Porządek w chaosie

16 2 1
                                    

Słońce powoli zaczęło zbliżać się ku horyzontowi, kładąc pomarańczowy odcień na całe miasto. Delikatny wiatr muskał jego futro i falował jego krawatem niczym flagą. Zabudowa miasta powoli tworzyła cienie, rosnące z każdą minutą. Przepiękny widok, szczególnie urzekających dla niego cieni miał zostać lada moment zaburzony. Potwierdzeniem tego był tylko sygnał komórki, na którą spoglądając, wiedział co się zdarzy. Obrócił się w stronę posterunku policji, który mimo swej wielkości, wyglądał stamtąd niczym zwykły podmiejski domek. Zerknął jeszcze raz na wyświetlacz telefonu i po schowaniu urządzenia z powrotem, rozpoczął odliczanie. Pięć. Cztery. Trzy. Dwa. Jeden. Zero.

Na koniec odliczania ułożył swoje łapy zaciśnięte w pięści na linii wzroku tak by objęły budynek z obu stron. Gdy nastał koniec czasu, szybkim ruchem je złączył by otworzyć je ku górze, oddalając je od siebie. Kula ognia wkomponowała się w jego perspektywę z zegarmistrzowską precyzją.

Nick czuł się niczym sam Bóg. Wszechwładna istota wedle woli której wszystko, czy żywe, czy martwe powstaje, istnieje i przepada. Jego ego było łechtane już od jakiegoś czasu, lecz teraz miał niepodważalną pewność w postaci akompaniamentu huku i kuli ognia z wybuchu posterunku. Obrócił się na pięcie by wrócić z balkonu do środka. Wracając wystrzelił jeszcze kilka wyimaginowanych kul z pistoletu zrobionego z łapy niczym dziecko. Kolejne wybuchy wstrząsnęły miastem. Każdy jeden strzał był wycelowany w strategiczne punkty miasta. Jednostki wszystkich służb od policji, przez straż pożarną, po szpitale i pogotowia, zmieniły się w gruzowisko w spektakularnych eksplozjach. Zaraz po nich elektrownie i podstacje elektryczne. Następnie zniknęła sieć zaopatrująca miasto w wodę pitną. Zwieńczył swoją doktrynę dziel i rządź z wielkim przytupem, a mianowicie każda stacja paliwa rozświetliła miasto ten jeden ostatni raz przed nadejściem egipskich ciemności.

W tak pogrążonym w chaosie mieście, Nick dostał brakującą mu część swojego boskiego majestatu. Zastraszony, odarty z praw i dóbr, przez co posłuszny lud, będący na jego łasce bądź niełasce. W swej świetlistej iglicy, na najwyższym piętrze, trzymał łapy na wszystkim co innym własnie odebrał. Usiadł w skórzanym fotelu, stojącym przy dębowym stole. Nachylił się ku niemu, wyciągając poszetkę i nacisnął guzik interkomu.

- Witajcie moje drogie duszyczki. Właśnie w tym momencie nastały nowe, piękne czasy. Wy gnębieni, poniżani, odrzuceni, potępieni oraz ci, których życie było piekłem przez poprzednie społeczeństwo. Teraz macie szansę, by wieść prawdziwie rajskie życie. Ofiarowuję wam właśnie przedsmak tego, co możemy razem uczynić na całym świecie. Podążajcie za mną, a zaspokoję każdą waszą potrzebę i wręczę wam wszystko o czym pragniecie. Poprowadzę cię mój ludu ku ziemi obiecanej. Na razie radujcie się i bawcie, gdyż sprowadziłem wam niebo na ziemię - mówił, wycierając plamę krwi z biurka i kończąc przekaz, puścił guzik. - Nawet po śmierci musisz bronić stołka, co nie, Janek? - spojrzał na żubra z dziurą w głowie i pustką w oczach, leżącego obok mebla.

Zgoła odmiennie od boskiej góry, wyglądał obraz w miejscu strefy zero całej tej chorej rewolucji. Identyczna pomarańczowa poświata oświetlała wnętrze zmniejszone objętościowo co najmniej o połowę. Słońce nie było tym co nadawało taki wygląd wszystkiemu, lecz ognie buchające niczym we wnętrzu pieca. Języki ognia ogarniały gruz i szczątki z każdej szczeliny przez jaką mogły się przecisnąć. Kolor obejmował wszystko jedynie na dole, będąc zdominowanym przez czerń dymu unoszącego się w powietrzu. Istne piekło na ziemi. Krzyki cierpienia przecinały powietrze, wypełnione syczeniem i trzeszczeniem ognia, zagłuszane czasem dudnięciem betonu, żelaza i drewna o podłogę.

Sam obudził się przykryty kawałkami biurka i ściany pod którą siedział przed wybuchem. Owa konstrukcja stworzyła dla niego komorę przetrwania. Ledwo co słyszał, a jeszcze mniej widział. Wiedział jednak, że musi się wydostać i wyciągnąć każdego kto przeżył. O ile przeżył. Czołgał się mimo bólu nogi i oparzeń. Wydostając się zobaczył tylko czerwień, która rosła w siłę. Podniósł do normalnej pozycji i przetarł przedramieniem twarz. Obraz stał się wyraźny, ale tylko na chwilę. Wystarczająco długo, by ujrzeć zmianę koloru sierści na jego łapie. Płynąca z czoła krew zalewała mu oczy. Oderwał sobie kawałek munduru, by stworzyć sobie bandanę będącą jednocześnie opatrunkiem. Przypomniał sobie słowa Judy. "...szkarłat będzie jedynym co zobaczymy.". Przeklął los za te słowa, nie dowierzając w zniszczenie się ich, zaciskając strzęp ubrania na głowie. Zasłaniając usta względnie czystszym ramieniem ruszył przez pobojowisko.

Dekadencja MorfeuszaWhere stories live. Discover now