Rozdział 2

617 42 23
                                    

To na pewno halucynację. No, bo jak inaczej wyjaśnić takie chore sytuację? I jak jeszcze tych facetów mogę sobie wytłumaczyć, to pojawiające się i znikające drzwi już ciężko.

Wściekła, nie wiadomo dokładnie na co, podeszłam do miejsce, z którego wyszli ci dwaj kolesie.

Ściana była gładka, nic nie kryła. Nie było śladu po żadnym przejściu. Popukałam nawet w kilku miejscach, ale nic.

Zagryzłam wargę. Przecież nie oszalałam. Naprawdę to widziałem

— Halo? — zapytałam, nie pewnie pukając.

Chyba już naprawdę upadłam na głowę. Czułam się idiotycznie.

Przez to wszystko, zarumieniłam się na własna głupotę. O razu wpadłam w złość. Właściwie sama nie wiedziałam na co. Czy na siebie, czy na tych dziwnych gości, a może na te durne, znikające drzwi?

— Pierdolcie się wszyscy!

Kopnęłam ścianę hangaru, niczym rozwydrzona pięciolatka i czując, jak moja duma kurczy się, odwróciłam się gotowa odejść.

Zrobiłam zaledwie dwa kroki, kiedy usłyszałam za swoimi plecami syczenie. Zaskoczona na niespodziewany głos, odwróciłam się gwałtownie.

Myślałam, że tam padnę widząc znikąd te same drzwi. Czując rosnącą dezorientację, podeszłam do nich powoli. Dotknęłam zdobionego drewna. Były realne. I piękne. Z moim niewielki wzrostem poczułam się jeszcze mniejsza przy tych majestatycznych wrotach.

Zanim podjęłam decyzję czy je otworzyć, one sam się otworzyły. Podskoczyłam, ale pchana ciekawością wychyliłam się w głąb tego miejsca.

Korytarz był tym samym, jaki widziałam, gdy dwójka dziwnych gości z niego wyszła. Był jasny, czysty i przestronny. A przede wszystkim - był pusty.

Weszłam głębiej zaintrygowana. Mimo że mogło to być niebezpieczne, czułam w kościach, że powinnam wyjść. Stanęłam na tym jasnym korytarzy. Mimo że za drzwiami było szaro, tutaj z okien świeciło słońce. Jakbym była w zupełnie innym miejscu. A może tak było?

W pewnym momencie, usłyszałam śmiech z końca korytarza po lewej stroni. Zastygłam w bezruchu, analizując co zrobić.

I po raz kolejny, drzwi zdecydowały za mnie.

Zamknęły się za mną z trzaskiem. Poczułam się jak osaczone zwierzę. Próbowałam je otworzyć, ale nie chciał nawet drgnąć. 

— Drzwi musiały się wkurzyć — usłyszałam ten sam głos, co się śmiał.

Nie chcąc wpakować się w kłopoty, pobiegła w prawo.

Ściany były idealnie beżowy. Nie były w ogóle brudne, a na ścianach zobaczyła piękne freski. Co kilka metrów mijałam rzeźby. Miałam dziwne wrażenie, że mnie obserwują.

To na pewno nie mógł być zwykły urząd. Wydawało się, jakbym była w jakimś muzeum albo w galerii sztuki. Ale to nie mogło być nic z tych rzeczy. Mijałam drzwi z tabliczkami z napisami: jednostka od przekleństw, jednostka od kłótni rasowej, jednostka od małżeństw mieszanych.

To było dziwne.

Gdzie ja, do diabła, trafiłam?

Na końcu korytarza natrafiłam na jedyne otwarte drzwi. Zaciekawiona, starając się iść jak najciszej, podeszłam do  drzwi. Spojrzałam na tabliczkę: jednostka od zadań specjalnych.

Po upewnieniu się, że biuro jest puste, weszłam do środka. Było pięć biurek poustawianych w pewnych odstępach od siebie. I ignorując fakt, że jedno biurko było całkowicie zarośnięte, drugie miało na blacie całkowity syf, pomieszczenie wyglądało identycznie do tych na komendzie, gdzie pracowałam. Swój wzrok skupiłam na biurko najdroższym, bo złoconym z pięknymi ornamentami. I nawet nie chodziło o samo biurko, ale to co znajdowało się na ścianie za nim.

Agentka   |Poprawa|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz