Rozdział 28 "Armia Aslana"

1.3K 51 43
                                    

POV. ŁUCJA

Kiedyś czytałam książkę o niewolnikach. Poruszająca, chwytająca za serce historia o zniewolonych ludziach których życie drastycznie zmieniało się z dnia na dzień. Dzieci młodsze ode mnie rozstawały się z rodzinami by służyć swoim właścicielom. Zawsze czytając tą powieść wzruszałam się bardzo,  momentami płakałam. Uczucie, że to się naprawdę działo tworzyło we nie niezrównane współczucie. Smucił mnie los tych ludzi Jednak nigdy nawet przez krótką chwilę nie myślałam, że pewnego dnia w moim królestwie ja też go podzielę.

-Następna.- ktoś złapał mnie z całej siły za ramiona i rzucił na drewniany podest by tam kupcy dokładnie mnie sobie pooglądali. Czułam się tak bardzo upokorzona, zniewolona i nie mogąca nic na to poradzić. Jaka ze mnie królowa?

-Oto naprawdę dorodny okaz, może jest młoda, ale zaradna i sprytna.- wychwalał mnie jakiś dziad który przecież nic o mnie nie wiedział. No, ale jakoś towar musiał zareklamować. Paru mężczyzn zaczęło coś mruczeć, paru zbliżyło się by mnie dokładniej obejrzeć. Jak przedmiot stałam w miejscu, a każdy mógł się do mnie zbliżyć i obmacać. To nie tak, że nie się nie walczyłam. Wyrywałam się i szarpałam, lecz za każdym razem obrywałam biczem w plecy, a ból powoli nakazywał mi ulec. 

-Okrągłe sto za tę ślicznotkę!- z tego co się domyśliłam to mój brat i Kaspian tkwią teraz w ciemnym lochu. Skoro ja i Eustachy zostaniemy sprzedani to koniec. Przygoda w Narni zakończy się tym, że wprawdzie zostanę tu, ale jako służąca lub nie daj Boże co innego. Być może już nigdy nie ujrzę Edka, Kaspiana. Być może Królowa Dzielna nigdy nie wróciła do Narni, a ja jestem tylko Łucją Pevensie- nijaką dziewczyną którą kiedyś ktoś przez przypadek ogłosił królową.

-Sto pięćdziesiąt!- zaczęłam analizować kątem oka wszystkie okoliczne wieżyczki. Chciałam natrafić na tą więzienną i może po raz ostatni na moment ujrzeć znajome twarze. 

-Sto siedemdziesiąt.- to był nadzwyczajnie spokojny i łagodny głos. Chcąc ujrzeć jego właściciela skierowałam wzrok na tłum. Panem kojącego dźwięku był mężczyzna ukrywający twarz. Jego długi płaszcz z kapturem nie chciał zdradzić jego tożsamości. Sama nie wiem dlaczego, ale coś nagle we mnie tknęło. Jakby coś podpowiadało mi, że on jest odpowiedzią na męczące nas pytania.

-Dwieście.- warknął znów jakiś obrzydliwy typ o twarzy brudnej i wykrzywionej w grymaśnym uśmiechu, przepełnione pożądaniem oczy wywoływały u mnie jedynie strach i odrazę.

-Trzysta.- znów ten spokój. Tak jakby tajemniczy mężczyzna wiedział, że i tak mnie kupi, a to poniesie za sobą naprawdę dziwaczne zjawiska. Może jest magiem, albo mędrcem? Nie, przecież widziałam wystającą zza płaszcza rękojeść miecza. Lecz chwilę potem zakrył pas, tak jakby nie chciał by ktoś zobaczył jego oręż. W takim razie może to wojownik? No, ale na co bym mu wtedy ja była? Tak wiele teorii kłębiło się w mojej głowie, a żadna nie wydawała się zaspokajająca i prawdziwa. 

-Sprzedana.- dziwna ulga opanowała mnie gdy ten spokojny człowiek podszedł na bok podestu. Rzucił kupcowi który mnie trzymał sakiewkę, a ten poprzednio sprawdzając pieniądze oddał mnie w jego ręce. Dziwnie delikatnie złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę jakiejś ubocznej uliczki. Dopiero po chwili skojarzyłam fakty. Spokojny i delikatny czy nie, kupił mnie. Utraciłam wolność, a to znaczy, że mogę nie wrócić do domu. Zaczęłam się wyrywać. 

-A teraz ten młodzian!- na podest wszedł Eustachy wcześniej patrząc na mnie przerażonym pełnym wyrzutów wzrokiem. Nic nawet nie zdążyłam powiedzieć bowiem zostałam dość mocniej pociągnięta w stronę uliczki. Mężczyzna przyśpieszył kroku, tym samym zmuszając mnie do tego samego. Zluzował uścisk, a gdy byliśmy już na wystarczającym odludziu nagle puścił i odsunął się skruszony.

Wasza Wysokość /Edmund Pevensie/Where stories live. Discover now