9.

6 1 0
                                    

Sposób w jaki Bożygniew chciał zwołać mieszkańców Zagajnika był co najmniej intrygujący.
- To nie jest zbyt mądre. - Powiedziałam mojemu towarzyszowi, który właśnie wspinał się po zewnętrznej stronie Wielkiego Drzewa. Zanim wlazł po idealnie umiejscowionych gałęziach, które wyglądały podejrzanie jak schody powiedział, że to jedyny sposób żeby wszyscy usłyszeli. - Na pewno nie ma bezpieczniejszej metody?
- Mówisz coś?! Ledwo cię słyszę! Powiesz mi jak zejdę! - Wrzasną Bozio i kontynuował wdrapywanie się po stopniach.
- Bożygniew czasami tak ma, wiesz? - Powiedział melodyjny głos za mną. Siedziałam po turecku na drewnianej podłodze, więc kiedy próbowałam się szybko obrócić żeby sprawdzić, kto z mną stoi, straciłam równowagę i wyglebałam się na plecy. Wyraźnie czułam jak policzki mi się rumienią ze wstydu. - O jeny, przepraszam! Nie przewidziałam, że tak zareagujesz! Daj, pomogę ci wstać.
Nieznajoma podała mi rękę którą przyjęłam nie patrząc na nic innego poza glebą. Sama dłoń była delikatna, drobna z pomalowanymi na jaśniutki fiołkowy paznokciami. Skóra piegowata, opalona. Twarzy jednak nie chciałam oglądać. Za to doceniałam piękne kręgi podłogowe jadalni, a raczej ich dziwny brak.
- Ale masz śmieszne włosy! Jesteś albinoską? O! Pokarz oczy! - Dziewczyna wzięła moją twarz w dłonie i pociągnęła ją tak, żeby zobaczyć moje oczy. Były szeroko otwarte z przerażenia. - Ooo. Interesujące. Czyli albinizm odpada. - Z kieszeni fiołkowej sukienki w kropki wyjęła mały notes z przyczepionym drewienkiem z ostrym końcem, odpięła go i pospiesznie coś zapisała. Przypominało to spowolnione zachowanie Jarzębiny. Ona nie bawiła się w notatki. - Powiedz mi, jak się nazywasz?
- Mara. - Nie wiedziałam co powiedzieć, ale już zaakceptowałam że to jest raczej moje imię.
- Uuu. Jak nocna mara! Albo zmora. Taki potwór. Słowiański. - Patrzyła na mnie wyczekująco. Pokiwałam głową. To wystarczyło. - Czyli zdajesz sobie sprawę, że jesteś nazwana po wysysającej krew śpiących ludzi demonicznej duszy zmarłego człowieka. To dobrze. Chwila. Ale ja się nie przedstawiłam! Jestem Radochna, córka Roda, ale mów mi Radzia albo Radka. Mój ojciec jest słowiańskim bogiem, protektorem rodziny i opiekunem dostatku. - Radochna uśmiechnęła się szeroko i kontynuowała wypowiedź. Tym razem wskazała w stronę Bozia którego ledwo już było widać w bujnej koronie platanu. - Ten niezbyt mądry nastolatek na drzewie którego znasz pod imieniem Bożygniew, jest synem Świętowita. Również boga. Słowiańskiego. Tak jak ja! Tylko że on jest bóstwem wojny, urodzaju i płodności. Więc różni się od mojego taty.
Z jakiś jeszcze mi w tedy nie znanych powodów, wierzyłam w jej każde słowo które wyłapałam z szybkiej wypowiedzi. Musiałam mieć jakieś zrozumienie przed polaną na tematy tych rzeczy, inaczej teraz bym lekko panikowała. Chwilę jeszcze zastanawiałam się co powiedzieć, o kogo rodziców zapytać, kiedy rozbrzmiały dzwoneczki. Wszędzie! Cały system tysiąca dzwonków porozwieszanych na linkach łączących cały Zagajnik! W tym momencie Bozio zeskoczył gdzieś z gałezi drzewa na ziemię i zrobił sztuczkę Mileny z przeturlaniem się i wstaniem. Wyszło mu prawie idealnie.
- No, to wszyscy zawołani. Przez chwilę zgubiłem odpowiednią wajchę tam na górze. O! - Dopiero teraz zauważył nowoprzybyłą. - Cześć, Radzia! Znowu wcześnie. Widzę, że Marę już poznałaś?
- Tak! Pogadałyśmy przez chwilkę. - Puściła mi oczko a ja się uśmiechnęłam. - Na obiad warzywna z grochem i świeżym chlebem a potem pieczeń leśna z ziołami od Znachorki, tak? A, i marchewka na gęsto również z grochem.
- Dokładnie! - chłopak nie wydawał się zdziwiony jej dokładnością, wręcz przeciwnie. Spodziewał się tego. Uśmiechną się przyjaźnie. - A jako że przyszłaś pierwsza, dzisiaj twoja kolej. Leć po Stefana, Radochna.
Kiedy jej ówczesny uśmiech przekręcił się w drugą stronę, dopiero w tedy tak na prawdę się jej przyjrzałam. Miała opaloną, piegowatą skórę, szare oczy a także włosy koloru zachodzącego słońca. Nosiła fiołkową sukienkę na ramiączkach w ciemniejsze kropki różnych rozmiarów, mniej więcej do kolan, z kieszeniami. Miała też śmieszny medalik z sylwetkami trzech kobiet, każda z innym kamieniem szlachetnym – kolejno rubin, szafir i szmaragd. Sam wisiorek był dość mały, ale był idealnie na wysokości moich oczu, więc widziałam go lepiej. Radochna nie mogła mieć więcej niż 12 lat a i tak była ode mnie wyższa. Była o rok młodsza! Chyba jedyni mieszkańcy Zagajnika których widziałam i byli niżsi niż ja, to te dzieci co zabrały Dobrawie okulary oraz Stefan. Ale o nie wiele. Trochę to nie fair, ale nie miałam na mój wzrost najmniejszego wpływu.
Wracając do Radzi - jej włosy były wysoko upięte w dwa luźne koczki z których wypadały na potęgę. Poza medalikiem miała jeszcze 3 bransoletki sznurkowe w odcieniach kolorów z wisiorka. I sandały. Lub coś co wyglądało jak baleriny powiązane z sandałami i butami które praktycznie każdy tutaj nosi a wszystko, jak zwykle, ręcznie uszyte a detale wyhaftowane. Jej lewa ręka była zabandażowana. Chciałam zapytać co się stało, ale ta zaczęła się oddalać w stronę lecznicy.
- Radochna, zaczekaj! - Zawołałam szybko zanim była za daleko żeby usłyszeć mój cichy głos. Pytania, za dużo pytań. Szybko wybrałam pierwsze które mi w tamtej chwili wskoczyło do głowy. - Kto jest Mileny?
Ona jedynie idąc dalej przed siebie powiedziała.
- Sama się jej zapytaj!
- Tylko pośpiesz się! Wszyscy będą się już schodzić! - Zakomenderował jeszcze na pożegnanie Bożygniew. Następnie zwrócił się do mnie. - Pokażę ci gdzie siedzisz. Choć.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Dec 28, 2021 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Las BogówWhere stories live. Discover now