Rozdział 28

296 32 1
                                    


Czerń mnie pochłonęła. Nie widziałam nic, nawet czubka własnego nosa. Niewidzialna ręka ciągnęła mnie brutalnie do tyłu. Miałam wrażenie, że kierujemy się w jakimś konkretnym celu. Skręcaliśmy w korytarzy gwałtownie, rzucało mną jak szmacianą lalką, jednak miałam pewność, że nie rozbije się i nic mi nie będzie. 

Nie trwało to więcej niż minutę, kiedy rozświetlił mnie blask. Instynktownie odwróciłam się przodem w stronę spadania grawitacyjnego. Zobaczyłam zbliżającą się drewnianą podłogę i dopiero, po raz pierwszy, pozwoliłam sobie wrzasnąć. Wrzasnęłam ile sił w płucach i poczułam jak włosy rozwiewają mi się wokół twarzy. I w momencie jak już myślałam, że spadnę na ziemię, rozpłaszczając się jak naleśnik, zatrzymałam się milimetr od paneli. To tak jakby niewidzialne linki zatrzymały mnie w miejscu.

Z przerażeniem patrzyłam na podłogę. Spod kurtyny włosów zobaczyłam zaskoczoną minę Magdy, wiedźma miała wystawioną rękę w moją stronę i podejrzewałam, że to ona uratowała mnie magią od połamania sobie kości. Jednak zaraz szok na moje spadanie z sufitu jej przeszedł i cofnęła zaklęcie, a ja uderzyłam o podłogę. Jęknęłam, to nie było miłe.

Zabije Jana za takie durne żarty, mogłam sobie coś połamać!

— Das ist normal?

— Man gewöhnt sich daran.

Poderwałam głowę gwałtownie, słysząc głęboki głos inspektora. Jak się okazało leżałam na podłodze w sali konferencyjnej, tuż pod stopami jakiegoś zaskoczonego blondyna. Potrzebowałam pięciu sekund, by sobie przypomnieć kim jest ten mężczyzna. Leśny wampiry, jak go nazywałam. To jego odwiedziłam w piątek z inspektorem. Cudownie, akurat przednim musiałam się płaszczyć, jak ostatnia niedorajda.

Kiedy ten cały olbrzymi wampir-leśnik chciał już coś powiedzieć, patrząc na mnie niemalże ze współczuciem, wstałam błyskawicznie, czując jak wściekłość rośnie we mnie jak pożar.

Naprawdę nie miałam ochoty tu być i robić z siebie pośmiewisko przed wszystkimi. Byłam zmęczona, śmierdząca i pół naga w piżamie. Wolałam być w domu, niż w Instytucie, nieważne na jak ważne rzeczy teraz rozmawiają.

Już chciałam ruszyć i wyjść bez słowa, kiedy Maks zaczął niuchać swoimi wilkołaczym nosem i spojrzał mi w oczy szczerze rozbawiony.

— Ciężki dzień...? – zaczął, ale nie pozwoliłam mu dokończyć. Czułam jak we mnie coś wybucha.

Czy mi się też przypadkiem okres nie zbliża?

— Dokończ to – wrzasnęłam potężnie i poczułam jak trzęsie mnie od środka – a cię kurwa wykastruje, Maks!

Zrobił wielkie oczy i aż się cofnął na krześle. Sam wampiry odsunął się ode mnie o krok. Może się bał, że ugryzę?

Nie chciałam wyglądać na rozchwianą laskę z hormonami. Ale to co odwalił mi Jan, wyprowadziło mnie całkowicie z równowagi. I jeszcze ten komentarz Maksa, który chciał wygłosić, dolał tylko oliwy do ognia. Pewnie wyglądałam jak napuszony szczeniak, warczący na nieistniejące zagrożenie, ale miałam już wszystko serdecznie dość.

Człapiąc bosymi stopami, nie oglądając się na nikogo, ruszyłam do wyjścia. Jeszcze trochę, a wszystkich tutaj pozabijam moim wrzaskiem frustracji. Już nawet nie wspomnę, jak żałośnie czułam się w takim wydaniu przed inspektorem. Może gdyby nie ostatnie wydarzenia w piątek, to nie byłoby aż tak źle.

Wyszłam i natychmiast zamknęłam za sobą drzwi. Jednak nie znalazłam się w swoim mieszkaniu, tylko w ciemny i ciasnym pomieszczeniu.

Bardziej zdezorientowana niż przestraszona rozejrzałam się. Byłam jakby w pudełku. Wiedziałam, że to kolejny żart Jana. Macałam wokół gładkie ściany. Wydawały mi się, że to drewno. Postanowiła popchnąć jedną z nich, sprawdzając czy nie podważę i nie zrobię szczeliny, jednak płyta z łatwością się uchyliła, ukazując mi jasne wnętrze. Były to drzwi szafy, a ja z powrotem znalazłam się w sali narad. Spojrzałam prosto w rozbawione oczy dyrektora. Szafa znajdowała się zaraz za nim.

Agentka   |Poprawa|Where stories live. Discover now