Rozdział 45

300 32 0
                                    


Wszyscy z powrotem usiedli na krzesłach oprócz Izaaka. Patrzyłam mu prosto w oczy i bez najmniejszego zawahania czy speszenia, zapytałam: 

— Wiedział pan, że przysługuje wam coroczna kontrola jednostki?

Jeśli to możliwe, najeżył się jeszcze bardziej. Trafiłam w czuły punkt.

W teorii nad Gołębiami nikt nie stoi wyżej niż papież. Nie mają żadnej kontroli, czy wyżej sobie postawionych osób. Jednak ja doszukałem się w tej całej sytuacji kruczków.

— Już ją mieliśmy.

Izaak był głównym Gołębiem, sercem oddziału w Polsce. To na nim spoczywała odpowiedzialność, by wszystko działało tak, jak sobie papież mógł życzyć.

— Ale brakuje paru dokumentów. — Wbiłam bezlitośnie szpile w sam środek mrowiska.

Wściekł się. Wyglądał tak, jakby chciał wyjąc nóż i mnie zadźgać. Trafiłam w jego jedyny słaby punkt.

— Bardzo to zmartwiło byłego papieża — zaczęłam niewinnie, delikatnie się uśmiechając. — Tak, mnie też, wie pan. — Wzruszyłam ramionami. — Dla dobra ogółu postanowiono wysłać niespodziewaną delegację. — Machnęłam ręką. — Sprawdzą tylko wszystkie dokumenty, ale nie ma się pan czym przejmować. Przecież nie robicie niczego wbrew prawu. Prawda?

Teraz uśmiechnęłam się identycznie diabolicznie jak mój dziadek, kiedy nasłał inspekcje na biura opozycjonistów. Ale wtedy miał dobry humor...

— Oczywiście, że nie mamy — wysyczał, próbując się uspokoić na tyle, by się na mnie nie rzucić i nie udusić gołymi rękami przy świadkach. Przy świadkach nadnaturalnych.

— W takim razie to będzie tylko czysta przyjemność oraz szansa na wykazanie się papieżowi. Wiedział pan, że były papież chcę wprowadzić zmiany w segregacji pańskiej organizacji?

Zmrużył oczy i nagle do niego dotarło. To była jego szansa na dofinansowanie, albo koniec. Koniec z jego karierą.

— Tak?

— Tak.

Pochyliłam się nad stołem, opierając brodę o dłoń.

— Rozmawiałam również z rządem — rozpoczęłam po krótkiej chwili. — Minister obrony narodowej to przemiły facet. Wiedział pan, że przysługuje wam kontrola BHP? Dobrze, że przypadkiem z nim o tym porozmawiałam, bo przypomniało mu się, że bardzo długo tego nie było. Co za przypadek prawda?

Zmrużył oczy podejrzliwie.

— Tak?

— Jeśli nie spełnicie ich wymagani, może być kłopotliwie. — Udawałam zmartwioną.

— Tak? — powtórzył.

Wsłuchiwał się tak bardzo w to co mówię, że sam lekko się pochylił w moją stronę. Chyba ubije z nim interes.

— Jako organizacja pozarządowa przysługuje wam jednak ochronka. Wiedział pan, że jeśli budynek waszej siedziby nie spełnia wymagań, mogą wam przydzielić nowy?

Milczał. Czekał aż będę kontynuować, gdyż zapewne nie wiedział dokąd dążę.

— I to jaki dostalibyście zależy od dogadania się.

— Ach, tak?

— Czasem to losowanie, czasem dobroć ludzkiego serca. — Uśmiechnęłam się okropnie.

Jeśli wierząc słowom Julka, wyglądałam jak mały wredny chochlik, proponujący pułapkę.

Uwielbiałam jego porównania. Byłam ciekawa, czy jak spotkam prawdziwego chochlika, zauważę podobieństwo.

Agentka   |Poprawa|Where stories live. Discover now