerié nieco uspokoiła moje sumienie. Zdawało się, że wyparłam całe to zdarzenie ze świadomości, ale gdy Sebastién do niego powrócił, wyrzuty sumienia wróciły. Valerié wydawała się wartościową osobą i nie zasługiwała na taki los, dlatego kiedy Emmanuel wspomniał o ich wcześniejszym rozstaniu, ulżyło mi.
— Widzę ten wzrok. Aż tak nisko się cenisz? — zapytałam z delikatnym uśmiechem, w odpowiedzi na jego przeprosiny, a moja pozytywna reakcja trochę dodała mu animuszu.
Choć rozmowa była ciężka, nie traciłam humoru. Pozytywna wiadomość sprawiła, że ciężki głaz przytłaczający mnie od środka stał się nieco lżejszy.
— Nie jestem dumny ze swoich uczynków — oznajmił ze skruchą.
Emmanuel zachowywał się zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Rozmawiał ze mną otwarcie, nie robił aluzji i nie tylko przyznawał się do błędów, ale także szczerze ich żałował. Dystans, chłód i nonszalancja, odeszły w daleką niepamięć i pozostały jedynie odległym wspomnieniem. Tego wieczoru Emmanuel otworzył przede mną swoje serce.
— Każdy ma na sumieniu jakieś grzechy. Rzecz w tym, by je zaakceptować i sobie przebaczyć, a później nie powtarzać błędów.
Milczał, a potem pokręcił głową.
— Nie wiesz, o czym mówisz, ange**. Jesteś wzorcem wszelkich cnót — zaśmiał się smutno. — Przepełnia cię dobroć.
Ostanie zdanie wybrzmiało w jego ustach z jakąś dziwną fascynacją i głębokim przekonaniem. Tak, jakbym była krystalicznie czysta, a moje serce pozostawało wolne od nieprawości. Och, jak bardzo się mylił.
— Mylisz się. Nie jestem dobrym człowiekiem, Emmanuel. Zrobiłam wiele złego.
Gdy mój wzrok napotkał wejrzenie jego brązowych, dobrotliwych oczu patrzących na mnie badawczo, wydało mi się, że Emmanuel patrzył wprost w moją duszę i dostrzegł, ile złego się w niej kryło. Myślałam, że kiwnie w zrozumieniu głową i przyzna mi rację. On jednak z przekonaniem w głosie oznajmił:
— Nie mówię o twoich uczynkach. Mówię o twoim sercu. Ono jest dobre, zawsze było.
Westchnęłam. Nie wiedziałam, co miałam odpowiedzieć, dlatego milczałam. Cieszyłam się jednak, że pierwszy raz od dwóch lat rozmawialiśmy całkowicie szczerze.
— Żałuję, że tak się to wszystko potoczyło — westchnęłam i założyłam kosmyk włosów za ucho. — Gdybym wiedziała, że tak się będą mieć sprawy, postąpiłabym zupełnie inaczej. Przynajmniej nie miałabym w tym mieście opinii zdradzieckiej i naiwnej — sarknęłam, nawiązując do tego, co rozpowiadali o mnie byli przyjaciele.
Emmanuel w jednej chwili zrozumiał, co miałam na myśli. Ciężko było nie domyślić się, o co chodziło, skoro on również znajdował się w takim samym położeniu. Różnica polegała tylko na tym, że moi rodzice nie musieli uciekać z miasta przed widmem złej sławy. Skoro zdecydowali się na taki krok, w Rockville musiało rozpętać się piekło.
— Nie możesz karać się za swoją lojalność. Ludzka dobroć nie jest zaproszeniem do wyrządzania krzywd. To Ethan i Corinne podjęli decyzję — mówił z przekonaniem, łapiąc za moją dłoń. — Niezależnie od tego, ile dla nich poświęciłaś, prędzej czy później pokazaliby prawdziwe oblicze i postąpiliby tak samo.
Westchnęłam.
— Nie będę udawać, że wiem, co czujesz, ale także zostałem kiedyś zdradzony i zraniony. Z perspektywy czasu żałuję tylko, że nie stało się to wcześniej. Kiedyś też to dostrzeżesz.
Wciąż milczałam. Ból ściskał moje gardło, a gorycz paraliżowała struny głosowe. Świadomość słuszności tych słów dobijała mnie chyba najbardziej.
— Jedyne, co mogę teraz zrobić to przeprosić za moje zachowanie. Wiem, że byłem główną przyczyną tego piekła i ani trochę nie jestem z tego dumny. Musisz wiedzieć jednak, że trzeźwość umysłu zakłócała mi ta paskudna żądza zemsty.
— Konsekwencje tego poznałam chyba zbyt dobrze — pomyślałam, przywodząc na myśl stan, w którym znajdowałam się przez pewien czas dwa lata temu.
Wówczas wydało mi się to tak odległe i niepodobne do mnie. Wstydziłam się za te okropne myśli i dziecinne zagrywki. Zrozumiałam, że wojna, choć toczyła się o pokój, nigdy nie była rozwiązaniem.
— Ja też przepraszam. Nie sądziłam, że kiedykolwiek zapragnę cierpienia drugiej osoby i do tej pory czuję się z tym podle — oznajmiłam w końcu. — Również nie jesteś mi obojętny, Emmanuel. Nie wiem, co mną kieruje. Czy jest to pewien rodzaj kuriozalnego przywiązania, czy... miłość — zdanie to dokończyłam już w myślach.
Twarz Emmanuela pozostawała statyczna, tak jakby przygotowywał się na bolesne oświadczenie, które miało paść z moich ust i chciał zachować powściągliwość. Potem nieco się przejaśniła, a ciemne oczy zamigotały iskierką nadziei.
— Jestem już zmęczony uciekaniem od ciebie — powiedział z drżącym głosem. — Ostatnie dwa lata były dla mnie bardzo ciężkie. Dużo o tym myślałem, choć ty pewnie... — zatrzymał się, kiedy jego wzrok powędrował w dół, na błyszczący naszyjnik zdobiący mój dekolt. — Nadal go masz?
Uśmiechnęłam się słabo i automatycznie sięgnęłam w miejsce, w którym powinien znajdować się czerwony kamień. Wydostałam go spomiędzy materiału jedwabnej chustki zawiązanej wokół mojej szyi i wróciłam spojrzeniem do ciemnych oczu Emmanuela. Patrzył na mnie ze zdziwieniem, ale także jakąś dziwną radością.
— Nie zdejmowałam go przez całe dwa lata.
Milczeliśmy przez krótką chwilę. Później Emmanuel wyciągnął dłoń, by dotknąć naszyjnika, jak gdyby chciał upewnić się, że był prawdziwy.
— Jesteśmy piękni, ale przeklęci — zaśmiał się z ironią.
Kiwnęłam głową, a na moich ustach wykwitł blady uśmiech. Ciężko było podważyć te słowa.
— Zostaję na jakiś czas w Nowym Jorku — zakomunikował znienacka, a ja popatrzyłam na niego zaciekawiona. — Mogę liczyć na spotkanie od czasu do czasu?
Niekontrolowanie uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową. Może powinnam wykazać się większą ogładą, ale nie mogłam opanować radości. Mimo wszystkich wzlotów i upadków, mimo szczęścia i cierpienia, mimo bólu, łez, tęsknoty, poczucia beznadziei i krzyżującej nasze ścieżki hamartii nadzieja tchnęła we mnie życie.
Wszystko inne przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Wszelkie obawy zniknęły, liczył się tylko fakt posiadania Emmanuela blisko siebie. I choć było to egoistyczne, wówczas nie myślałam o niczym innym. Zapomniałam o konsekwencjach, powinnościach, konwenansach, dobrym imieniu i całym Bożym świecie.
— Możesz wpaść do „Joe Coffee" na porządne latte — sarknęłam. — Robię najlepszą kawę na świecie.
— Nie wiem, czy chcę ryzykować — ironizował.
W tym momencie rozległo się ciche pukanie, a potem w drzwiach pojawiła się sylwetka Sebastiéna.
— Wybacz, że przeszkadzam. Twoja mama prosi, żebyś zeszła na moment na dół — chrząknął, patrząc wszędzie, tylko nie na mnie.
Skinęłam jedynie głową, choć najpewniej tego nie zobaczył i podniosłam się z miękkiego łóżka. W tym samym momencie Emmanuel zakomunikował:
— Pójdę już. Przepraszam za najście.
— Możesz zostać na kolację. Będzie nam bardzo miło — Uśmiechnęłam się.
— Dziękuję — odparł szczerze — ale obawiam się, że w takim wypadku nie zdążyłbym na samolot do Nowego Jorku.
— Och. W porządku — zasmuciłam się nieco, ale później szybko odzyskałam rezon. — Odprowadzę cię.
Kiedy znaleźliśmy się na dole, Emmanuel włożył na ramiona swoje długie, czarne palto, a wokół szyi zawiązał niedbale szalik. Uśmiechnął się ostatni raz, a potem ucałował moją dłoń, życzył miłej nocy i zniknął w ciemności spowijającej szykujące się do snu Rockville.
Westchnęłam, a potem zamknęłam drzwi na klucz. Z lekką obawą przekroczyłam próg kuchni, w której czekała na mnie zdenerwowana mama i Sebastién.
— Coś się stało? — zapytałam niepewnie, stawiając ostrożnie kroki.
— Co tu robił syn Cartierów?! — zaczęła zaniepokojona kobieta. — Podobno zgwałcił jakąś dziewczynę, a oni uciekli do Francji. Wiesz, że ich rodzina jest niebezpieczna.
— Mamo, uspokój się — powiedziałam, dbając o łagodny ton. — Te oskarżenia to zwykłe kłamstwo. Znam całą historię. Giselle mi o tym opowiedziała.
— Nie rozumiem. Jesteś pewna? — Zrobiła krok wprzód i zaczęła nerwowo mnie oglądać. — Nic ci nie zrobił?
— Mamo — powtórzyłam i odsunęłam jej ręce od mojego ciała. — Wszystko w porządku, tylko rozmawialiśmy. Emmanuel nie jest żadnym zagrożeniem.
— Czyżby? — cichy pomruk, który wydobył się z ust Sebastiéna, skierował mój wzrok w stronę jego nieco przygarbionej sylwetki.
— Co masz na myśli? — zagadnęłam, marszcząc brwi.
— To przez niego zginęła Giselle. Nie powinnaś z nim w ogóle rozmawiać. — Kiedy mówił, nie patrzył mi w oczy.
— Nie wiem, skąd masz takie informacje i szczerze — rozzłościłam się — nie zdziwiłabym się, gdybyś to sobie wymyślił i sam miał coś za uszami.
Może powiedziałam o kilka słów za dużo, ale nie potrafiłam opanować narastającej wewnątrz złości. Emmanuel cierpiał po stracie kuzynki i nie zasługiwał na takie słowa. Choć Sebastién był moim przyjacielem i ufałam mu bezgranicznie, ta wersja wydarzeń wydawała mi się niespójna.
— Słucham? — wycedził, a potem podniósł się gwałtownie z krzesła. — Jak śmiesz mówić takie rzeczy?!
— To ty zacząłeś bezpodstawnie kogoś oskarżać. Nie wiesz, co zdarzyło się między Emmanuelem a Giselle, więc milcz! — krzyczałam, nie dbając już o nic.
Agresywna postawa Sebastiéna godziła prosto w moje serce. Badaniem sprawy zajmowała się policja i detektywi, a oskarżanie kogoś, gdy nie dysponowaliśmy żadnymi materiałami dowodowymi czy ustaleniami było okropne. Sebastién obwiniał Emmanuela za rozpad relacji z Giselle, jak gdyby znał całą prawdę.
— Nie sądziłem, że zakochani potrafią być tacy ślepi — wycedził, a potem popędził w stronę drzwi i szamocząc się z kurtką, wyszedł.
Nie zatrzymałam go ani nie pobiegłam za nim. Wciąż byłam wściekła i nie potrafiłam schować dumy do kieszeni. Nie broniłabym Emmanuela, gdybym wiedziała o jego winie. Sebastién ubzdurał sobie coś, ale to nie było żadnym dowodem.
— Mam dość. Przyjazd tutaj to był największy błąd mojego życia — wymamrotałam i opadłam wyczerpana na krzesło.
Mama milczała przez krótką chwilę, a potem usiadła obok mnie i zaczęła gładzić moje włosy.
— O czym on mówił, kochanie? — zapytała cicho.
Westchnęłam i przez krótką chwilę milczałam, by zebrać myśli. Nie miałam siły na ukrywanie tej sprawy.
— Emmanuel i Giselle pokłócili się kilka lat temu. Oboje powiedzieli kilka słów za dużo i stracili kontakt. Według Sebastiéna, Giselle przyjechała do Francji, żeby pogodzić z Emmanuelem. Twierdził, że powiedziała mu o tym planie, kiedy imprezowaliśmy, a ja wyszłam wcześniej z klubu — tłumaczyłam. — Nie wierzę w to, mamo. Nie wierzę, że Giselle rozmawiałyby o tak bolesnej dla niej rzeczy z Sebastiénem, którego ledwo znała. Jeśli planowałaby pogodzić się z kuzynem, to na pewno by mi powiedziała... — westchnęłam. — Poza tym, nawet jeśli byłaby to prawda, to w jaki sposób Emmanuel miałby odpowiadać za ten wypadek? Nawet nie wiedział, że Giselle przyjechała do Francji.
Znów ogarnęła mnie złość. Sebastién powinien nabrać trochę pokory i w inny sposób odreagowywać odejście Giselle.
— Myślę, że Sebastién jest zazdrosny o Emmanuela i próbuje wyeliminować go nieczystymi zagraniami — mruknęła mama.
— Chyba sobie żartujesz — prychnęłam, a potem podniosłam się z krzesła.
Zaczęłam krążyć nerwowo po całej kuchni, próbując jakoś się uspokoić. Niepotrzebnie się uniosłam, ale miałam serdecznie dość wysłuchiwania tych absurdalnych oskarżeń.
Mama nie odzywała się przed dłuższą chwilę i obserwowała mnie z boku.
— Kochasz go? — zapytała, przerywając ciszę.
— Co?
— Kochasz Emmanuela? — Jej bystre oczy sztyletowały mnie na wskroś.
Poczułam się jak w świetle reflektorów: osaczona i absolutnie bezbronna. Zmieszałam się i spuściłam wzrok. Intensywność jej spojrzenia była przytłaczająca.
— Miłość to zbyt duże słowo — mruknęłam, odwracając się do niej plecami.
Położyłam dłonie płasko na blacie i westchnęłam. Nie potrafiłam określić swoich uczuć, a to bardzo mnie męczyło. Jeszcze niedawno byłam przekonana, że sprawa z Emmanuelem stanowiła jedynie mglistą przeszłość. Wszystko rychło zmieniło się w momencie, kiedy znów ujrzałam go na szpitalnym korytarzu. Szok związany ze śmiercią Giselle nie pozwolił mi na właściwe przeżywanie tej sytuacji i moment refleksji, kiedy lawina uczuć zwaliła się na łeb na szyję.
— Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym znać odpowiedź na to pytanie — pomyślałam.
Odwróciłam się, a mama znów skupiła swoje przeszywające spojrzenie na mojej twarzy. Wiedziałam, że się martwiła i doceniałam tę troskę. Problem w tym, że nie potrafiłam udzielić jasnej odpowiedzi. Nie chciałam także zwierzać się ze swoich uczuć dlatego, że obawiałam się jej reakcji. Nie darzyła Cartierów sympatią i choć nie znała Emmanuela, była do niego uprzedzona.
— Miłość to wielkie słowo — chrząknęłam zdawkowo, omijając temat.
Nie miałam pojęcia, co innego miałam jej powiedzieć. Mój chory umysł nie potrafił wymazać Emmanuela z pamięci, a głupiutkie serce biło szybciej na sam jego widok. Ale czy była to miłość? Ciężko powiedzieć. Miałam wrażenie, że to wciąż za mało.
Potem zrobiłam krok w przód, kucnęłam prosto przed nią i ujęłam jej lekko pomarszczone dłonie. Nie spuszczała ze mnie wzroku i z nieodgadnionym wyrazem twarzy czekała na mój ruch.
— Wiem, że się martwisz, ale jestem już dorosła. Będę podejmować masę nieprzemyślanych decyzji, a one będą mieć swoje konsekwencje. To pozwoli mi na wyciągnięcie wniosków i nabranie dystansu. Nic nie uchroni mnie od porażek. Ani twoja matczyna troska ani moja przesadna ostrożność — westchnęłam. — Błędy są wpisane w naszą ułomną, ludzką naturę.
— Masz rację, moje dziecko. Ja doszłam już do wieku, w którym trzeba wybierać; trzeba zdecydować raz na zawsze, kogo się kocha, a kim się gardzi; trzymać się tych, których się kocha i nie opuszczać ich aż do śmierci, aby odrobić czas stracony z innymi***.
Oczy Veronicy Griffiths wówczas zamigotały iskierką nadziei. Ścisnęła mocniej moje dłonie i nabrała powietrze w płuca. Później ponownie otworzyła usta i wypowiedziała zdanie, które dało początek wielkiej nadziei.
— Kochaj gorąco, podejmuj ryzyko i nie żałuj niczego, nim będzie za późno. Miej jednak świadomość, że niektóre decyzje nie mają odwrotu. Nie można przeżyć na nowo czasu, który się już raz przeżyło****.
______________
* (fr.) Dobry wieczór panno Valentino
** (fr.) aniele
*** M. Proust „W stronę Swanna"
**** F. Scott Fitzgerald „Wielki Gatsby"