Rozdział 11.

4.1K 261 28
                                    

Jestem zdruzgotana i wściekła zarazem. Chłopaki pomagają mi wstać, Daniel trzyma mnie pod rękę i nawet nie myśli, żeby mnie puścić. Wyswobadzam się z jego uścisku i idę przodem.

Co on sobie wyobraża? Przecież mnie nie oszuka. Ale najwyraźniej o to mu chodzi, tylko tego chce, zniechęcić mnie. Mimo starań bardzo dobitnych zresztą, nie udaje mu się to. Jestem zdeterminowana jak nigdy dotąd. Skoro jest takim bydlakiem, a jednocześnie potrafi być, a raczej gdzieś tam w środku jest całkiem fajnych chłopakiem, nie mogę tego zaprzepaścić.

Moim zadaniem jest pokazać mu normalne życie, udowodnić mu, że wcale nie musi taki być, ale nic nie wskóram zanim Luke sam nie zechce czegokolwiek zmienić. Nic na siłę, prawda?

Przechodzę jak tornado przez grupkę uczniów, którzy zawzięcie o czymś rozmawiają, a później patrzą się na mnie. Chyba stałam się nową sensacją szkoły. Super. Siadam na ławce zakładając kosmyk opadających włosów za ucho i patrzę na swoje dłonie. Bawię się palcami do czasu, kiedy przysiadają się Daniel i James.

- Uważam, że nie powinnaś się więcej koło niego kręcić – Daniel łapie mnie za roztrzęsione dłonie, w celu uspokojenia ich drżenia.

- Poradzę sobie, poza tym nie odpuszczę, już wam to mówiłam. Nieważne co się stanie – wzdycham ciężko.

- Dziewczyno, on cię prawie pobił na oczach połowy szkoły! Na co ty jeszcze czekasz? Niedługo przyjdziesz z podbitym okiem albo złamaną ręką. Tego właśnie chcesz? – Nie dają za wygraną, a ja ich nie słucham. Mam w nosie konsekwencje skoro efekt końcowy może być naprawdę powalający. Chciałabym wywołać w tym chłopaku chociaż jeden szczery uśmiech, i to nie z mojego powodu. Naprawdę bym chciała, żeby uśmiechał się z powodu własnego życia. Cieszył się nim i nie musiał niczego udawać ani ukrywać pod agresją i znieczuleniem na wszelkie dobro jakie się wokół niego roztacza.

- Annabelle, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – Daniel podnosi się z ławki i staje naprzeciw mnie. Nie mam pojęcia o czym mówił i głupio się uśmiecham z nadzieją, że sobie odpuści.

- Świetnie, my się o ciebie martwimy, a ty masz to gdzieś. Tym bardziej, że mamy powody do obaw o ciebie, zresztą nieważne. Przecież i tak cię to nie obchodzi.

Patrzę na niego z zaskoczeniem, dzisiaj pierwszy raz poznałam go od tej strony. Cóż, jeszcze wiele się muszę o nich dowiedzieć, bo wprawdzie długo się nie znamy, co nie zmienia faktu, ze traktuję ich jak przyjaciół.

- James, nie gniewajcie się na mnie, ja po prostu muszę spróbować – spoglądam na bruneta siedzącego obok, chłopak patrzy na swoje buty i wydaje się, że mnie nie słucha, ale po chwili podnosi głowę i obdarowuje mnie smutnym spojrzeniem.

- Nie gniewamy się, boimy się o ciebie, a po tym co dzisiaj widziałem, nie mam żadnych wątpliwości, że powinnaś dać sobie z tym spokój. Naprawdę – obejmuje mnie ramieniem i mówi dalej – wiesz, może nie znamy się wszyscy nie wiadomo jak długo, ale naprawdę cię lubimy i nie pozwolimy skrzywdzić, ale też nic nie poradzimy, skoro sama pchasz się, żeby ktoś ci tę krzywdę wyrządził – teraz patrzy mi prosto w oczy i jest śmiertelnie poważny – słuchaj, na razie pójdę ci na rękę i nie będę reagować, chyba, że sytuacja będzie tego wymagała, ale nie wiem jak z Danielem. On nie jest aż tak bardzo ugodowy jak ja. Wie swoje i będzie się tego trzymał. Więc jak będziesz chciała czegoś od Brooksa, nie rób tego w pobliżu Skipa, bo od razu zainterweniuje i albo zabierze cię stamtąd, albo w gorszym wypadku rzuci się na Luke’a z pięściami, Proszę, bądź ostrożna – ściska mnie trochę mocniej, a potem wstaje i odchodzi.

James jest młodszy od nas wszystkich, ale w ogóle tego nie odczuwam, czasami mam wrażenie, jakby to on przeżył więcej ode mnie. Oczywiście przez chłopaka mam małe wyrzuty sumienia, nie chcę się na nich wypinać i uchodzić za dziewczynę, która w ogóle nie liczy się z ich zdaniem, bo przecież nie na tym polega przyjaźń.

Who are you when no one is looking? // Luke BrooksWhere stories live. Discover now