Rozdział 34

312 37 2
                                    


Powiadomił dyrektora, że jestem bezpieczna. Wysłał mu list wyjaśniający, że jestem w Instytucie, cała i zdrowa, i pojawię się jutro. Właściwie to nie miałam za wiele do gadania w sprawie zostania u niego. Jan był nienaturalnie poważny i surowy. Widocznie atak na mnie nawet jego ruszył.

Tak więc, skończyłam śpiąc u niego na wygodnej kanapie. Najedzona czekoladą, przykryta pod ręcznie wyszywanym kocem, zasnęłam w akompaniamencie przerzucanych kartek i trzasku ognia w kominku.

Poczułam się bezpieczna w tym miejscu. Jak w domu rodzinnym. Może bzdury, jakie opowiada Jan, coś w sobie mają i w jakiś dziwny, pokręcony sposób, jesteśmy ze sobą połączeni więzią rodzinną.

Obudziłam się w tej samej pozycji, pod ty samym kocem, słysząc te same dźwięki. Zamrugałam będąc pewna, że w ogóle nie spałam, mimo że czułam się wypoczęta. Jan siedział w tym samym miejscu, nadal czytając.

Leżałam nieruchomo i go obserwowałam. Wydawał się niemalże bliski mojego wieku, kiedy zgolił tego okropnego wąsa. Może zrobił to, biorąc sobie moje poprzednie słowa do serca?

W pomieszczeniu nie było okien, dlatego było trochę ponuro, a salon rozświetlały tylko świece i ogień w kominku. Mimo słabego światła, dostrzegłam, że czyta jakiś łaciński manuskrypt, a raczej wgapia się pusto w stronę. Próbowałam dostrzec w nim jakiekolwiek podobieństwo do mnie. Wiedziałam, że to głupie, w końcu nie jesteśmy połączeni krwią, ale czułam jakby łączyła nas jakaś więź. Nic jednak nie rzuciło mi się w oczy, mieliśmy inny kolor oczy i włosów.

W końcu znudzona, usiadłam zdejmując z siebie koc.

— Która godzina w świecie realnym? — zapytałam, rozglądając się za jakimś zegarkiem.

Uśmiechnął się kącikiem ust.

— Po czternastej.

Otworzyłam usta, ale zaraz je zamknęłam. W sumie wolałam się nie odzywać. Nie chciałam wiedzieć ile dokładnie spałam.

— Zrób sobie śniadanie. — Machnął ręką wskazując kuchnie. 

— Chyba obiad.

Tak też zrobiła. Wstałam i poszłam coś zjeść. Jedzenie tutaj było dziwne. Zapewne wyczarowane, bo miało bardziej mdły smak. Zaczęłam mu trochę współczuć, że musi jeść coś takiego.

— W tej sukience, wyglądasz tak, jak miałaś dwanaście lat — zaczepił mnie, kiedy usiadłam na drugim fotelu z miską owoców i herbatą.

Uśmiechnęłam się na jego uszczypnięcie.

— Mam uważać cię za stalkera? — odpyskowałam mu.

W końcu szeroko się uśmiechnął i spojrzał na mnie z złośliwym blaskiem. Wcześniej wydawał się jakiś nieswój. Był przygnębiony, zamknięty, zamyślony i co gorsza —małomówny. Coś musiało się stać, coś mnie ominęło.

— Tak sobie myślę — zaczęłam temat, bo odwrócić jego uwagę i go zagadać. — Co było przed tym jak oddałeś swój dom do dyspozycji Instytutu?

Zmierzył mnie spojrzeniem, jakby zastanawiał się, co tak naprawdę mam na myśli, ale w końcu przekręcił tułów w moją stronę i rozpoczął swoją gadaninę.

— Przed moim darem, Instytut był stacjonarny, znajdował się w starym zniszczonym budynku, bo nawet nie chcę tego nazywać zamkiem. Wszyscy pracownicy usieli mieszkać w pobliżu, jeśli nie posługiwali się magią. Było to dość niebezpieczne, zwłaszcza w czasie łapania czarownic.

Agentka   |Poprawa|Where stories live. Discover now