Rozdział 6. Finn.

662 97 25
                                    

Cały świat wydawał się inny. Zamglony, pełen niewyjaśnionych tajemnic, które pragnąłem odkryć; szeptów, które chciałem, żeby przerodziły się w krzyk; myśli, które powinny zamienić się w słowa; dotyku, który powinien przemienić się w akt pełen miłości, delikatności i czci. Widziałem to wszystko, patrząc na otaczających mnie ludzi, gdy jeszcze siedziałem przy stole barowym, spokojnie popijając piwo i pozwalając, żeby moje ciało robiło się coraz bardziej ociężałe. Kolejna kolejka i kolejna i zdałem sobie sprawę, że ciężar zmalał, zniknął, jakby nie znajdował się w swoim ciele. Równie dobrze mogłem być tym przystojnym, umięśnionym chłopakiem, który przesuwał dłonią po szyi jednej z dziewczyn, ładnej blondynce o migdałowych oczach albo Kellerem, który zamknął się z tą hipiską w pokoju na górze.

Zdałem sobie sprawę z ukrytego ludzkiego bólu i ogromu tych tajemnic, gdy zobaczyłem dziewczyny. Nie chodziło o Hope, ona wydawała się aż za bardzo, nienaturalnie otwarta na otaczające ją osoby. Może dlatego, że w życiu nie spotkało ją nic złego? Za to Jordan wyglądała tak jakby przyjęła całe jej problemy na siebie. Wydawała się zmęczona samą egzystencją, ale starała się robić dobrą minę do złej gry. Otoczyła się murem, by nikt nie zobaczył rozterek, ale miękła za każdym razem, gdy patrzyła na przyjaciółkę. Wtedy przez ułamek sekundy można było dostrzec jej prawdziwą twarz. Szybko jednak zakładała maskę i spoglądała na wszystkich, jakby mieli na nich skoczyć i zaatakować. Patrzyła na ludzi jak na dzikie zwierzęta gotowe do skoku. Nawet na mnie. To całkiem zabawne, patrząc na mój wózek.

Kiedy się odezwały, wzięła mnie agresja. Szybko wyjęły mi piwo z ręki, dały colę i wywiozły na dwór. Zostałem sam z Hope.

Dziewczyna, sapiąc, pchała wózek przez ubitą ziemię. Jej ciężkie kroki zostały zagłuszone przez chrzęst malutkich patyczków łamanych pod kołami i żwiru. Odprężyłem się i oparłem wygodnie o siedzenie. Ściągnąłem okulary, zamykając oczy. Nie pamiętałem, kiedy ostatnio byłem tak odprężony. Czyżby to magiczne działanie alkoholu? Przestałem się dziwić, dlaczego ojciec tyle pił, jeśli czuł się choć w połowie tak dobrze jak ja w tamtej chwili, niedaleko jeziora, w środku lasu z nieznaną mi dziewczyną, pięknym widokiem i głośną muzyką za plecami.

Nie wiem po ilu minutach otworzyłem oczy, ale byliśmy na malutkiej plaży. Hope położyła mi okulary na kolanach, a swoją malutką torebeczkę w kolorze pastelowego różu na piasku. Usiadła z kolanami prawie pod brodą, objęła je ramionami i patrzyła gdzieś daleko. Może na drugą stronę jeziora? Może na cudny blask księżyca, odbijający się w jego tafli? Także patrzyłem w tamtą stronę, starając się dostrzec to samo co ona.

— Czemu taki jesteś? — zapytała nagle, a jej cichy głos wydawał się wrzaskiem w tej ciszy.

— Słucham?

— Oschły. Czasem wręcz niemiły.

— A czemu ty jesteś taka otwarta? — odbiłem piłeczkę. — To nienormalne.

Czemu wydawało mi się, że spięła się, słysząc to pytanie? Starała się to ukryć, mocniej obejmując kolana. Wygodniej ułożyła głowę.

— Bo... Chcę być lubiana — przyznała. — Nic innego mi nie zostało, Finn. Po śmierci chcę być zapamiętana jako ta miła dziewczyna, która umiała pogadać na każdy temat. Chcę, żeby ludzie czuli się ze mną swobodnie, żeby chcieli ze mną rozmawiać o swoich problemach. Żeby mi ufali. Żeby rodzice ze szczerością osoby, a nie rodzica mówili, że wychowali najlepszą córkę na świecie. Tylko tyle chcę, dlatego staram się to osiągnąć, będąc miła.

— Po śmierci? Jeszcze trochę czasu masz.

— Nikt tego nie wie — odparła. — Jednak chcę myśleć o przyszłości, nawet jeśli mnie w niej nie będzie. Chcę, żeby moje dziecko mówiło, że byłam najmilszą, najbardziej wspierającą go osobą na świecie. Że byłam jego albo jej najlepszą przyjaciółką. To nie jest dużo, prawda? Ale tylko tyle oczekuję.

— Dziwne marzenie.

— Wiem. Ale pragnę tego.

Czyżby liczyła na rewanż? Nie wiedziałem. Nie dała tego po sobie poznać. Nie odwróciła się nawet w moją stronę. Wciąż patrzyła się w dal, nieruchomo, myślami w innym miejscu. Mimo że nie widziałem jej twarzy, przyglądając się jej, czułem niewiarygodny spokój. Mimo że nie miałem tych samych marzeń, co ona, rozumiałem je. To dziwne. Jak można przytakiwać osobie, która miała zupełnie inne poglądy niż ty?

— Ja jestem sukinsynem, odkąd straciłem nogę — przyznałem po długim milczeniu. — Nie chcę być blisko z ludźmi, bo to właśnie najbliższa osoba na świecie, mnie najbardziej zraniła. Jestem tak cholernie zły... Kiedyś byłem inny, naprawdę. Byłem dobry, byłem... Kimś innym. Teraz jestem jaki jestem. Wstydzę się siebie, ale nie mogę przestać taki być. Po prostu nie umiem, Hope.

Dziewczyna milczała. Myślała o moich słowach. Wzięła głęboki oddech, odgarnęła włosy z twarzy i powiedziała:

— Nie chcesz więcej bólu.

— Nie chcę więcej bólu — powtórzyłem, bo zdałem sobie sprawę, że to prawda.

Dziewczyna nagle odwróciła się w moją stronę. Wręcz czołgając się, poruszając na samych kolanach, znalazła się tuż przede mną. Jedną rękę położyła mi na policzku, delikatnym, wręcz matczynym gestem, a drugą na mojej dłoni. Miała ciepłą skórę, mimo przenikającego nas chłodu. Patrzyła mi prosto w oczy przez długą chwilę, następnie powoli wzrok przesuwała po całej mojej twarzy. Dlaczego nie czułem się dziwnie? Dlaczego nie otrąciłem jej dłoni, gdy poprawiała mi włosy? Zagryzła wargę, starając się je poprawić. Wciąż mi się wpatrując w niemym zachwycie, wzięła moje okulary z kolan i mi je założyła, uważając, żeby nie uderzyć mnie uszkiem. Dopiero wtedy dostrzegłem srebro na jej włosach, piegi na policzkach i zadartym nosku. Wyglądała pięknie.

To alkohol, prawda?

Dlaczego serce tak mocno wali?

Dlaczego nie mogłem oddychać?

Dlaczego chciałem się do niej przytulić, zanurzyć twarz w jej blond włosach?

Dlaczego miałem ochotę jej powiedzieć wszystko?

Te cholerne wiśniowe usta.

To alkohol, prawda?

Odsunęła się ostrożnie, zabierając dłonie. Nie odrywając ode mnie wzroku, sięgnęła po torebkę. Z cichym kliknięciem ją otworzyła i wyciągnęła notes oraz ołówek. Otworzyła na losowej, czystej stronie.

— Nie ruszaj się, dobrze? Chcę cię narysować, jeśli mogę.

— Możesz — odpowiedziałem bez chwili zastanowienia.

Zrobiłem to co mi kazała. Nie ruszałem się. Nie poprawiałem włosów, mimo że miałem ochotę zasłonić twarz. Lekko zmieniła miejsce, by blask księżyca oświecał szybko zapełniającą się kartkę w kreski, kółka, cienie. Na niej pojawiała się moja twarz. Kiedy unosiła wzrok, by mi się dokładniej przyjrzeć, odwzajemniałem spojrzenie. Robiła to niezbyt często, ale czasem przysuwała się do mnie i przyglądała się jakiemuś małemu skrawkowi mojej skóry, a następnie przenosiła to na papier. Nie czułem się skrępowany. Było całkiem odwrotnie. Czułem się odprężony, obserwując jej szybkie, precyzyjne ruchy. Cienie, linie, rzęsy, nos, pieprzyki, piegi, malutkie zmarszczki, blizny, malutkie przefarbowania twarzy... Znała moją twarz lepiej niż ja sam.  Najdłużej rysowała moje usta. Przyglądała im się, raz nawet ich dotknęła, by lekko je rozchylić. Znosiłem ten dotyk. Robiło mi się ciepło, aż za ciepło. Pot ciekł mi po plecach. Policzki aż szczypały.

Kiedy skończyła, dała mi rysunek z szerokim uśmiechem, mówiąc:

— Jesteś piękny, Finn. I dobry.

I na rysunku naprawdę byłem piękny. I pełen bólu.

Nie móc cię dotknąć ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz