Rozdział 17 "Zimny wiatr"

Start from the beginning
                                    

-Na co?- teraz zmieniłam ton na jeszcze bardziej stanowczy. Zawiał mocy wiatr przez co poczułam ciarki od zimna.

-Skąd pewność, że nas nie zaatakujecie?- mina przydupasów Miraza była ewidentnie znudzona moimi pretensjami. Prychnęłam lekceważąco i pogardliwie.

-A skąd my mamy wiedzieć, że to WY nie zaatakujecie NAS.- dodatkowo nacisnęłam na poszczególne słowa by je tak jakby podkreślić i wzmocnić. Jeszcze raz wskazałam na katapulty, na co mężczyzna westchnął.

-Ile jeszcze będzie trwała ta wojna, Sophio?-skrzywiłam się gdy wypowiedział me imię. Niby po raz pierwszy, a ja już chcę wymazać to z pamięci. Jego towarzysze odsunęli się jak na zawołanie od nas by nadać tej sytuacji jeszcze więcej napięcia.

-A ile jeszcze będziesz zabijał niewinnych, odbierał im wolność oraz ich ziemie?- to w sumie było pytanie bez odpowiedzi. Nic nie było pewne, a z doświadczenia wiedziałam, że Telmarowie lubią nie dotrzymywać słowa. Jakaś tradycja?

-Wszystko co się zaczęło musi się skończyć. Ja tylko dokańczam dzieło mych przodków.- czułam w jego głosie lekkie załamanie. Tak jakby nie był z siebie do końca dumny, a jedyne co go pocieszało to władza. Znów zawiał okropnie zimny wiatr, a ja zaczęłam się lekko trzęść.

-W takim razie wojna też musi się skończyć, Mirazie.- złagodziłam ton, a gdy wypowiedziałam jego imię poczułam jak zimno idące od niego na ten jeden krótki moment ustępuje, by ponownie po chwili powrócić. Zbliżyłam się do Telmarskiego władcy, czułam jeszcze wyraźniej to napięcie i wzrok moich towarzyszy skupiny na mnie. Nie można zawieść.

-Od kiedy czujesz się godna stać tak blisko mnie, patrzeć mi w oczy i wymawiać me imię?

-Odkąd darowałam ci życie.

-Może ja też ci je dzisiaj daruję...-wyglądał jakby się zastanawiał, a napięcie rosło z każdą sekundą. Grobowa ciszy była naszym tłem, a perspektywy rozejmu i ugody nieosiągalnymi celami. Tak jakby Sophia Ottis i władca Telmarów Miraz nie mogli żyć w tej samej chwili. Gdy jedno z nas mówiło drugie wydawało się bezduszne i zimne jak lód. Oboje w końcu byliśmy niego stworzeni. Tak jakby pokój nigdy nie miał nastąpić jeśli my mamy do niego dążyć.

-I zaproponuję byś się do mnie przyłączyła...- dokończył, a moc tych słów omal nie rzuciła mną na ziemię. Bawił się moją lojalnością i honorem jakbym była jego własnością. Wstrzymałam oddech.

-Nigdy nie pragnęłam władzy.- podeszłam jeszcze bliżej dobrze czując jego strach.

-U mojego boku będziesz ją miała.- ten chytry uśmiech doprowadzał mnie do mdłości.

-Nie pragnę jej, a ty masz żonę...

-Król może mieć wszystko, jego królowa również, lecz gdy się nią znudzi to koniec dla niej.- wiedziałam, że kogoś cytował.

-Więc, skąd tam wiedzieć, że również mną się nie znudzisz?-zaśmiałam się chytrze, czułam jak dusza mi płonie, lecz na twarzy został obojętny wyraz. Złapał mój policzek dłonią i potarł go kciukiem.

-Takimi skarbami nie da się znudzić.- jego ton był nadzwyczaj łagodny. Odważył się mnie dotknął co sprawiało, że sama się mu dziwiłam. Czułam na sobie wzrok moich przyjaciół, stojąc do nich tyłem starałam się określić ich odczucia co do tej sytuacji. Szok? Smutek? Złość?

-To jak? Pozwolisz bym darował ci życie i zrobił królową?-zapytał przechodząc tak, że staliśmy zupełnie na widoku narnijczyków. Bokiem do nich. Widzieli jego dłoń na moich policzku, bliskość i niewielką odległość która nas dzieliła. Kątem oka zauważyłam twarz Kaspiana i szok wymalowany na niej. Widziałam też uśmiech jego wuja który wydawał się jednocześnie szczery co i chytry oraz kpiący. Bezdusznik wspaniale bawił się mną. Moim honorem. Znów zawiał zimny wiatr.

-To się nie może wydarzyć...-pokręciłam głową. Ja też postanowiłam się pobawić tyle, że napięciem. Znów rosło ono z każdą dosłownie każdą sekundą.

-Kto nam zabroni?-łagodny głos mężczyzny znów powodował u mnie odruch wymiotny, lecz było też coś co pragnęło bym przełamała te bariery i zobaczyła czy Sophia Ottis i Miraz mogą coś razem osiągnąć. Czy mogą współpracować? Czy tak naprawdę to iluzja, a tak naprawdę nie możemy nawet razem umrzeć. Jedno albo drugie.

Jego twarz znów się zbliżyła. Ciekawe co myślą tym moi rycerze, co myśli Zuza, Kaspian, Piotr... Aslanie, co myśli i co czuje Edmund?! Ile barier powstało i którą mogę rozbić? Obydwu na pewno nie, ale co jeśli wybór zadecyduje o czyimś życiu? Idiotko, twoje wybory zawsze decydują o czyimś życiu. Wiedziałam, że jeśli moje przypuszczenia okażą się prawdą to ani ja, ani Miraz nie damy rady razem nic zdziałać. Nawet dojść do rozejmu. Jednak ile razy już się myliłam? Może warto nie ryzykować czymś życiem bym ja miała lepiej. Jeśli teraz się zgodzę to znów nastąpi pokój. Może nawet Narnia będzie wolna. Może uda mi się przekonać Miraza by pozwolił jej być osobnym krajem, a sam powrócił na tereny dawnego Telmaru. Nie, nie sam. Ja też tam będę, zasiadająca obok niego na tronie, w szkarłatnej sukni i srebrnej koronie, z szerokim uśmiechem i lekkim lecz prawdziwym cieniem cierpienia. Jednak co wtedy z Kaspianem? On nie będzie królem... Oboje są z tej samej dynastii, lecz gdy jeden zasiądzie na tronie to drugi nie ma do niego dostępu. Tego się nie połączy.

Muszę jednak zastanowić się o co w końcu walczyłam przez te 1300 lat...

O Kaspiana? Czy o Narnię? Narnię i jej wolność...

Odsunęłam się od Telmarskiego pana i przekręciłam głowę, wyrywając mu tym samym mój policzek z dłoni. Zauważyłam zdezorientowane miny. Szok? Smutek? Złość?

Napięcie wciąż rosło, a ja nawet dobrze się nim bawiłam. Znów zawiał lodowaty wiatr przez co zaczęłam się trząść.

-Nie zmarznij.-poczułam jak mężczyzna okrywa mnie czymś ciepłym. Był to płaszcz z kapturem zrobiony ze skóry jakiegoś zwierzęcia. Przyjemny w dotyku i ciepły, rozgrzał moje zimne ciało. Spojrzałam mu w oczy i dostrzegłam jak w ich szarości tańczą ogniki. Spojrzałam na jego przydupasów. Byli okropnie zdezorientowani i niezadowoleni, lecz nie śmieli do nas podejść lun przeszkodzić. Nie miałam jednak odwagi spojrzeć w stronę narnijczyków. Bałam się patrzeć na ich twarze, nie wiedząc co teraz myślą.

A może myślą, że zdradziłam.

Najbardziej bałam się jednak spojrzeć w twarz Edmunda. Dlaczego?

Przecież to wszystko co między nami było naprawdę nie powinno się wydarzyć.

Co on myślał o tym co widział? Co czuł? Szok? Smutek? Złość?

Wiatr nie ustępował więc naciągnęłam płaszcz na moje ramiona. I dopiero wtedy zobaczyłam...

Rozpłakałam się jak na zawołanie widząc bursztynowe zimne tęczówki i utkwioną w nich nicość. Zrzuciłam z siebie odzienie i wyciągnęłam miecz z pochwy. Nie wahałam się. Tego już za dużo. Szybkim ruchem pozbawiłam przerażonego Miraza głowy.

Nie będę przepraszać wroga...

-Przepraszam, lecz wszystko co się zaczęło musi się skończyć.

.....................................................................................................................................

Dzisiaj przychodzę do was z tym. Mówią szczerze rozdział mi się podoba. Wahałam się długo czy nie zmienić w nim czegoś, ale najwyżej dalsza fabuła ukarze te sekrety.

Liczba wyświetleń wzrosła. Dziękuję.

Dobra nie zawracam wam już głowy.

O i jeszcze dziękuję za bycie #1 w NARNIA.

Wasza Wysokość /Edmund Pevensie/Where stories live. Discover now