*4*

185 17 7
                                    


Draco był skołowany. Luna bardzo mu się podobała, ale nie wiedział co sądzić o jej uczuciach. Dziewczyna jednego dnia wpatrywała się w niego maślanymi oczami, a następnego śmiała się i rozmawiała z nim o innych chłopakach. Cóż może nie do końca o chłopakach. Ostatnio jednym z głównych tematów ich rozmów był... Tak dobrze myślicie. Harry cholerny Potter. Krukonka nieustannie rozpływała nad tym, się jaki to on zdolny, mądry i jakie ma ładne oczy. Draco obudzony w środku nocy potrafiłby wymienić wszystkie zalety Złotego Chłopca.

Postanowił jednak wyznać jej swoje uczucia. No bo przecież co mogło pójść nie tak? Hej, to Draco Malfoy! On jest Malfoyem! I co z tego? To nawet gorzej w gruncie rzeczy! Ehh... Dlaczego nie mógł urodzić się takim chociażby Potterem? Może nie miałby rodziców, ale przynajmniej Luna rozpływałaby się nad jego ślicznymi szmaragdowymi oczami! Stop. Musi to zrobić chociażby po to, żeby jego ukochana krukonka przestała gadać o Złotym Chłopcu, bo sam zwariuje, jak te wszystkie pustogłowe idiotki, na punkcie Pottera.

Zaproponował więc Lunie spotkanie.

Tego dnia wstał zadziwiająco wypoczęty, co nie zdarzało się często przez nieludzkie zachcianki nie-całkiem-człowieka Voldzia. Śniadanie zjadł siedząc jak na szpilkach. W czasie lekcji jedyne o czym w stanie był myśleć, to przemowa jaką przygotował dla swojej krukonki. Swojej. Oby. Niestety przez bujanie w obłokach i nieuwagę na lekcji, jak to oficjalnie określiła Mcgonagall dostał szlaban, ale stwierdził, że jest to w stanie przeboleć dla krukonki.

Obiadu nie zjadł prawie w ogóle. Przez zaciśnięte ze stresu gardło, oprócz filiżanki uspokajających ziółek, nie zdołało przedostać się wiele. Jakby tego było mało, jego "przyjaciele" ze Slytherinu zauważyli jego niepokój. Udało mu się spławić wciskając im kit o tym, że zdenerwował się wieściami z domu, ale i tak odczuł boleśnie skazę na swojej postawie pana Nic-Mnie-To-Nie-Obchodzi-Więc-Spadaj. Niemożliwe, żeby jego uczucia były tak widoczne. Przecież zdołał oszukać samego Czarnego Pana! Na Merlina, bardziej stresował się nadchodzącym spotkaniem niż zebraniami Śmierciożerców! No cóż. W Voldemorcie się nie zakochał. Dobrze dość tych głupich myśli. Czas udać się na Sąd Ostateczny. Tak... Pozytywne nastawienie to grunt.

Kiedy szedł na spotkanie, przez chwilę czuł się obserwowany, ale zrzucił to na karb stresu. Zresztą zapomniał o tym z chwilą, gdy ujrzał Lunę.

-

Minęło trochę więcej niż miesiąc, ale jak to mówią: lepiej później niż wcale!

Haha

A tak na serio to przepraszam Was wszystkich, którzy chcecie to czytać. Tu nawet nie chodzi o to, że liceum to jazda bez trzymanki (powiedziała pierwszoklasistka), tylko moja wena zwyczajnie nie chce współpracować. Być może, lecz to tylko przypuszczenie, kolejny rozdział pojawi się trochę szybciej. I przepraszam za ewentualne błędy.

PS Kocham łacinę.

Aide inattendue|| Druna [zawieszone]Where stories live. Discover now