1.

24 2 1
                                    

  Obudziłam się na polanie w samym środku lasu. Niebo było typowo zimowe; bure. Drzewa i trawę pokrywał śnieg. Jedynym zielonym miejscem było to, w którym leżałam. Zwierzęta wpatrywały się we mnie zza krzaków i pni, jakbym wyrosła z ziemi. Sama z resztą czułam się podobnie. Nie miałam pojęcia co się stało. Ani kim jestem. Leżałam na mokrej trawie w całkowitym szoku. Został on jednak stłumiony przez napływ wspomnień – przeszywające zimno, rosły mężczyzna z ciemnymi włosami, brodą i burzliwymi oczami, dźwięk łamanego drewna i na końcu - szum wody. Z tym także moje imię, Mara. Zawsze wydawało mi się ono trochę dziwne i nienaturalne, ale to sprawiało, że jest wyjątkowe. Leżąc dalej na plecach poruszyłam się, wciąż dość zdezorientowana obecną sytuacją. Kiedy się rozejrzałam dookoła, zwierzęta spłoszyły się zostawiając mnie samą sobie.
  Starałam się sobie przypomnieć, jak się porusza i po chwili usiadłam podpierając się rękami. Pozbierałam myśli. Zrobiłam mentalną listę rzeczy, które wiedziałam: Mam na imię Mara, mam 13 lat i nie czuje zimna. OK, nie jest najgorzej. Niestety, druga lista, czyli rzeczy, o których nie wiedziałam, była ważniejsza: Skąd się wzięłam na tej polanie? Kim był ten brodacz? Czemu w mojej pamięci są luki? Kim tak na prawdę jestem?! Głowa mnie zaczęła boleć od tego wszystkiego. Przycisnęłam dłoń do bolącej czaszki. Opuszkami palców wyczułam liście - jakbym miała coś na głowie. Ostrożnie zdjęłam to coś i przyjrzałam mu się. Był to piękny, ręcznie pleciony wianek z wielu czerwonych kwiatów wystarczająco duży, żeby nie spadł z mojej głowy. Dzięki mojej niekompletnej wiedzy zaczerpniętej z jakichś odległych zakamarków wadliwego umysłu, zidentyfikowałam te roślinki jako typowe kwiaty letnie. Niestety, z jakiegoś powodu nie znałam ich nazwy. Odłożyłam tajemniczą ozdobę z powrotem na czubek mojej głowy, gdzie luźno opadła a pojedyncze włosy które się spod niej wydostały połaskotały mnie w twarz. Były one prawie całkowicie białe.
  Kichnęłam i poprawiłam je, jak gdyby nigdy nic. Instynktownie wiedziałam, że urodziłam się z taką czupryną i nic tego w naturalny sposób nie zmieni. Wianek trochę się przekrzywił, ale nie przeszkadzało mi to. Uważniej zbadałam okolicę. Na skraju polany znajdował się mały, zamarznięty na kość strumyk. Wyznaczyłam go jako swój tymczasowy cel. Spróbowałam się podnieść na nogi. Drżąc, przeszłam parę kroków zanim z powrotem upadłam na puszysty śnieg. Nogi miałam jak z waty. Spróbowałam jeszcze parę razy zanim w końcu udało mi się. Poczłapałam niepewnie w stronę strumyka i spojrzałam na swoje odbicie w lodzie. Oprócz prostych, białych włosów do połowy pleców i wianka zauważyłam, że miałam bladą skórę i słodko, miodowe oczy. Na sobie miałam cienką, purpurową bluzę z kapturem, beżowy T-shirt, jeansy i nietypowe brązowe tenisówki wiązane rzemykiem. Wszystko poza butami było uszyte pewną ręką z lekkiego materiału. Schowałam ręce do kieszeni i wyczułam coś. Zacisnęłam dłoń na podłużnym kawałku metalu i wyciągnęłam go na inspekcję. Był to dość duży złoty kluczyk z doczepionym łańcuszkiem. Sprawnie zapięłam go dokoła szyi i przystąpiłam do szukania wyjścia z obecnej sytuacji.
  Parę metrów przede mną był rozstęp w pierścieniu drzew okalającym polanę. Wzięłam to za dobry znak i dygocząc weszłam w las.
  Zaczynałam już rozumieć na czym polega chodzenie. Stawiałam raz jedną, raz drugą nogę i poruszałam się na przód wąską leśną ścieżką. Nie minęło pół godziny a potknęłam się i potoczyłam po ziemi. Usiadłam i sprawdziłam rzemyki moich butów. Były zawiązane. Wydało mi się dziwne, że nagle się potykam pośrodku lasu. Rozejrzałam się dokładnie, przypominając sobie, że nie każdy las jest bezpieczny dla ludzi. Znalazłam się w miejscu, gdzie nastąpiło potknięcie mały kamyk i popatrzyłam na niego ze złością. Moje spodnie całe były w leśnej ściółce! Kiedy podparłam się ręką o glebę, żeby wstać i kontynuować wędrówkę, poczułam pod palcami grube plecione liny. Podniosłam się, ale było już za późno. Liny spięły się a ja poleciałam w górę złapana w pułapkę. Bardzo niewygodna sytuacja, dla waszej wiedzy.
Wisiałam tak okropnie długo. Śnieg pokrył wianek na mojej głowie a także każdą moją kończynę. Nie ruszałam się, nie było jak. Nie przeszkadzało mi zimno ani wilgoć, praktycznie ich nie czułam. Za to plecy zaczynały mnie boleć a będąc skulona w ciasnej pułapce linowej nie miałam, jak się wyprostować. Na początku się miotałam, ale to sprawiło, że moja sieć tylko się zacieśniła wokół gałęzi jednego z drzew nade mną. Namierzyłam ją, ale była zbyt wysoko, żeby w nią kopnąć i spróbować się uwolnić. Była dość stara więc miałabym szansę, gdyby nie to, że dzielił nas metr różnicy. Doszłam wtedy do wniosku, że wcale dużo nie ważę, ani nie mierzę. Było to trochę straszne - wiedzieć, że ważysz zdecydowanie mniej niż powinnaś. Wyliczyłam, że ważę mniej-więcej tyle co ogolona owca, jakieś 35 kilo. Kiedy poznałam wynik, dodałam nowe pytanie do listy: Ile waży przeciętna 13 latka? I czy to nie dobrze, jeśli waży się za mało?
Wzrost też nie był moim atrybutem. Siatka była ciasna, ale to wcale nie znaczyło, że jestem wysoka. Zwierzęta, które widziałam jeszcze na polanie były prawie tak wysokie jak ja. Miałam mniej-więcej wzrost dorosłej łani. Następny niezadowalający wynik - 140 centymetrów. Byłam okropnie chuda i niska jak na 13-latkę.
Nie zdążyłam jednak wszystkiego dobrze przemyśleć, kiedy usłyszałam jak ktoś lub coś przedziera się przez krzaki w moim kierunku. Nagła panika zalała całe moje ciało. A jeśli to wilki zwęszyły nową zwierzynę? A jeśli to jakiś kłusownik? To drugie pytanie postanowiłam zignorować. Kłusownicy używaliby ostrych narzędzi a nie ręcznie plecionej sieci. Dalej nie byłam pewna co do opcji z wilkami. Wstrzymałam oddech, uspokoiłam kiwanie się siatki i czekałam.
Po paru chwilach zza krzaków powoli wysunęła się dziewczyna, około 15 lat z średniej długości kasztanowymi włosami uplecionymi w luźny warkocz i ciemnymi, szaro-srebrnymi oczami. Była ubrana w prostą, beżowo-brązową tunikę przewiązaną w pasie grubym rzemieniem, z którego zwisały małe torebeczki, jasno brązowe rajtuzy podarte na kolanach (dziury były naturalnie podarte) i wysokie, ciemno brązowe buty podobne do moich. Na to wszystko zarzuconą miała parkę ze skóry i futra. A, i trzymała w ręce dość durzy topór bojowy cały we wszelakich zdobieniach. Na białym tle lasu było ją widać całkiem wyraźnie, ale jakby przestała się ruszać, schowała topór a śnieg się roztopił, wtapiałaby się w drzewa. Po jej postawie i ostrożnym wzroku było widać, że jest genialnym myśliwym. Co ciekawe zauważyłam brak zwierzęcego towarzysza polowań. Ten fakt mnie odrobinę niepokoił. Może czyha gdzieś w okolicy?
Zanim ta tajemnicza dziewczyna w pełni wyłoniła się z lasu, rozejrzała się w obie strony. Wyszła ze swojej kryjówki, podeszła w moją stronę, popatrzyła na swoją zdobycz i zgłupiała. Z bardzo zdziwionym spojrzeniem patrzyła się jak pokryta śniegiem ja, macha do niej delikatnie z mojego lnianego więzienia. O mało nie wypuściła z ręki swojego topora! Otrząsnęła się, poprawiła topór i zagwizdała tak głośno, że musiałam zakryć swoje uszy. Po chwili znad koron drzew dobiegł skrzek i dołączył do nas sokół wędrowny. Grzecznie usiadł na gałęzi, z której zwisałam oczekując rozkazu. Dziewczyna przyczepiła swój topór do rzemienia przewiązanego przez plecy i zdążyła jeszcze raz uważnie mi się przejrzeć zanim oznajmiła:
-Zetnij ją. - sokół nie czekając ani chwili dłużej wzbił się w powietrze i jednym szybkim ruchem szponów zerwał linę, na której wisiało moje więzienie. Runęłam na gołą ziemię. Bolało. Dziewczyna pomogła mi wstać.
-Dzięki - powiedziałam otrzepując się z resztek ściółki. Dziewczyna nic nie odpowiedziała, tylko popatrzyła na mnie chłodno i zwróciła się do sokoła serią dziwnych znaków wykonanych rękami. Sokół znowu podleciał, złapał obciętą linę i obwiązał mi ją wokół rąk tak szybko, że nie zdążyłam zareagować po czym wylądował na ramieniu swojej pani, siadając na specjalnie doszytą wełnianą poduszeczkę. Dziewczyna odwróciła głowę do sokoła.
-Leć do Zagajnika i powiadom Jadzię, że będziemy mieć gościa. - wyszeptała do ptaka. Następny skrzek i po chwili już go nie było.
Dziewczyna podeszła do mnie i wzięła leżący na ziemi kawałek liny połączony z moimi kajdankami.
-Masz jakieś imię, przybłędo? - zwróciła się do mnie nie odrywając wzroku od liny.
-Wydaję mi się, że nazywam się Mara. - odpowiedziałam cicho. Dziewczyna podniosła odrobinę wzrok, oglądając mnie całą jeszcze jeden raz.
-Dobrze więc, Mara - dziewczyna zaczęła - Na imię mam Milena. Chwilowo nie mam, jak odesłać Cię z powrotem do rodziny więc idziesz ze mną. - powiedziała i szarpnęła za sznurek zmuszając mnie do podejścia bliżej. Zadowolona z mojej reakcji ruszyła przed siebie. Podbiegłam trochę, żeby za nią nadążyć.
-Nie musisz martwić się odesłaniem mnie do rodziny. - odezwałam się, kiedy tak szłyśmy - Z tego co pamiętam, nie mam nikogo bliskiego kogo obchodzę.
Milena obejrzała się na mnie, ale dalej kontynuowała marsz lasem przez krzaki. Patrząc z powrotem przed siebie odpowiedziała:
-Ile masz lat, że pałętasz się sama po moim lesie? - postanowiłam ignorować tę część, kiedy nazwała go "swoim lasem". Według mnie las powinien należeć do wszystkich którzy go szanują a nie tylko do jednego człowieka lub grupy. Odpowiedziałam jednak - Chyba 13.
-Cały czas odpowiadasz niepewnie. - Milena niespodziewanie stanęła w miejscu, lekko zdenerwowana. Odbiłam się od jej ramienia, ale tym razem ustałam na nogach. - Kim ty w ogóle jesteś? Masz białe włosy, ale nie wyglądasz na albinoskę. Farbowane raczej też nie są. Więc, kim jesteś?
-Nie mam najwięcej informacji na ten temat - Odpowiedziałam nieśmiało wpatrując się w moje buty. - Obudziłam się na polanie niedaleko, jakiś czas temu i nie do końca pamiętam... W zasadzie prawie nic nie pamiętam.
Twarz mojej towarzyszki nie zmieniła się ani odrobinę po mojej wypowiedzi. Oznajmiła:
-Jak mówiłam wcześniej, zabiorę cię do Zagajnika. Znachorka może będzie w stanie coś o tobie powiedzieć. Ale dopiero po polowaniu.
Znowu ruszyła na przód ciągnąc mnie za sobą. Przez chwilę szłyśmy w milczeniu, pozwalając odgłosom lasu wypełnić ciszę.
-Milena? - zagadnęłam. Dziewczyna obróciła głowę.
-O co chodzi? - odpowiedziała.
-Na co polujesz? - Milena poczerwieniała lekko na twarzy i szybko odwróciła z powrotem głowę. - Szukam Stefana.
Znowu chwila ciszy.
-A kto to jest Stefan? – zapytałam.
-Zobaczysz, jak go znajdziemy. - Milena obejrzała się na mnie jeszcze raz - Nie zimno ci?
-Nie. Jest OK - uśmiechnęłam się. Milena zmierzyła mnie wzrokiem. Poprawiła swoją parkę.
-Na pewno? Nie chciałabym, żeby Jadzia na mnie krzyczała, że z hipotermią ludzi do niej przyprowadzam. - mruknęła.
-Na prawdę jest dobrze. Jadzia to znachorka? - Sprawnie zmieniłam temat. Oczy Mileny stały się spokojniejsze, nawet czułe.
-Tak, Jarzębina. Najlepsza z najlepszych i moja młodsza siostra.
-Ahaa...- Odpowiedziałam niepewnie.
Po chwili Milena znowu przerwała ciszę.
-Powinnaś być wdzięczna, że od razu nie zabrałam cię do Zagajnika. - orzekła. - Nawet nasi najlepsi myśliwi rzadko chodzą ze mną na polowania.
-Dlaczego? - zdziwiłam się. Milena uśmiechnęła się lekko.
-Nie mam nic przeciwko polowaniu z innymi, ale wolę być wtedy sama. To pomaga mi się skupić. - wzdrygnęła się Milena.
-Musisz być ważną częścią Zagajnika, skoro pozwalają ci polować samej. - powiedziałam z poważaniem.
-Więc...-
Naszą rozmowę przerwały odgłosy dobiegające zza krzaków przed nami. Milena przyłożyła palec wolnej ręki do ust dając mi do zrozumienia, że mam być cicho. Odpięła swój topór i zaczęła skradać się w tamtym kierunku. Nie miałam wyboru, musiałam podążać za nią. Uklęknęłyśmy tuż przed krzakami. Milena cicho rozchyliła gałązki. Zrobiłam tak samo, mimo kajdanek z liny dalej mocno ściśniętych na nadgarstkach.
Za krzakami była mała polanka. Na tej polance stał baran, który zawzięcie walczył z czarnym wilkiem. Wilk był niesamowity, jego czarne futro było tak intensywne, że aż niebieskie, ale baran też był niczego sobie. Trudno to przyznać, ale byli prawie równymi przeciwnikami. Baran uderzał rogami, kiedy wilk chciał ugryźć go w kark. Obserwując tę bójkę, zorientowałam się, że wilk był sam. Jego wataha mogła być gdzieś w pobliżu. Zaniepokojona wycofałam się z powrotem za krzak i pociągnęłam za swój koniec sznurka. Milena popatrzyła na mnie z irytacją. Pokazałam na polane. Milena cicho wstała i odciągnęła mnie na pogawędkę i aby ustalić plan akcji.
-Czy ty często widujesz wilki walczące z baranami? - zapytałam jak tylko odeszłyśmy wystarczająco daleko.
-To nie jest zwykły baran, Mara. - odpowiedziała Milena przyciszonym głosem rozglądając się na wszystkie strony. W końcu popatrzyła z powrotem na polanę. W tym momencie zauważyłam, że była bardzo spięta, ale nie wiedziałam, dlaczego. Intensywnie wpatrywała się w wilka tak jakby to on stanowiła większe zagrożenie, kiedy wyraźnie zaczynał przegrywać. Westchnęła i zwróciła swój wzrok na mnie. Jej szare oczy musiały być pewnie na prawdę przerażające, kiedy wpadała w furię.
-Co masz na myśli, mówiąc, że nie jest to zwykły baran? - teraz i ja ściszyłam ton głosu. Odgłosy walki były coraz głośniejsze i bardziej zaciekłe. Milena przewróciła oczami po czym odrzekła:
-Mam na myśli to, że znalazłyśmy Stefana.

Las BogówDonde viven las historias. Descúbrelo ahora