Rozdział 10. Finn

538 83 7
                                    

Kiedy byłem mały, moi rodzice często się kłócili. O każdą pierdołę. Mama nie mogła znaleźć portfela, więc oskarżała tatę. Tata wyczuł od mamy męskie perfumy, więc to oznaczało, że ona go zdradzała. Mama chciała kupić sobie nową sukienkę, a tata uważał, że robiła to dla swojego kochanka, a wtedy w złości odpowiadała, że jakby go miała, dawno by zostawiła ojca. Tata wracał późno z pracy, zataczając się, więc mama na niego krzyczała, że jaki przykład dawał nam, dzieciom. W domu zepsuł się telewizor, więc kłócili się, bo nie mieliśmy pieniędzy, by go naprawić. Nie mogli nigdzie wyjechać, by przypomnieć sobie, dlaczego się ze sobą związali, bo nikt nie chciał wziąć do siebie trójki dzieci na długi czas. A ja z Theresą i z malutką Ashley na jej rękach, obserwowaliśmy to z góry schodów. Wychylałem się przez balustradę. Gdyby mama to zauważyła, dostałbym karę do końca życia, ale nigdy nie spojrzała w naszą stronę, była zbyt zajęta krzykiem, by to zrobić. Siedzieliśmy tak w milczeniu, czekając aż wrzaski ucichną. Nie staraliśmy się przerwać kłótni, bo wiedzieliśmy, że to by tylko pogorszyło sytuacje. Malutka Ashley także to rozumiała, mimo że ledwo chodziła i większość czasu spędzała na naszych rękach albo na czworaka. Nie płakała. Zaciskała okrągłe usteczka i czekała razem z nami.

Często krzyki nagle cichły. Tak po prostu. Jakby rodzice nie mieli do siebie więcej słów. Jakby ich argumenty się skończyły. Wpatrywali się w siebie i odchodzili w różne części domu, by nie musieć na siebie patrzeć. Mama, wycierając łzy, robiła nam coś do jedzenia, a ojciec w salonie albo oglądał mecz albo czytał gazetę. On nie płakał. Nigdy. Po prostu wracał do swoich codziennych zajęć. Niekiedy także kończyła się wyjściem taty. Mocno trzaskał za sobą drzwiami i szedł gdzieś, gdzie mieli alkohol, cygara, papierosy i telewizor. Mama wtedy wydawała się o wiele starsza niż była naprawdę. Poszarzała na twarzy, z masą maluteńkich zmarszczek. Bez słowa robiła to, co miała robić, automatycznie, jak maszyna. Poruszała się na sztywnych nogach. Nieraz słyszałem, jak dawała upust emocjom, dopiero kiedy leżeliśmy w swoich łóżkach. Płakała. Starała się stłumić szloch, ale ściany nie należały do najgrubszych, dlatego wszystko słyszeliśmy. Chciałem się do niej przytulić, powiedzieć, że ojciec to głupek, skoro tak bardzo ją rani. Nie wiedziałem, dlaczego nigdy tego nie zrobiłem. Może bałem się, że ojciec miał wrócić i to usłyszeć? Że miał na mnie nakrzyczeć jak na nią? W każdym razie nigdy nie ruszyłem się z łóżka, słuchając otwierających się drzwi i nierówne kroki, które nagle się przerywały, by znowu ruszyć w dziwnym, nierównym rytmie. Zaciskałem oczy, bo zawsze kończyło się tak samo. Ojciec wołał mamę bełkoczącym głosem. Kiedy zamykała swoje drzwi na klucz, tłukł w nie otwartą dłonią, krzycząc, że to także jego sypialnia i chce się położyć. Kilka razy zabierała swój koc i szła się kłaść na kanapie w salonie. Innym razem otwierała wejście i szła znowu się położyć. Ojciec zdejmował ciuchy i robił to samo. Najgorsze jednak następowało, gdy już od wejścia mówił, że to jego żona i mógł z nią robić, co chce. Wchodził na górę, do jej pokoju i później słyszałem tylko cichy szloch mamy i jej słowa, żeby zabierał łapy, żeby poszedł spać gdzieś indziej. Szarpanina, kobiecy szloch. Następnie rytmiczne skrzypnięcia materaca i westchnięcia ojca, brzmiał jak ranne zwierzę. A później cisza. Nic więcej. I to było najgorsze. Jako dziecko tego nie rozumiałem, a jako prawie dorosła osoba, nie chciałem o tym myśleć.

Ojciec lubił sobie popijać. Zawsze. Na początku były to wypady z kolegami z okazji urodzin, narodzin dziecka, awansu, zaręczyn, ślubu, wieczory kawalerskie. Miał spore grono znajomych, dlatego często wychodził. Wracał prosto, wysławiając się całkiem poprawnie, z lekkim bełkotem. Przez alkohol język mu się plątał. Mogłem to rozpoznać nawet jako dziecko. Jednak te spotkania zaczęły się robić coraz częstsze, nie mówił o powodach mamie i po prostu wychodził. Wracał późno, gdy już leżeliśmy w swoich łóżkach. Mama czekała na niego na dole. Ledwo wchodził do domu, a ona zaczynała do niego mówić trochę głośniej niż szeptem. Podsłuchiwałem i później opowiadałem Theresie, słowo w słowo. Po kilku takich samych sytuacjach, zaczynała siadać ze mną na schodach i przysłuchiwała się. To mama więcej mówiła. To ona gestykulowała, wypominając mu każdy błąd. On tego słuchał, zataczając się, starając się stanąć prosto. Rzadko jej odpowiadał. Wzdychał ciężko i kierował się do sypialni. Uciekaliśmy wtedy z siostrą do swoich pokoi. Kolejny etap to w ogóle nie wracanie albo późno w nocy i skrzypienie łóżka. Najgorszy etap, który trwał najdłużej. Już prawie wcale nie zdarzało się, by wracał do domu prosto z pracy. Mama udawała, że to normalne. Czasem go tłumaczyła, ale po pewnym czasie przestała. Zaakceptowaliśmy ten fakt, że w domu była jedynie mama, na którą mogliśmy liczyć w każdym wypadku. Tata stał się czymś niestałym, czymś ulotnym. Raz był a raz nie. I przestało nam to robić jakąkolwiek różnice.

Gorsze od ich kłótni stała się obojętność. Przestali sypiać w jednym pokoju. Tata spał na dole w salonie, a mama zajęła ich łóżko. Wymieniła materac, a stary spaliła w ogrodzie. Nie zamykała drzwi na noc, mimo tego ojciec nigdy nie starał się już do niej wejść. Pogodzili się z tym losem, a my z tą sytuacją. Po prostu była i tyle. Nie mieszaliśmy się w świat dorosłych.

Przy stole staraliśmy się zapełnić pustkę, opowiadając jakieś historyjki ze szkoły, nawet te zmyślone. Rodzice nas słuchali, to znaczy, kiedy tata gdzieś nie wyszedł. Jednak mama zawsze siedziała obok nas i słuchała, jedząc obiad. Nie rozmawiali ze sobą, komunikowali się przez nas. "Finn, podaj ziemniaki". "Theresa, sos, proszę". "Finn, talerz". "Theresa, sól". Udawali, że druga osoba nie istniała. Ale to rzadkie sytuacje, bo wolał pić z kolegami w jakimś barze. Częściej go nie było niż był. Może dlatego jego nieobecność, po moim wypadku, w naszym nowym domu, na nikim nie zrobiła wrażenia? Nikt nie pytał, gdy nagle spakował walizki i po prostu wyszedł. Nikt oprócz mamy nie wiedział, że to przez niego straciłem nogę, mimo że nie znała wszystkich szczegółów. Rozwiedli się szybko, bez kłótni, bez komunikacji. Ich prawnicy wszystko załatwili.

Wprowadziliśmy się do nowego domu, w nowym miasteczku. Mama mówiła, że to dlatego, żeby nic mi nie przypominało utraty nogi. Ja jednak wiedziałem, że był tego inny powód. Mama nie chciała więcej patrzeć na pokój, w którym była gwałcona przez własnego męża, przez mężczyznę, którego nienawidziła najbardziej na świecie z wzajemnością. 

Nie móc cię dotknąć ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz