7. ...na pewno nie ma na imię Lance

91 8 10
                                    

...czyli potknął się o własne nogi i zarył twarzą w ziemię.

Poczuł na sobie nie jedno, nie dwa, ale kilkanaście spojrzeń. Cholera jasna. Uszy mu pokraśniały, ale z dumą podniósł się i otrzepał z pyłu. Jak dobrze, że od kilku dni nie padało, inaczej upokorzenie byłoby znacznie większe.

  - Nic ci nie jest? - pielęgniarka podeszła do niego i krytycznie przyjrzała się jego twarzy.

Nie, chciał odpowiedzieć, ale przeszkodził mu w tym konspiracyjny szept dziecka kilka metrów dalej:

  - To ten, któremu siusiak stanął jak zobaczył panią Allurę?

Zanim zdążył zapaść się pod ziemię, inny małolat odparł, równie dyskretnie i w ogóle niesłyszalnie:

  - A to nie jest dziewczynka? Bo słyszałam, że leciała mu krew z pupy, a tak mają tylko dziewczynki.

Ostatni niezaczerwieniony skrawek jego ciała właśnie przestał istnieć. Zapewne nie byłoby to tak żenujące, gdyby nie kwaśny uśmiech pielęgniarki (to ona była panią Allurą?), i jakiś niewiele starszy od niego koleś przy dzieciach, zaśmiewający się tak, że cud, że jeszcze się nie udusił. Miał ogromną ochotę obrócić się na pięcie i uciec gdzie bądź, byle jak najdalej od kolejnego wstydu, gdy nagle coś złapało go za kolano. Prawie podskoczył i otaksował intruza zaskoczonym wzrokiem.

 - Jak się nazywasz? - zapytała orzechowowłosa dziewczynka w białej sukience, patrząc na niego ogromnymi, zielono-błękitnymi oczami, z tak wielką dozą niewinności, że przez długie pół sekundy nie wiedział, jak się mówi.

  - Lance - wykrztusił wreszcie.

  - Lan-c - stworzenie uśmiechnęło się, wciąż go nie puszczając, i, o zgrozo, chyba zamierzało kontynuować rozmowę. - Ja się nazywam Grace. Powtórzysz? G-r-a-c-e - przeliterowała, by ułatwić mu zadanie. 

Zbity z tropu, spojrzał na pielęgniarkę, ale ta już była zmuszona naklejać plaster na kolano jakiemuś chłopcu. Na nieznajomego nie miał co liczyć, bo ten nie dość, że wciąż się śmiał, to zapewne czekał na dalszy tok wydarzeń.

 - Grace - powiedział niepewnie. Chcę już iść do domu!, krzyknął w myślach, ale dziecko wciąż trzymało go z siłą dorównującą aligatorowi, zakleszczającemu w paszczy niczego nie spodziewającą się ofiarę.

 - Dobra, dzieciaki - chłopak wreszcie uspokoił się i klasnął w dłonie, zwracając na siebie uwagę wszystkich okolicznych demonów. - Zbieramy się, bo nie zdążymy.  

  - A chuj ci w pupę! - krzyknął buntowniczo jeden ze starszych chłopców.

Chłopak zbaraniał. Allura otworzyła szeroko oczy i upuściła torebkę, w której trzymała drobny zestaw pierwszej pomocy. Lance z wielkim trudem powstrzymywał się od śmiechu.

  - Kto cię nauczył takich słów?! - odzyskał wreszcie mowę, a gdy się nie uśmiechał, wyglądał całkiem groźnie, przynajmniej z perspektywy siedmioletniego dzieciaka. Niestety, nie tego dzieciaka.

- Twoja stara - odpowiedział bez cienia strachu, a niektóre dzieci zaczęły wyć, piszczeć i chichotać na ten wybitny żart. Lance wykorzystał ten chwilowy hałas, aby ulżeć nieco płucom, i również się zaśmiał.

Minęła dłuższa chwila, zanim chłopak zdołał opanować bandę niewdzięcznych bachorzątek i zarządził zbiórkę.

  - Grace, ty nie idziesz? - odezwała się Allura, zajmując się strzepywaniem kurzu z torebki.

  - Nie-e - mała pokręciła głową - zostaję z Lan-c.

  - Na pewno? U babci będziecie mogli pogłaskać kotki.

CherriesTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang