Dalmore nights (wolno pisane)

By supersadworld

21.9K 1.3K 804

#饾煇 饾悆饾悩饾悑饾悗饾悊饾悎饾悁 饾悇饾悆饾悇饾悕 Pono膰 to, co wyparte, zawsze powraca w formie niszczycielskiej, a Valentina Griff... More

Wst臋p
01. Na mo艣cie w Avignon
02. Poczt贸wka z przesz艂o艣ci
03. Sauvegard茅
04. Imi臋 r贸偶y
05. Teraz i w godzinie 艣mierci naszej
06. Rue de l'Aulani猫re
07. Nowe pocz膮tki i stare zako艅czenia
09. Anamnesis
10. Requiem dla duszy
11. Diab艂y z Loudun
12. Pi臋kni i przekl臋ci
13. Poemat o czasie zastyg艂ym
14. Kto sieje wiatr, zbiera burz臋
15. Sezon w piekle
16. Morderca Giselle Modiano

08. Powr贸t do piekie艂

1.2K 100 39
By supersadworld

      Emmanuel's POV:

      Znikająca z mojego pola widzenia sylwetka Valentiny Griffiths wydawała mi się w tamtym momencie czymś dalece nierealnym. Bardziej niewiarygodne jednak było to, co stało się chwilę wcześniej. Z otwartymi ustami, na których wciąż czułem jej smak, wpatrywałem się w odjeżdżający powoli pociąg. Nie wiedziałem, ile czasu minęło. Godzina, dwie, a może ledwie kilka minut? Zastygły niczym posągowa figura przetwarzałem ostatnie chwile. Wciąż nie potrafiłem uwierzyć w to, co zrobiłem. Bardziej szokujący wydawał mi się jednak wtedy fakt, że ten niekontrolowany pocałunek był impulsem. Nie planowałem tego, a także nie powinienem w taki sposób postępować. Wtedy odnosiłem wrażenie, jakbym stracił kontrolę nad ciałem. Jakby jakaś odgórna siła popchnęła mnie do tego.

      Gdy pojedyncze krople deszczu zaczęły moczyć moje rozgrzane ciało, powróciłem na ziemię. Potarłem twarz i rozejrzałem się dookoła. Wrażenie, że spoczywała na mnie setka par oczu, szybko wyparowało. Ludzie wpatrywali się znudzeni w telefony, czytali książki albo beztrosko przysypiali na ławkach. Musiałem wyglądać jak szaleniec, stojąc tak w bezruchu pośrodku peronu z nieodgadnioną miną.

      Deszcz przybrał w siłę. Skrzywiłem się nieco, kiedy ubrania zaczęły nieprzyjemnie kleić się do ciała. Z opóźnionym refleksem rzuciłem się biegiem w stronę auta, w międzyczasie przeszukując nerwowo kieszenie bluzy. Gdy wygrzebałem kluczyki, sprawnie wślizgnąłem się do środka. Nie odjechałem od razu: przymknąłem powieki, a to sprawiło, że obrazy w mojej głowie wyostrzyły się jeszcze bardziej. Westchnąłem głęboko i przeniosłem dłonie na kierownicę. Miałem ochotę spoliczkować się za to, co zrobiłem. Głośny dźwięk dzwonka niemalże przyprawił mnie o atak serca. Podskoczyłem na siedzeniu, łapiąc się za klatkę piersiową. Zapomniałem o całym bożym świecie, co dopiero o telefonie pozostawionym na przednim siedzeniu. Złapałem za urządzenie. Roześmiana twarz Valerié na wyświetlaczu nie wywołała już uśmiechu na mojej twarzy. Zagryzłem zęby i odebrałem połączenie.

      — Emmanuel, wydzwaniam do ciebie całą noc. — Głos dziewczyny wyrażał ogromne zmartwienie. — Możemy porozmawiać jeszcze raz?

      Przełknąłem ślinę, szukając w głowie odpowiednich słów.

      — W ten sposób niczego nie ułatwiasz — pomyślałem.

      Westchnąłem głęboko, a potem zagryzłem wargę. Co miałem jej powiedzieć? Chyba wystarczająco dobitnie wyjaśniłem sprawę.

      — Powiedziałem ci już wszystko, co chciałem — oznajmiłem miękkim głosem. — Wiem, że przeprosiny niczego nie zmienią, ale nie potrafię dłużej tak żyć. Nie mogę zmusić się do uczuć, nawet gdybym chciał.

      — Chodzi o nią, prawda? O Valentinę — Jej pytanie zbiło mnie z tropu. — Zawsze chodziło o nią.

      Szloch, który chwilę później usłyszałem po drugiej stronie słuchawki, był jak kolejny nóż wbity w serce. Gorsza jednak wydawała mi się świadomość ciążącej nade mną hamartii, od której nie sposób się uwolnić. Znajdowałem się w potrzasku własnego umysłu, który bez współpracy z sercem sprowadzał mnie na manowce.

      Odkąd wróciłem do Francji, postanowiłem sobie, że nie pozwolę zagłuszyć zdrowego rozsądku emocjami. Działałem w pewien ustalony sposób i przykładałem ogromną wagę do samokontroli. Kurczowo trzymałem się ramienia Valerié i jak mantrę powtarzałem, że muszę ją pokochać. Rozum doskonale wiedział dlaczego: była odpowiednia. Dobra, troskliwa i niezwykle wyrozumiała. Z czasem jednak utwierdzałem się w przekonaniu, że sam wyrządzałem sobie tym krzywdę. Najważniejszy był balans.

      Każda decyzja niosła za sobą konsekwencje, ale żadna nie była dobra. Nie chciałem więcej karmić się złudnymi nadziejami, w które po czasie sam przestałem wierzyć. Valerié nie zasługiwała na taki los, a ja nie mogłem już dłużej dusić się w żadnej romantycznej relacji.

      — Co masz na myśli?

      — Widziałam, jak na nią patrzysz. Przestań się okłamywać, Emmanuel — wymamrotała pomiędzy spazmami niekontrolowanego płaczu.

      — Mylisz się — rzuciłem cierpko, by uciąć temat. — Valentina to zamknięty rozdział, nie mieszaj jej w nasze sprawy. Chciałem dać ci miłość, bo zasługiwałaś na nią jak nikt inny. Ale chyba już nie jestem zdolny do kochania.

      Potem zakończyłem połączenie i wyłączyłem telefon. Skapujące z brody łzy stały się tak trudne do opanowania... Nie walczyłem z nimi więcej. Pozwoliłem sobie na cichy szloch, kiedy kolejne kawałeczki serca rozsypywały się w drobny mak. Potarłem brutalnie oczy, kiedy zaczęły nieprzyjemnie szczypać i zacisnąłem dłonie na kierownicy. Potem zapaliłem silnik i z piskiem opon ruszyłem wzdłuż wąskiej uliczki.

***

      Nikotyna wypełniająca płuca pozwoliła mi na częściowe opanowanie emocji. Deszcz nieprzyjemnie dzwonił o parapety, tworząc typową, jesienną aurę. Niespecjalnie przejmowałem się pogodą. Ba, znajdowałem w niej nawet odzwierciedlenie tego, co działo się w mojej głowie: zamieć, czarne chmury i ulewa.

      Opierałem się o balustradę na tarasie i zblazowanym wzrokiem skanowałem okolicę. Niepozorne drzewka, które na przestrzeni lat rozrosły się w mały zagajnik, niewielkie oczko wodne czy stara altana przypominały mi o dzieciństwie. Potrząsnąłem głową, gdy wdarły się do niej niechciane wspomnienia. Nie lubiłem wracać do dziecięcych lat, gdyż za każdym razem czułem wewnątrz nieprzyjemny ścisk. Kiedy przekraczałem próg tego domu zamiast uśmiechu na ustach i ciepła w sercu, ogarniał mnie dziwny niepokój i widmo traum. Nienawidziłem tu przyjeżdżać, a odkąd przenieśliśmy się do Nowego Jorku, w każde ferie i wakacje konsekwentnie odwiedzaliśmy Francję. Dobrze pamiętałem dzień, w którym mama oznajmiła, że wyprowadzamy się do Stanów. Wtedy naiwnie wierzyłem, że wraz ze zmianą otoczenia zmienią się także moje relacje z ojcem. Teraz śmiałem się z własnej głupoty.

      Dogasający pomiędzy palcami papieros pozornie skupiał uwagę. Myślami błądziłem bowiem pomiędzy przestrzenią a rzeczywistością, choć nie miałem do tego szczególnych tendencji. Poukładane życie, które dotychczas wiodłem, zburzyło się w momencie, w którym ponownie ujrzałem tę parę błękitnych oczu. Sam nie wiedziałem, czy to dobrze, czy nie. Być może pojawienie się Valentiny we Francji uświadomiło mi coś, co powinienem uświadomić sobie już dawno temu. Miałem wrażenie, jakbym wybudził się z niesamowicie długiego snu i znów powrócił do życia. Rzeczywistość jednak nie była kolorowa, a wręcz przeciwnie: szara, bezwyrazowa i jakaś taka nijaka. Choć uważałem ten scenariusz za lepszy od tkwienia w kolorowych, odrealnionych wyobrażeniach. Valerié musiała uszanować moją decyzję i choć podjąłem ją z ciężkim sercem, nie miałem innego wyjścia. Nie mogłem już więcej ranić niczyich uczuć i naiwnie łudzić się, że kiedyś zdołam odwzajemnić miłość.

      — Jak się masz, synu? — Kojący głos mamy wyrwał mnie z zamyśleń.

      Odwróciłem się w stronę kobiety i zgasiłem papierosa. Opierała się o drzwi tarasowe i obserwowała uważnie moją sylwetkę. Zmarszczki pokrywające jej ziemistą cerę wydawały się wówczas jakieś bardziej widoczne. Ciemne oczy, które przekazała mi w genach, migotały bystro spod wachlarza gęstych rzęs, a muśnięte czerwoną szminką usta układały się w słaby uśmiech. W długiej, czarnej sukience, którą teraz na sobie miała, wyglądała jeszcze mizerniej.

      — W porządku. Dziękuję, mamo — odparłem prosto, kiedy zrobiłem krok wprzód.

      — Valerié do mnie dzwoniła. Jesteś pewny swojej decyzji? — zapytała. — Miałeś się jej oświadczyć.

      Westchnąłem głęboko, powstrzymując się od przewrócenia oczami. Nie chciałem rozmawiać na ten temat, sam jeszcze nie do końca przystosowałem się do nowej rzeczywistości. Wiedziałem jednak, że choćbym zapierał się rękami i nogami, nie wywinę się od tej rozmowy. Jako jej „ulubione dziecko" może i miałem pewne przywileje, ale z tym wiązała się także nadopiekuńczość w różnych aspektach życia. Po hucznym rozstaniu z Gabrielle mama z ogromnym sceptycyzmem patrzyła na każdą dziewczynę z mojego otoczenia. Obawiała się kolejnego złamanego serca, dlatego kiedy polubiła Valerié, nie potrafiłem wyjść z szoku. Nie tylko znalazła z nią wspólny język, ale też kibicowała nam, kiedy jeszcze oficjalnie nie byliśmy parą.

      — Zaręczyny to nieporozumienie — wyjaśniłem w końcu. — Pierścionek nie był dla Valerié, kupiłem go dwa lata temu w prezencie pewnej bliskiej mi osobie.

      Miałem głęboką nadzieję, że temat zaręczyn zostanie pogrzebany na dobre. Nie chciałem znów udawać i tworzyć niepotrzebnych dramatów. Cała ta sytuacja była niefortunnym zbiegiem okoliczności, a sprostowanie tego nieporozumienia mogłoby zostać źle odebrane.

      — Co ty mówisz?

      — Nie chciałem wyjaśniać tego na forum i sprawiać Valerié przykrość. Wiem, że zachowałem się niewłaściwie, ale gdyby nie gadulstwo Esther to...

      — Chodzi o nią. O córkę Veronicy — oznajmiła grobowym głosem, a po moim kręgosłupie aż przeszły ciarki. — Wiesz, z kim się przyjaźni?

      Kiwnąłem głową. To wydawało mi się dość oczywiste, ale nie rozumiałem celu tego pytania.

      — Tak mamo, wiem. Valentina nie jest swoją matką, zdajesz sobie z tego sprawę? Jeśli zamierzasz ją oczerniać, to ja nie chcę tego słuchać — rzuciłem z przekąsem, zmierzając w stronę wyjścia.

      Kobieta złapała za moje ramię, a potem ujęła dłonie.

      — Nie zamierzam nikogo oczerniać. Veronica to dobra kobieta, może trochę zbyt naiwna i ślepo wierząca w ludzi, ale ma szlachetne serce — oznajmiła łagodnym głosem, patrząc na mnie z troską. — Wiem także, że jeśli mój syn szczerze kogoś pokochał, to ta osoba na to zasługuje.

      Zmarszczyłem brwi. Skąd, u licha, ona wysnuła takie wnioski?

      — Mamo, ale...

      — Nie musisz nic mówić, dziecko. Znam cię lepiej niż ty siebie samego. Wystarczyły mi tylko wasze spojrzenia. — Uśmiechnęła się.

      Nikt z rodziny z wyjątkiem Esther nie wiedział o mnie i Valentinie. W zasadzie to nawet siostra nie znała całej prawdy. Domyślała się jedynie, że coś było na rzeczy, ale nigdy nie zwierzyłem się nikomu z moich uczuć. Dlatego słowa mamy wprawiły mnie w takie osłupienie. Nie sądziłem, że bez żadnego kontekstu będzie w stanie dostrzec coś między mną a Valentiną. W szczególności, że przecież ta iskierka już dawno wygasła.

      — To nie tak, jak myślisz. W ogóle niczego nie wiesz... — mruknąłem, uwalniając się spod matczynego dotyku. — Skrzywdziłem ją. Zburzyłem cały jej świat, jak mogę ją kochać? To nikczemne.

      — Uczucie nigdy nie będzie właściwe. Zawsze coś albo ktoś będą stały na przeszkodzie. Tak wygląda miłość, kochanie. To od nas zależy, czy przeszkodę ominiemy, czy pokonamy. To zawsze będziecie wy kontra świat. Pamiętaj o tym.

      Z tymi słowami zostawiła mnie pośród przybierającej w siłę ulewy, a także z chaosem w sercu. Nie wiedziałem, jak miałem interpretować tę rozmowę oraz jaki był jej cel. Potarłem zmęczoną twarz i wróciłem do środka. Zapach drogiej whisky i drewna roznosił się po całym domu, dlatego nie mogłem nic poradzić, gdy nieprzyjemny dreszcz przeszedł wzdłuż mojego kręgosłupa. Ta charakterystyczna mieszanka przypominała mi popołudnia w gabinecie ojca, kiedy pod kluczem zmuszano mnie do nauki. Krzyk, łzy, które moczyły kartki książek oraz przepraszające spojrzenia mamy. Wzdrygnąłem się. Byłbym gotów oddać wszystkie pieniądze, by wyprzeć te bolesne wspomnienia z głębi umysłu.

      Na długiej, skórzanej kanapie przed kominkiem siedział tata. W takim oświetleniu jego rysy wyglądały na ostrzejsze i nieprzyjemniejsze, a spowita w częściowym półmroku twarz sroższa. Obserwowałem, jak w milczeniu wpatrywał się w języki ognia i zaciskał szczękę. Mimo dwudziestu lat wciąż nie byłem w stanie przewidzieć jego ruchów. To wyzwalało pewien wyższy rodzaj lęku, nad którym nie sposób zapanować. Głównie dlatego poczułem, jak paraliżujące macki strachu bezlitośnie ściskały moje serce. Przełknąłem ślinę.

      — Nie sądziłem, że ktoś, komu przekazałem geny, będzie tak słaby — mruknął ciężkim głosem.

      Ścisnąłem pięści. W tamtym momencie przestałem się bać, a niepohamowana wściekłość wdarła się niczym intruz prosto do serca.

      Wiedział, gdzie uderzyć, by zabolało mocniej. Od dziecka rujnował moją samoocenę i nazywał słabym. Wrażliwość uczynił przekleństwem, a miłość słabością. Drwił z uczuć, a przez zimny chów upośledził we mnie zdolność kochania. Nienawidziłem go za to, jak zniszczył mi życie. Gdyby nie obecność Dorothy i mamy, pewnie uciekłbym z domu przy pierwszej lepszej okazji. Mimo upływu czasu dalej nie uczył się na błędach i powielał te same, stare schematy od lat. Znałem je na pamięć, dlatego teraz podchodziłem do nich z dystansem. Wiedziałem bowiem, że cokolwiek bym zrobił, to i tak nie zadowolę ojca.

      Uważał się za Boga, ale w tym momencie kłamał niczym sam Szatan. Nie posiadałem w sobie żadnej jego cechy; inaczej chyba nienawidziłbym siebie jeszcze bardziej.

      — O czym ty mówisz? — rzuciłem cierpko.

      Mężczyzna podniósł się z siedziska i zrobił krok do przodu. Spojrzał na mnie spod gęstych brwi i schował ręce do kieszeni spodni. Unosiłem hardo głowę, nie pozwalając się zdominować.

      — Jeśli masz odrobinę honoru, który starałem ci się wpoić, to zapomnij o córce Griffiths — chrząknął, a potem kontynuował, nie dając mi dojść do głosu. — Jest taka sama jak ten sukinsyn Roy.

      Wtedy puściły mi nerwy. Miałem gdzieś wszystkie morały, powinności i wszystko inne.

      — O co wam, do cholery, chodzi? To wina Valentiny, że przyjaciel jej matki w przeszłości zrobił coś takiego mamie?! — krzyknąłem, dając popis swojej hipokryzji. — Nie będziesz mówił, kogo mam kochać, kiedy sam nie masz nawet szacunku do własnej żony. Gówno wiesz o miłości.

      Mówiłem prawdę, a złowrogi wyraz jego twarzy tylko mnie w tym utwierdził. Dobrze wiedział, że miałem rację. Ojciec nigdy nie okazaływał nam miłości. Ział chłodem i traktował jak żołnierzy, którzy musieli wykonywać jego polecenia i stosować się do żelaznych zasad. Niejednokrotnie widziałem, jak mama płakała z jego powodu, a on wciąż nią manipulował. Skłamałbym, gdybym nie przyznał, że był w tym dobry. Potrafił wkraść się do umysłu i skazić go własną trucizną. Wtłoczyć się w żyły i dotrzeć do serca, by je zniszczyć. Jako mały chłopiec nie do końca rozumiałem tę sytuację, jednak wraz z dorastaniem otworzyłem oczy.

      Wtedy wydarzyło się coś, czego chyba nigdy bym się nie spodziewał. Ojciec zacisnął gniewnie usta, a potem uderzył mnie w twarz. Pokręciłem głową, powstrzymując cisnące się do oczu łzy. Nie mogłem okazać mu swojej słabości.

      — Jesteś dla mnie martwy — wyplułem, a potem trzasnąwszy drzwiami, wyszedłem na zewnątrz.

      Wiedziałem, że ktoś taki jak Michele Cartier nie przejmował się morałami. Odkąd pamiętałem, miał kompleks wyższości, który przejawiał się w niezwykle perfidnych zagrywkach. Z czasem po prostu nauczyłem się przed tym chronić, choć kiedy wbijał szpileczki w najczulszy punkt, bolało. Teraz jednak posunął się za daleko. Mógł ranić słowami, ale nie miał prawa mnie uderzyć.

      W przypływie emocji ruszyłem w stronę zaparkowanego na podjeździe samochodu. Kiedy z kieszeni wytrzepałem kluczyki, drżącymi dłońmi uruchomiłem silnik i z piskiem opon odjechałem w kierunku Avignon. Nie obchodziło mnie już nic, pragnąłem tylko, żeby znaleźć się jak najdalej od rodzinnego Montélimar. Choć miasta te dzieliło trochę ponad pięćdziesiąt mil, powrót niesamowicie mi się dłużył. Niewiele z niego pamiętałem: zamglony umysł, setka na liczniku i zaciśnięte zęby. Przestałem nawet zwracać uwagę na przybierającą w siłę ulewę, która ograniczała widoczność.

      Kiedy dotarłem do swojego domu i zamknąłem za sobą drzwi, kilka niekontrolowanych łez zmoczyło moje policzki. Ciążące w piersi serce wybijało swój rytm zaskakująco szybko, a każdy wdech niósł za sobą nieopisaną dawkę bólu. Miałem ochotę upaść na twardą posadzkę i płakać niczym dziecko. Nie byłem już zły czy rozczarowany tylko... zraniony.

      W przypływie emocji wyciągnąłem telefon i rozpocząłem nerwowe przeszukiwanie Internetu. Nie zwracałem uwagi na łzy skapujące na wyświetlacz. Drżącymi dłońmi wpisywałem wszystkie niezbędne dane, upewniając się kilkukrotnie, że zostały one poprawnie uzupełnione. Dopiero kiedy zatwierdziłem przychodzącą płatność, dotarło do mnie, że właśnie kupiłem bilet na samolot do USA.

Continue Reading

You'll Also Like

96.6K 5.5K 27
Melissa Johnson pochodzi z dobrej rodziny, ma kochaj膮cych rodzic贸w i prowadzi kancelari臋 prawnicz膮 ze swoj膮 przyjaci贸艂k膮. Od kilku miesi臋cy interesuj...
55K 1.5K 23
Tom I trylogii Mafia Vivian Scott maj膮c siedemna艣cie lat ucieka od rodzic贸w, kt贸rzy zostali mafi膮. Po trzech latach dziewczyna jedzie na nielegalny w...
141K 5.3K 30
Siedemnastoletnia Alysa Miller chcia艂a by膰 idealna dla swoich rodzic贸w by chocia偶 raz j膮 docenili. Dziewi臋tnastoletni Caleb Roy nie chcia艂 by膰 idealn...
22.7K 677 20
Madison Reily~18-letnia dziewczyna, kt贸ra w艂a艣nie sko艅czy艂a liceum, postanawia si臋 wyprowadzi膰 od swoich nadopieku艅czych rodzic贸w, do swojego starsze...