Intruz (Tord x Reader)

By Namadie

9.4K 652 910

Opowieść o tym, jak młoda laska trafia przypadkiem do armii prowadzonej przez zadeklarowanego wroga uroczych... More

Prolog, czyli "Z pamiętnika rebelianta..."
Rozdział 1 - Przeznaczenia nie oszukasz
Rozdział 2 - "Czy ty nie jesteś aby trochę za młody na przywódcę?"
Rozdział 3 - "Zjedzmy ją"
Rozdział 4 - Intuicja
Rozdział 5 - Szalbierz
Rozdział 6 - Ja nie uniknę jej, ona nie uniknie mnie
Rozdział 7 - Tylko bez paniki
Rozdział 9 - Buntować się albo nie buntować, oto jest pytanie
Rozdział 10 - Ja vs Vanessa, czyli kto pierwszy się załamie
Rozdział 11 - O tym, jak prawie oswoiłam Czerwonego Lidera
Rozdział 12 - Nikt nie jest idealny
Rozdział 13 - Instynkt przetrwania
Rozdział 14 - "Chodź, zwiedzimy sobie pięterko"
Rozdział 15 - Zbiorowa masakra czerwonym długopisem
Rozdział 16 - Poświęcenie
Rozdział 17 - Rozterka
Rozdział 18 - Konfrontacja
Rozdział 19 - Niechciana czerwień, czyli krew, szminka i kompleksy
Rozdział 20 - Kwestia zaufania
Rozdział 21 - Kobiety armii

Rozdział 8 - Bo to zła kobieta jest

490 30 81
By Namadie

Na dworze szalała burza z piorunami. Środek nocy, więc byłem zdany zupełnie na siebie. Nie miałem pojęcia, czy to dobrze, czy źle. Zależy, jak na to spojrzeć. Błysk.

Raz, dwa, trzy, cztery, pięć...

Grzmot.

Matko, jak blisko, to już koniec...! Dobrze... jest w porządku... muszę się czymś po prostu zająć.

Odwróciłem się plecami do okna, żeby nie widzieć tego piekła. O czym myśleć? Ludzie zwykle wspominają miniony dzień...

***

Dlaczego ona się ciągle uśmiecha? Zaczynam czuć się co najmniej niekomfortowo. Z tą dziewczyną będą same problemy. O, chyba do niej dotarło.

– Proszę? Chyba coś źle usłyszałam – przemówiła głosem damy na salonach.

Powoli i wyraźnie chcesz?

Nachyliłem się do niej przez blat.

– Ja. – Wskazałem na siebie. – Zrobię z ciebie. – Pokazałem na nią. – Żołnierza. – Udałem, że salutuję.

Przynajmniej oficjalnie. Z praktyką to już...

Wciąż uśmiechała się ujmująco, jednak w jej oczach zamigotała chęć mordu.

– Ja. – Wskazała na siebie. – Nie nadaję się. – Machnęła ręką, jakby coś ucinała. – Na żołnierza. – Udała, że salutuje. Po czym z powrotem złożyła dłonie na kolanach i wróciła do uśmiechania się.

Przestań. Z czego ty się tak cieszysz, laska?

(ONA MUSI TRAFIĆ DO LOCHU. JEST NIEBEZPIECZNAAAAAAAAAAAAAA!)

Poczułem nagły, łupiący ból głowy.

Znowu to samo.

Wstałem gwałtownie.

– Zaraz, nie rozumieeeesz. – Podszedłem do okna, chwyciłem za klamkę.

Uspokój się, do diabła!

Boże, powietrza...! Przekręciłem. Pociągnąłem do siebie. Okno ustąpiło i znowu mogłem oddychać.

– Nie rozumiesz – powtórzyłem, wracając na miejsce, żeby kupić sobie jeszcze kilka sekund. – To twoja przepustka, złoty bilet do tego twojego rzekomego życia, studiów i pracy.

(No pewnie, jasne, wpuść ją w szeregi, CO MOŻE PÓJŚĆ NIE TAK?!)

– Jednocześnie będzie to  z a b e z p i e c z e n i e  dla mnie,  p e w n o ś ć,  że nie zrujnujesz moich planów.

– Rozumiem, że mówisz głośniej po to, żebym szybciej załapała?

Ja tego nie tłumaczę tobie, dziewczynko. Mam nadzieję, że nasza znajomość będzie krótka i szybko się rozstaniemy.

– Nie przerywaj mi! – krzyknąłem. Drgnęła wyraźnie, chociaż próbowała to ukryć.

(Bardzo dobrze! Tak ma być! A co, jeśli ma podsłuch? Na pewno ma. To wszystko jest zbyt podejrzane.)

– Rozpraszasz mnie – syknąłem.

[Twoje Imię] skinęła głową.

– W momencie, w którym staniesz się częścią armii, jeżeli po opuszczeniu terenu jednostki piśniesz komukolwiek: policji, przełożonym, przyjaciołom, rodzinie, wybierz sobie, jeśli piśniesz im cokolwiek... To tak jakbyś donosiła na samą siebie. W razie czego będziesz tak samo odpowiedzialna jak ja.

Milczeliśmy chwilę.

– O ile – odezwała się – o ile na zewnątrz, kiedy mnie już sam legalnie wypuścisz, nie powiem, że jestem biedną ofiarą, a wyście mnie siłą wcielili do woja.

(WIDZISZ?!)

– Czemu chciałabyś tak postąpić? – zapytałem słodko.

– Nie powiedziałam, że bym to zrobiła. To taka hipotetyczna sytuacja.

– Czemu chciałabyś tak hipotetycznie postąpić?

– Ponieważ to zapewniłoby mi wolność.

(Przynajmniej ma poczucie humoru.)

– Uprzejmie cię informuję, iż uznam to wtedy za zdradę – oświadczyłem złowrogo. Czułem, że przekroczyłem już granicę.

– No, ale co niby mogłoby mi grozić za zdradę, przecież...

(Pozwól, że cię uświadomię, rybeńko!)

Jednym ruchem zrzuciłem na podłogę wszystko, co leżało przed nami na blacie. Całe te przeklęte sterty dokumentów, długopis, mój kubek (teraz już w kawałkach), wszystko. Hałas, a może nie tylko on, przeraził widocznie [Twoje Imię]. Natychmiast przerwała swój wywód i pobladła. Wstałem gwałtowniej nawet niż poprzednio i podszedłem do regału.

To zła strategia, po co ją tak od razu straszyć.

(Czwarta od lewej, brązowy grzbiet.)

Jest. Sięgnąłem po moją Świętą Księgę. Gruchnąłem od nowa na fotel z takim impetem, że zaskrzypiał. Otworzyłem Księgę. Kartkowałem agresywnie.

No i gdzie to jest, cholera.

(Na samym początku przecież. Jeszcze przed tym, jakie warunki powinien spełniać kandydat na żołnierza.)

Znalazłem. Odchrząknąłem i zacząłem uroczyście:

– Regulamin Czerwonej Armii – artykuł drugi, paragraf pierwszy: "Kto dopuści się zdrady Czerwonej Armii, dopuszcza się tym samym zdrady Czerwonego Lidera". – Przełożyłem stronę. – Artykuł drugi, paragraf drugi: "Kto dopuszcza się zdrady Czerwonego Lidera, podlega..."

Nie chcę jej tego robić. Dopiero co by tu zemdlała ze strachu dziesięć minut temu.

Przerwałem. Wziąłem głęboki wdech.

– Stąd są dwie drogi – stwierdziłem ostro i trzasnąłem Księgą. – Pozostawię je twojej wyobraźni. – Odłożyłem regulamin na miejsce. Oparłem się biodrem o brzeg biurka. – Nie da się zostać żołnierzem w pięć minut, ale dla ciebie zrobię wyjątek. Nie będziesz musiała nawet faktycznie nim być. Wystarczy mi papier. Jakieś pytania?

[Twoje Imię] zerknęła na mnie, potem na rzeczy walające mi się pod stopami i jeszcze raz na mnie. Przełknęła ślinę.

– Możliweee... – zaczęła z ociąganiem – ale nie wiem, czy to jest najlepszy moment.

(Tak! TAK! Udało się!)

– Lepszego nie będzie.

– Bo... ja... nie mam niczego...

O matko, rzeczywiście.

– ...żadnych ubrań, środków do higieny osobistej... Miałam ze sobą tylko tyle, ile wzięłam na spacer.

– Jeszcze tego mi brakuje! Muszę ci teraz skombinować "Nocowanie u koleżanki starter pack"! – warknąłem.

– No przepraszam, no! – broniła się. – Mogę chodzić w tym, co mam na sobie, nie myć zębów i się nie czesać, ale obawiam się, że długo tak nie dam rady.

– Wiem. To pretensja bardziej do moich podwładnych. – Westchnąłem z rezygnacją, zabierając się do podnoszenia skorup kubka. – Przecież nie wyślę cię do domu, nie ma szans. Nawet z obstawą.

A gdyby tak wysłać samą obstawę?

Zastygłem w bezruchu. Puściłem skorupę i się wyprostowałem.

– Powiedz mi teraz jasno i wyraźnie, rybeńko. – Wlepiłem w nią wzrok. Zdążyłem już zauważyć, że ją to obezwładnia, więc czemuby nie wykorzystać tego raz jeszcze. – Czy ty zamierzasz ze mną współpracować?

Zdmuchnęła sobie kosmyk włosów z twarzy.

– A mam inne wyjście?

– Możemy żyć ze sobą różnie. Jak drużyna albo, jeśli wolisz, jak przeciwnicy. Wszystko zależy od ciebie, ja się dostosuję. Jedno jest pewne – nie unikniemy się nawzajem.

Na ułamek sekundy jej spojrzenie odbiegło w kierunku drzwi.

– Będę z tobą współpracowała.

Skoro tak mówisz.

Otworzyłem szafkę pod szufladą. Wydobyłem z niej worek. Wysypałem jego zawartość i oparłem się rękami o blat.

– To sobie możesz wziąć.

Przesunąłem w jej stronę okulary przeciwsłoneczne, repelent na insekty i wymemlane coś, co prawdopodobnie w swoim poprzednim życiu służyło za plecak. Może sobie do niego zbierze błoto z poligonu. Podniosłem gaz pieprzowy.

– Takie rzeczy do lasu? Boisz się, że zostaniesz porwana?

– Porwana? Z lasu? Żartujesz sobie? Tylko tak dla beki wzięłam.

Hej, może nie jest wcale taka zła. Da się z nią pogadać.

(Tak, jasne. To W OGÓLE nie jest część jej planu.)

Wrzuciłem gaz do szuflady. Sięgnąłem po klucze.

– Od domu, prawda? – Potrząsnąłem nimi, więc zabrzęczały radośnie.

– Nie oddasz mi ich, wiem.

– Nie, oddam je komu innemu. Ktoś musi ci skoczyć po rzeczy.

– No nieeee... – jęknęła. – Mam pozwolić komuś buszować po moim mieszkaniu?

– Jeśli chcesz mieć się jutro w co ubrać, tak. Innej drogi nie widzę. Żeby nie było, że jestem zły, pozwolę ci wybrać, kto to ma być.

– Nie znam twoich żołnierzy!

Nie kłam, mówiłem ci.

– Paul, Patryck, Vanessa, Mel... – zacząłem wymieniać.

– A no tych to znam...

– To kto?

– Nie wiem! – Zamilkła. – Mel może?

Dobry wybór, Mel jest kleptomanką.

– W porządku. Ona dostanie klucze.

– To jest naruszenie prywatności, ale niech będzie.

Podniosłem z podłogi kartkę, na której już zapisałem jej imię, nazwisko i wiek. Sięgnąłem po długopis.

– Adres zamieszkania.

Podała mi już bez większych oporów. Zadowolony, wpiąłem kartkę do segregatora z danymi osobowymi żołnierzy. Teraz już jest w aktach. Jest bezpieczniej. Zerknąłem na telefon [Twoje Imię]. Pewnie już dawno padł.

– Jeśli myślisz, że tamto to nastawanie na prywatność, to jeszcze nie skończyłem. Gdzie masz ładowarkę do tego, też w domu?

– Proszę cię, nie zrobisz mi tego.

Uwierz mi, nie zrobiłbym, gdybym absolutnie nie musiał.

– Nie mam wyjścia. Dam ci do ręki – zadzwonisz po gliny. Zostawię rozładowany – wszyscy, którzy cię znają, zadzwonią po gliny.

Westchnęła cierpiętniczo.

– W domu.

– Super. – Telefon również wylądował w szufladzie. Zamknąłem ją na klucz, a klucz schowałem do kieszeni munduru. Razem z tamtymi. – To wszystko jak na razie, żegnam.

– "Jak na razie"?

– Żegnam.

Wstała i bez słowa, chociaż jeszcze odwracając się przez ramię, wyszła.

***

Znalazłem Mel na jednym z korytarzy. Takim ślepym, gdzie dalej już się nie dało iść. Jest w bazie takich kilka, zarówno po jednej jak i po drugiej stronie.

Siedziała na podłodze, opierając się plecami o ścianę. Rękami obejmowała podciągnięte do siebie kolana. Stanąłem nad nią.

– Siema. Wybrałaś życie pustelnika?

Podniosła na mnie oczy.

– Mel musi trochę odpocząć.

Usiadłem obok niej i też oparłem się o ścianę.

– Weź mi nawet nie mów. Chciałbym, żeby ten okropny dzień się już skończył. – Rzuciłem okiem w bok, w stronę okna, z którego padało charakterystyczne miękkie światło. Słońce powoli zachodziło, trwała tak zwana "złota godzina". – Przynajmniej pogoda była dzisiaj ładna.

Narysowałbym coś.

– W nocy ma być podobno burza – oznajmiła grobowo.

Znieruchomiałem.

Tylko nie to. Jakby już mnie nie miało co dobić!

Odchrząknąłem. Będzie, co będzie i tak nie mam na to wpływu.

– Mel, czym się tak zmęczyłaś?

Westchnęła, pocierając nos.

– Różnymi rzeczami. A Mel ma coś zrobić?

– Tak. Mam dla ciebie misję. – Wydobyłem z kieszeni pęk kluczy. – Twoja sąsiadka z dołu nie ma przy sobie przedmiotów pierwszej potrzeby. Twoim zadaniem będzie przy użyciu tych kluczy dostać się do jej mieszkania i przynieść jej, co potrzebuje. Pogadaj najpierw z nią, czego konkretnie chce i gdzie to znaleźć. A, i  k o n i e c z n i e  przynieś jej ładowarkę do telefonu. Koniecznie. Na wczoraj. – Rzuciłem jej klucze.

Popatrzyła na mnie z przestrachem połączonym ze smutkiem.

– Mel... Mel... musi...?

Spojrzałem na nią znacząco. A jak myśli?

– Obiecałem jej, że to ty pójdziesz. – Zanim zdążyła jakoś to skomentować, podałem jej adres. Mam tylko nadzieję, że właściwy, że tamta mnie nie oszukała.

(Jeśli mnie oszukała, pogrzebię ją żywcem.)

Melissa wbiła wzrok w podłogę.

– Mel się boi, że... – Urwała. – Mel może zabrać kogoś do towarzystwa?

– Oczywiście, że tak. Myślę, że nawet powinnaś.

Uśmiechnęła się blado.

– To już lepiej. Mel załatwi to jak najszybciej. – Wstała. Otrzepała sobie płaszcz, zasalutowała i poszła.

***

Deszcz, a raczej jakiś diabelny wodospad, bił o dach i okna jednostki. Kolejny błysk. Nie zdążyłem nawet doliczyć do trzech, zanim usłyszałem grzmot. Gwałtownie usiadłem, łapiąc oddech, jakbym właśnie wynurzył się z wody.

Czuję się, jak po maratonie. Na bank w końcu uderzy w nas.

Zdałem sobie sprawę, że w ręku trzymam wtyczkę od lampki. Musiałem ją odruchowo wyrwać z gniazdka. Puściłem ją. Powoli zsunąłem się z łóżka i podkradłem do okna. Sprawdziłem, czy jest zamknięte. Chciałem wyjść na zewnątrz. Wróciłem jednak do okna. Upewniłem się, że jest szczelne.

Chciałbym się schlapać zimną wodą na otrzeźwienie umysłu, ale przecież nie odważę się odkręcić kranu.

Wskoczyłem z powrotem pod kołdrę i nakryłem się nią cały. Przywaliłem jeszcze poduszką. Już wolę się udusić niż przeżywać te katusze tu, na Ziemi.

***

– Tord? – Usłyszałem gdzieś jakby z tunelu. – Dobrze się czujesz? Nie wyglądasz dziś najwitalniej... – To Patryck. Wpatrywał się we mnie znad stołu w kantynie. – Co ci się stało? – Wskazał na policzek.

Nic. Myślałem, że jestem w stanie się ogolić odruchowo, bez zastanawiania się nad tym. Źle myślałem.

– Zaciąłem się, wielkie mi halo. – Niechże on mnie zostawi w spokoju. – Nie spałem, całą noc rozważałem, kogo wylać. Uznałem, że tego, kto się będzie do mnie od rana przywalał.

Do kantyny przyszła Vanessa.

– Dobra, nie to nie, już się nie będę o ciebie martwił. – Patryś chyba się obraził.

– Dzień dobry wszystkim – przemówiła, pogodnie się uśmiechając. Skąd ona niby bierze tę pozytywność? Rzuciła okiem raz na mnie, raz na Patrycka. – Co tam, chłopaki?

– Nic szczególnego, Tord jest wściekły, czyli dzień jak co dzień.

Spojrzała na mnie uważniej. Przysięgam, że jeśli przez niego ona mnie teraz będzie zamęczać albo, co gorsza, zacznie mnie ciągnąć na wizytę u niej, którą zamierzałem odwołać, to go zabiję gołymi rękami.

– Przychodzisz dzisiaj?

(Zatłukę go.)

– A po co? – Nachyliłem się nad stołem.

– Nooo... To ty chyba wiesz najlepiej po co. Ja mogę się tylko domyślać. Sam chciałeś przyjść.

Nigdy nie powiedziałem, że...! No, dobra, może i chciałem. Nie mogłem zaprzeczyć i być aż tak upierdliwym. Miotnąłem się trochę.

– Vanessa, chodźmy na zewnątrz.

Wyprowadziłem ją za drzwi kantyny. W gwarnej stołówce nikt nam się nie będzie przysłuchiwał.

– Co ty wyprawiasz?! – syknąłem.

Patrzyła na mnie zdziwiona.

– Zapytałam, czy nadal masz ochotę przyjść?

– Przy nich?!

– A to coś złego, że...

– Nie wiem, czy to coś złego! – Złapałem się za głowę i odwróciłem. Mam dość.

Vanessa dotknęła mnie w ramię.

– Właśnie dlatego pytam, czy jeszcze chcesz. Przecież nie musisz. Dlaczego się ze mną umówiłeś?

Zwróciłem się twarzą do niej.

– Bo myślałem, że oszalałem! Ale to oni mi robili wodę z mózgu, to już nieaktualne, sprawa zamknięta!

– No dobra, ale... – zawahała się. – Bo... o matko... może...

Wpatrywałem się w nią w oczekiwaniu. Teraz ona się odwróciła. Wzięła wdech, coś sapnęła i znowu na mnie spojrzała.

– Słuchaj – zaczęła ostrożnie – rozważałeś może kiedyś taką możliwość, że... to jest jakby bardziej... ogólny mechanizm? No wiesz, dość szybko założyłeś, że to jednak ty jesteś szalony, a nie, że oni kombinują... No i od dwóch dni chodzisz taki podminowany...

– Ty też brałaś w tym udział!

– MY coś kombinujemy, dobrze. Chodzi mi o to, że... właściwie co ci szkodzi? Wiem, że główny powód już nie istnieje, ale...

– Ta dziewczyna istnieje. – Coś do mnie dotarło. – Co, czyli mówisz mi, że "co prawda wtedy jednak nie zwariowałem, ale porąbany jestem i tak, więc tak czy siak mam przyjść"?!

Impuls. Pojawiła się iskra.

Vanessa wyglądała, jakby chciała uciec. Rozpacz w czystej postaci.

– Nie – powiedziała cicho. – Nie denerwuj się. Ja tylko mówię, że zaproszenie jest nadal aktualne i żebyś przemyślał czy jednak nie warto z niego skorzystać.

– Kiedy to miało być?

– O dziewiętnastej. Dzisiaj.

(Ona chce poznać moje słabe punkty i wykorzystać je przeciw mnie!)

Szybko, szybko, jak tego uniknąć...

– O dziewiętnastej nie mogę, boooooo...

Nie no, raporty przeniosłem na piątek.

(Dawaj coś innego!)

Zaraz, przecież...

– Nie, chwila, ty! – Wskazałem na nią. – TY nie możesz!

Skrzyżowała ręce i podniosła brew.

– Dlaczego?

– Bo masz dużo pracy – oświadczyłem jadowicie.

– No, mam, prawda. Przyjąć ciebie. TO jest przecież dokładnie moja praca. Już bardziej nie mogę poświęcić się pracy niż przyjąć własnego szefa na sesję.

Zły ruch.

– Innej pracy.

Przewróciła oczami.

– Szefie, czy ty przypadkiem czegoś nie wykorzystujesz za bardzo w tym momencie?

Skończyła mi się linia obrony.

– Zastanowię się, czy przyjdę.

Przypatrywała mi się w milczeniu dłuższą chwilę.

– Hej, czego ty się boisz? Myślisz, że jak przyjdziesz, to cię tam zamknę i nie wypuszczę przez następne pięćdziesiąt minut? Coś ty, zechcesz, wyjdziesz w każdej chwili.

– Niczego się nie boję – sapnąłem z irytacją. – Wiem. Powiedziałem, że się zastanowię.

– W porządku. Przyjdziesz, porozmawiamy. Nie przyjdziesz, będę miała po prostu okienko. I tak nie spodziewam się nikogo po dziewiętnastej, jest okej. – Znowu dotknęła mnie w ramię, uśmiechając się przy tym nieśmiało. – Chcę ci tylko pomóc, spróbować ułatwić ci życie. Chodźmy na śniadanie, bo się wykończysz.

Pociągnęła mnie za rękaw z powrotem do kantyny, a ja dałem się prowadzić. Już nie stawiałem oporu. Zrobiło mi się tak jakoś miękko i ciepło na sercu... To, co usłyszałem było takie miłe...

No chyba że to tylko takie zagranie, żebym jej zaufał.

Continue Reading

You'll Also Like

43.1K 1.8K 35
Szybko możemy kogoś znielubić, ale ... równie szybko możemy kogoś polubić, prawda?
60.3K 1.2K 59
jest to opowieść o tym jak Hailie trafia do braci jak ma 3 latka.Vincent opiekuje się nią jak córką,nawet kazał Willowi zająć się pracą.jeśli chcesz...
39K 2.3K 39
- Dobrze, że to trwało tylko tydzień. Przynajmniej nie zdążyłaś się nawet zakochać. A to co stało się w Las Vegas, zostaje Las Vegas.
8K 555 117
Ricardo di rigo jest uczniem gimnazjum Raimon'a. Jego najlepszym przyjacielem jest Gabriel Garcia. W szkole pojawia się nowy uczeń Aitor Cazador, któ...