Rozdział 39.

584 54 28
                                    

Czy żałowałem tego, co zrobiłem? Chyba nie. To znaczy, nie w tym momencie ani parę dni, może nawet tygodni później. Po prostu czułem chorą satysfakcję, zadowolenie z tego, że mogłem ją skrzywdzić, że choć przez chwilę miałem władzę nad Jordan. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że ją skrzywdziłem. Chyba dopiero po paru miesiącach to zrozumiałem, ale było za późno, by to naprawić.

Keller i Jordan się wynieśli z miasteczka, nikt, oprócz rodziców Kellera, nie wiedział gdzie. Zapewne gdzieś daleko, by nikt nie dowiedział się, że Jordan wolała dziewczyny. Zapewne mieszkali u rodziny chłopaka, może jakiś tani hotel, dopóki nie zarobili sensownych pieniędzy. W każdym razie rozeszła się plotka, że to wszystko przez dwie rzeczy: zniszczenie domu oraz zrobili to, dlatego że próbowała sobie odebrać życie. Wątpiłem w to drugie, tak szczerze. Była zbyt silna, by to sobie zrobić. Moja mała zemsta na pewno ją zabolała, ale nie aż na tyle, by chciała odebrać sobie życie. Oczywiście, tęskniła za Hope, tak samo jak ja i zapewne osoby, które ze mną zniszczyły dom oraz samochody, ale wtedy uważałem, że ją zamordowała. Powracając do tematu, po prostu pewnego dnia wzięli papiery ze szkoły, w czasie lekcji, by nikt ich nie zobaczył i po prostu wynieśli się z miasta, jadąc po prostu przed siebie. Zapewne miałem ich więcej nie ujrzeć i przez pewien czas czułem się dobrze z tą myślą. To jeden duży problem z głowy, czyż nie? Jednak przyszły wyrzuty sumienia po tym, jak zrozumiałem co zrobiłem, po tym gdy w wiadomościach podawali szczegóły na temat HIV oraz AIDS. Jordan przyznała się, że jedynie całowała się z Hope, nie miała żadnego skaleczenia, więc to niemożliwe, by się od siebie zaraziły. Zaczęła mnie jedna myśl – więc jak Hope zachorowała? Może miała to w sobie od zawsze? Może gdzieś się skaleczyła? Może sama była nosicielką? Nigdy nie dowiem się prawdy.

Kiedy skończyłem opowiadać, zacisnąłem wargi, dając Sarze jasno do zrozumienia, że zakończyłem swoją opowieść. Spojrzałem na nią, szukając oznak obrzydzenia, ale ich nie znalazłem. Notowała coś, kiwając w nieznanym mi rytmie stopą.

— Widzę, że naprawdę dojrzałeś — odezwała się w końcu, odkładając okulary na stolik, który nas oddzielał.

— Tak sądzę...

— Dojrzałeś — przerwała mi.

— Dlaczego tak sądzisz?

— Bo zauważyłeś swoje błędy i od dłuższego czasu powtarzasz, że zrozumiałeś, że to było złe. Umiesz opisać swoje emocje, gdy robiłeś pewne naganne rzeczy, ale starasz się powiedzieć również, że gdybyś mógł cofnąć czas, co niestety jest niemożliwe, zrobiłbyś to i nie zdemolował domu oraz samochodów.

— Tak, to prawda — przyznałem ze skruchą, ale z drugiej strony poczułem się zadowolony, że ktoś zauważył moją zmianę poglądów.

— Czy policja znalazła sprawców?

— Kilka osób dosłownie. Przesłuchiwali także Dereka, ale wszystkiego się wyparł, a nie mieli dowodów. Wypuścili go.

— Ten czarnoskóry młody mężczyzna?

— Tak, to on.

— A Sabrinę?

— Nie. Jak się okazało, jej ojciec jest prawnikiem i to całkiem niezłym, więc mimo jakiś dowodów, wyciągnął ją z tego. Przestała się bawić w hipiskę i ona również wyniosła się z miasta.

— Nie miałeś wyrzutów sumienia, że ich złapali, a ciebie nie?

— Nie, jasne, że nie. Chciałem, żeby mama się nie dowiedziała się o tym, co zrobiłem. Zabiłaby mnie.

— Też planujesz się wyprowadzić? — zmieniła nagle temat.

— Chyba nie — przyznałem. — Zastanawiałem się nad tym, ale to miasteczko jest naprawdę fajne. Ashley chce się wyprowadzić, Theresa już to zrobiła i wyniosła się razem z Theusem. Kto inny by został mamie? Nikogo więcej nie ma. Poświęciła dla nas wszystko. Więc jeśli się wyprowadzę, to najwyżej na drugi kraniec miasteczka.

— Jak planujesz przyszłość?

— Jeszcze nad tym się nie zastanawiałem. Chcę pracować z niepełnosprawnymi, może zapiszę się na studia, jakieś zajęcia, by zostać rehabilitantem...

— Nadal masz wyrzuty sumienia? — zapytała nagle, zerkając na mnie.

Zawahałem się, ale dosłownie na moment, bo już wiele razy odtwarzałem moje czyny, w bezsenne noce.

— Oczywiście, że tak.

— Myślałeś o tym, żeby przeprosić?

— Oczywiście, że tak!

— Dlaczego tego nie zrobiłeś?

— Nie wiem, gdzie mieszkają. Nawet nie znam ich numeru telefonu.

— Pytałeś rodziców Kellera?

— Tak.

— Z jakim skutkiem?

— Keller zabronił im podawać adres, szczególnie mnie. On mnie nienawidzi.

— Słusznie?

— Tak.

— A co z książką telefoniczną?

— Nie znalazłem tam ich numeru. Pewnie mieszkają u rodziny Kellera, a oni mogą mieć inne nazwisko. Albo mieszkają w hotelu, a to jeszcze gorzej dla mnie.

Nagle ktoś zapukał do gabinetu. Sarah jedynie powiedziała „proszę", a w drzwiach pojawiła się Miley. Nic się nie zmieniła przez te lata, jedynie wróciła do naturalnych prawie brązowych włosów. Oraz zrobiła się milsza, gdy nie była moją rehabilitantką.

— Cześć, Sarah. Chciałam tylko powiedzieć Finnowi, że jestem już gotowa do jazdy.

— Jasne, za chwilę kończymy. Zamknij drzwi, proszę.

Skinęła głową i zniknęła.

— Jesteście szczęśliwi razem?

— Tak.

— Wie o Hope?

— Wie o niej wszystko.

Pokiwała głową ze zrozumieniem, zapisując coś.

— Skoro nie dają ci szansy, żeby przeprosić, na twoim miejscu po prostu byłabym gotowa przeprosić w każdej chwili, gdyby nadarzyła się okazja — dała radę jak człowiek, a nie psycholog. — To chyba na dzisiaj tyle, Finn. Za minutę kończy nam się sesja.

— Jasne — podniosłem się z fotela, nadal lekko niezdarnie przez sztuczną nogę. — Dziękuję. Mama chyba zostawiła pieniądze...

— Wszystko jest opłacone — przerwała mi.

Kiedy miałem już wyjść, zatrzymała mnie w półkroku, wołając po imieniu.

— Tak?

— Wyznałeś mi wiele sekretów.

— Tak.

— Czy mogę liczyć, że kiedyś powiesz, co stało się z twoją nogą?

— Nigdy.

I zamknąłem za sobą drzwi, witając się pocałunkiem z dziewczyną, która mniej dla mnie znaczyła niż Hope.

Nie móc cię dotknąć ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz