Rozdział 25.

3.6K 301 16
                                    

Idę i rozmyślam o wszystkim, co już dawno powinienem zostawić daleko w tyle; zastanawiam się też nad tym, co mogę jeszcze zrobić, by moje własne życie nabrało odpowiedniego kształtu. Jednak, dopracowywanie własnego istnienia zamierzam zacząć dopiero wtedy, gdy zdołam pomóc Anne. Tak jakby za pomocą gumki do ścierania wymazać niewygodną przeszłość, która wciąż ma zły wpływ na teraźniejszość.

Kopię kolejnego kamyka, który staje mi na drodze, po mojej twarzy prześlizguje się przyjemny wietrzyk, a granatowe niebo upstrzone jest tysiącami skrzących się punkcików. Patrząc w górę, zdaję sobie sprawę jak wielki jest świat. Mimo wszystko, dla mnie, zwykłego chłopaka, cały świat ogranicza się jedynie do kilku osób i jednego miasta, a raczej jego niewielkiego skrawka. Nie jest tego wiele, ale w zupełności mi to wystarcza, bo wiem, że właśnie tutaj jest moje miejsce. Spacerując przez park przyglądam się wysokim drzewom, które swoją postawą przypominają cichych, wyprostowanych żołnierzy, którzy czekają na jakiś rozkaz, by ruszyć do walki. To cudowne, że wszystko można do czegoś porównać. Im ciekawsze porównanie człowiek wysuwa, tym on sam jest dla mnie ciekawszy; jest kimś więcej niż tylko kolejnym uczniem zamykającym się w utartych regułkach i przekonaniach, które serwuje nam wszystkim szkoła. Lubię ludzi, którzy myślą indywidualnie, wychodzą poza schematy i wydaje mi się, że właśnie jedną z takich osób jest Annabelle, ponieważ nie poddała się, kiedy wszyscy ją przede mną ostrzegali; nie słuchała opinii innych, bo postanowiła wyrobić własną i przeciw wszelkim zasadom zdrowego rozsądku zaczęła przyciskać mnie do ściany, nie dając szansy na odparcie ataku. Przecież do takich ludzi jak ja się nie podchodzi, omija szerokim łukiem… Wprawdzie o to mi chodziło i szło dobrze, póki nie zjawiła się dziewczyna, która to nie lubiła zamykać się w schematach i myślała samodzielnie. Często się zastanawiam, co by teraz ze mną było, gdyby Anne nigdy nie pojawiła się na mojej drodze. Może to jakieś cholerne zrządzenie losu postawiło nas właśnie na tej ścieżce… Nie wiem i moje gdybanie oraz wymyślanie jakiejś genialnej teorii nic w tym nie pomoże, poza tym nie ma to najmniejszego sensu, bo przecież nigdy się tego nie dowiem.

W takim przypadku pozostaje mi dotrzymać słowa danego samemu sobie; naprawić wszystko co w Annabelle zepsuło się tuż po upadku, a może już wcześniej, w dalekiej przeszłości, kiedy nawet nie pomyślała, że pewnego słonecznego dnia zjawi się w Australii.

Rozmyślając nie zauważam, że dochodzę do ławki, na której ja i Annabelle zwykliśmy przesiadywać przez długie godziny. Wdrapuję się na oparcie i zadzieram głowę w górę wpatrując się w gwiazdy, których na niebie nie brakuje. Gdyby wszystkie opowieści mojej babci o tym, że gwiazdy to tak naprawdę ludzie, którzy dokonali swojego żywota, były prawdziwe, czułbym się nieustannie obserwowany i nie byłoby to dla mnie komfortowe odczucie. I może wychodzę właśnie na hipokrytę, to gdyby Annabelle nie przeżyła upadku, chciałbym, żeby patrzyła na mnie z góry. Może to śmieszne, ale czułbym się z tym lepiej, bo ilekroć spojrzałbym na granatowe sklepienie usiane mnóstwem złotawych punkcików, tak jakby było ono twarzą obsypaną piegami, czułbym obecność dziewczyny, której potrzebuję nawet teraz. Muszę wiedzieć, jak szatynka się czuję, czy wszystko w porządku, ale przecież jestem świadomy tego, iż w tym momencie nic nie jest dobrze…

Pewnego dnia rano dostaję wiadomość od ojca Annabelle, który chce, żebym do niego przyszedł. Bezzwłocznie wyskakuję z łóżka i naprędce zakładam jakieś ciuchy, po czym w pośpiechu zbiegam po schodach. Mama nie zdąża zadać mi żadnego pytania, bo już zamykam drzwi i zeskakuję ze schodków przy ganku. Kiedy jestem pod domem Annabelle, lekko się denerwuję; mam ochotę odejść i wrócić do swojego pokoju. Po krótkiej chwili uderzam kilka razy w ciemne drzwi czekając, aż wrota się otworzą i pojawi się jakaś znajoma twarz.

Who are you when no one is looking? // Luke BrooksOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz