5. Jebane czerwone bezrękawniki

167 12 100
                                    

Jechał już dobre czterdzieści minut. Słońce prażyło powoli, lecz stanowczo, przez co od kilku dni temperatura powietrza w okolicy była na tyle wysoka, że z odrobiną chęci można by topić szkło pod gołym niebem. Białe płatki kwiatów opadały za nim, na wydeptaną kołami wózka i kopytami konia ścieżkę w wysokiej trawie, jednak ani on, ani jeździec nie zwracali na to uwagi. Mimo, że ten drugi ciągle patrzył na drogę, miało się wrażenie, jakby miał dwie twarze, i drugą zwracał właśnie w jego stronę, wbijając w niego nieprzychylne spojrzenie. Nie zdążył zorientować się, czy faktycznie tak jest, czy to tylko zwidy, bo już leciał w stronę ziemi. Wózek i jeździec gdzieś zniknęli, tymczasem od upadku uratował go... latający biust w ogrodniczkach. Oszołomiony odsunął się od tego pięknego, choć niezbyt stosownego zjawiska, ale więcej kobiecych krągłości otoczyło go i zaczęło w zawrotnym tempie krążyć wokół niego, furkocząc skrzydłami tak głośno, że przypominało to bardziej walenie w drzwi. Już dawno zorientował się, że śni, ale nie był w stanie się obudzić, co najwyraźniej irytowało obcy głos, który przed sekundą pojawił się w jego głowie. Cycki, wszędzie cycki. Gdzieś minęło coś, co osiągając szczyt swoich umiejętności umysłowych mógł nazwać rudymi okularami. Więcej cycków! 

  - Lance, kurwa mać!

Poczuł ostry ból z tyłu głowy, a potem na całym prawym boku. Obu doznaniom towarzyszył okropny hałas, przez co szybko skojarzył, że najprawdopodobniej spadł z łóżka, zahaczając głową o szafkę nocną. Otworzył oczy i po dwóch sekundach białych i czarnych plam w polu widzenia ukazał się również fragment dywanu, ściany i szafy, wyglądającej jakby właśnie się z niego śmiała.

- Jak się zaraz nie obudzisz to wezmę kurczaka i zmuszę go, żeby obsrał ci całe łóżko. 

Zmotywowany jakże kreatywną groźbą, zebrał się z podłogi, lekko utykając podszedł do drzwi i otworzył je, praktycznie nie kontaktując ze światem. Szok spowodowany uderzeniem już mijał, i mimo przejścia paru kroków czuł, że wraca senność, przez co zwracał się do intruza z prawie całkiem zamkniętymi oczami, dostrzegając tylko burzę czarnych włosów i jaskrawoczerwoną barwę bezrękawnika. On sam wciąż był w ubraniu, w którym się położył. Właściwie to ile spał? Godzinę? Dwie?

- Która godzina? - bezwiednie uniósł kąciki ust, dumny z siebie za sklecenie poprawnego i zrozumiałego zdania. 

 - Szósta rano.

Aż jęknął, słysząc to, a gdy dotarł do niego również jego własny, schrypnięty głos, powtórzył reakcję, co wywołało wyraźne rozbawienie rozmówcy.

- Nie przesadzaj, to nie tak wcześnie. 

- No chyba cię pogibło - jęknął znowu i oparł się o framugę, już całkiem odpuszczając sobie patrzenie na nieznajomego. Wystarczył mu jego głos, w którym było coś obcego, coś, co jednocześnie go intrygowało i przerażało, może było bardziej kocie, a może... wilkołacze? - Tak to się wstaje, kiedy jest rok szkolny i trzeba zdążyć na ósmą. W wakacje nie ma takiej potrzeby, więc pozwól mi spać. Przyjdź po mnie jakoś tak o dwunastej. Ewentualnie jak bardzo mnie potrzebujesz to o dziesiątej.

Mimo zamkniętych oczu poczuł na sobie pełne niedowierzania i może nawet zdegustowania spojrzenie, przez co cały pokraśniał na twarzy. 

 - Śniadanie jest o siódmej - powiedział wolno, z naciskiem na każde słowo, jakby mówił do małego dziecka i za wszelką cenę chciał być zrozumiany. - Przyszedłbym po ciebie wpół do, ale widziałem, ile gówna narozkładałeś w łazience, i spodziewam się że w mniej niż godzinę to ty się nie ogarniesz.

- To nie jest gówno, tylko-

- Nie tłumacz. To gówno. 

Lance zbaraniał. Potem poczerwieniał z zażenowania, że ktoś mógł powiedzieć coś takiego. Potem pobladł na myśl, że kolor jego twarzy mógł zostać opacznie odebrany. A potem znów poczerwieniał, tym razem z gniewu. O nie, nie będzie się bać, co o nim pomyśli jakiś ignorancki dupek! Zanim jednak zdołał chociaż zacząć ciskać w jego stronę najbardziej wyszukanymi obelgami jakie posiadał w swoim słowniku, ten zamknął mu drzwi. Dosłownie zamknął mu drzwi przed nosem, jakby to Lance stał w korytarzu, a on w swoim własnym pokoju. To zachowanie całkiem wytrąciło go z równowagi, przez co wydał z siebie tylko bezsilne przekleństwo i już nawet rozbudzony wziął z szafy ubrania na zmianę (walizkę przy okazji przesuwając pod łóżko, gdzie powinna być już poprzedniego dnia), po czym ruszył do łazienki. Cholera, wczoraj nie umył nawet zębów. Czy jak gadał z tamtym kolesiem, to capiło mu z ust źle czy bardzo źle? Nie był pewien, ale na wszelki wypadek męczył się ze szczoteczką w ustach dwa razy dłużej niż zwykle. Potem, aby pobudzić się na resztę długiego dnia i całkowicie pozbyć się resztek snu, wszedł pod prysznic. Już miał odkręcić wodę i zapomnieć na dłuższą chwilę o bożym świecie, gdy nagle wytrzeszczył oczy i zamarł z półotwartymi ustami.  

CherriesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz