W drzwiach pojawił się zakrwawiony Richy, który trzymał w ręku nóż.
Za nim leżał Paul. Z jego ust krew lała się strumieniami. Chciałam do niego pobiec i mu pomóc, ale Jake zbyt mocno trzymał moją rękę.
Wszystko działo się tak szybko. Słowa Richy'ego, śmiech Hannah, martwe spojrzenie Paul'a, uderzenia Jake'a, które wymierzone były w Richy'ego.
Jedynymi słowami, które powiedział Jake były "Li, uciekaj", ale ja byłam w zbyt wielkim szoku. Brunet wywalił chłopaka za drzwi, które trzymał. Ostatkami sił przesunęłam komodę, która była na tyle ciężka, by ci psychole nas nie dopadli. Byłam w szoku, miałam nadzieję, że to sen albo że to tylko jakiś napad, a tabletki, które przepisała mi dr. Stacy, zadziałają i to wszystko okaże się fikcją.
Tabletki nie działały.
- Layla, musimy uciekać - powiedział, a ja spojrzałam na oko. Jake od razu do niego podszedł i je otworzył. Mój pokój mieścił się na parterze, więc nie powinno nic się nam stać.
Miałam wyjść pierwsza, w razie gdyby Hannah i Richy weszli do pokoju i już prawie to robiłam, ale nagle usłyszałam ciche miauknięcie wewnątrz pokoju. Jake poganiał mnie, ja otworzyłam transporter, a koty same do niego weszły.
Czas nas gonił, a ja narażałam Jake'a przez zwykłe koty. Brzmi jak głupota, ale nie mogłam ich zostawić.
Gdy byliśmy we dwoje na dole, zaczęliśmy biec w nieznanym mi kierunku. Zmęczona zatrzymałam się koło auta, które Jake otworzył. Szybko do niego weszliśmy, a brunet odpalił auto i wyjechał.
Wszędzie panował mrok, ludzie już spali albo szli na/z imprez. Dla niektórych był to dopiero początek, a dla innych koniec. Ja należałam do tej drugiej grupy. Mój ukochany wykrwawiał się w kuchni. Nie widziałam przyszłości bez niego, nawet nie mogłam o niej pomyśleć.
- Co my kurwa teraz zrobimy? - mój głos był zachrypnięty i wyprany z jakichkolwiek kolorów. Był bezbarwny.
- Nie wiem, Layla. Zatrzymamy się na razie w jakimś motelu - brunet był skupiony na drodze, ale widziałam, że coś go trapiło.
- Na początku pojedziemy do mojej mamy, dobrze? Przynajmniej na 10 minut - zamknęłam oczy, by ciemność mogła zabrać złe wspomnienia.
Nie czekałam na odpowiedz zwrotną, bo pewnie by się nie zgodził, tylko powiedziałam dokładny adres.
Wplotłam palce w moje grube brązowe włosy i zaczęłam płakać, nie, płakanie to nie jest dobre słowo. Wpadłam w histerie. Ja ryczałam. Z braku sił, z emocji i z racji, że mój najlepszy przyjaciel umarł. Przynajmniej tak sądziłam. Jake zadzwonił po karetkę, ale wątpię by jeszcze go uratowali. Miałam nadzieje, ale nie pewność.
- On przeżyję, spokojnie Li - brunet delikatnie pogładził moje plecy, a moje przez moje ciało przeszedł straszny dreszcz, dlatego chłopak, również szybko zabrał swoją rękę. - Przepraszam.
- Nie, nie chodzi o to - przyglądałam się kierowcy. - Jak wpadłeś na pomysł, by mówić na mnie Li?
- Po prostu - zawahał się - zapomnij. Już nigdy więcej cię tak nie nazwę
- Możesz tak do mnie mówić, po prostu ostatni raz ktoś zwrócił się tak do mnie chyba z dziewięć lat temu - uśmiechnęłam się szczerze, a usta chłopaka zrobiły to samo, chociaż brunet chciał to powstrzymać.