Rozdział trzydziesty

156 32 15
                                    

Pansy wreszcie oddycha z ulgą, gdy przechadzają się pod ramię z Teodorem po pustych korytarzach, rozświetlonych blaskiem jedynie małych kinkietów. Postanowili nie wracać jeszcze do sali. Obojgu potrzebna jest chwila wytchnienia.

W pewnym momencie Pansy nieruchomieje.

— Poczekaj tu — szepcze i zostawia Notta pod ścianą, a sama rusza w stronę źródła dźwięków, które zmąciły jej spokój.

Ma wrażenie, że usłyszała czyjś głos. Wspina się na palce, by nie stukać obcasami o posadzkę i podchodzi do lekko uchylonych drzwi. Musi zmrużyć oczy, aby dojrzeć cokolwiek.

Drzwi prowadzą na balkon, z którego sączy się słabe światło zaledwie jednej świecy. Z ciężko bijącym sercem opiera twarz tak, by swobodnie móc obserwować to, co się dzieje. Wytęża wzrok i zamiera. Czuje, jak każdy mięsień jej ciała napina się, a oddech przyspiesza.

Są tam. Draco i Astoria. Widzi, jak błyszczą się im oczy, dłonie zaś niepewnie drżą. Gdy Malfoy klęka, wie, że musi to ukryć przed Teodorem. On jednak zaskakuje ją. Jest szybszy. Zaciska lodowate palce na jej zdrętwiałych ramionach, a potem stanowczo odsuwa.

Jest bezradna. Ze smutkiem patrzy, jak wykrzywia się jego twarz. Tym razem to ona każe mu się odsunąć. Ciągnie go do jednego z mniejszych korytarzy — zlękniona i niepewna.

Teodor nie wybucha gniewem. Stoi oniemiały. Odrętwiały, wyzuty z emocji, pusty. Po chwili zaczyna szybko mrugać i Pansy wie, że płacze. Dławi łzy, wpatrując się tępo w naprzeciwległą ścianę. Nie rusza się o krok. Jedynie drży.

Boi się cokolwiek powiedzieć. Zakłopotana ucieka wzrokiem, ważąc słowa, a potem on zachryple mówi:

— Wyjadę. — Przenosi na nią spojrzenie szklistych oczu. — Daj mi miesiąc. Ostatni miesiąc. Pozamykam wszystkie sprawy i wyjadę.

Ściska mocno jej dłoń, mija ją. Pansy słyszy, jak pośpiesznie zbiega schodami. Nie próbuje go dogonić.

Opiera się o ścianę i chowając twarz w dłoniach, powoli osuwa się na posadzkę.


— Teodor źle się poczuł i prosi, by mu wybaczyć to nagłe wyjście — mówi, gdy wchodzi do sali. Uśmiecha się najpogodniej, jak potrafi i zaraz po tym od razu zostaje wciągnięta w wir tańca.

— Dobrze, że przyszłaś, bo Regulus nie miał pary — woła zdyszana Dafne, a potem lekko popycha Pansy w ramiona Blacka.

Łapie ją pewnie. Przez materiał sukienki Pansy czuje, jak silne są jego dłonie. Ulega im. Ulega temu, że przez moment ktoś inny trzyma stery, a ona stoi jedynie z opuszczonymi rękoma, targana przez sztormy, których nigdy nie pragnęła poznać.

Regulus sprawia, że oboje wirują aż do utraty tchu. Kręci jej się w głowie, policzki ma rozpalone, usta spierzchnięte. Łapczywie bierze łyk wina z podanego kieliszka, a potem wraca na parkiet. Tańczy, by zapomnieć, zdzierając podeszwy butów, a potem na boso. Tańczy, by przestać myśleć. Kołysze ramionami i biodrami, pragnąc, by jedynie muzyka wypełniła jej myśli. Bierze kolejne łyki trunków, stawia kolejne kroki.

W końcu to Regulus wyrywa ją z tego szału. Zmusza ją do wypicia szklanki wody, narzuca na ramiona szal i mocno chwyta za kibić. Pansy wpół nieświadomie żegna się i uwiesza na jego szyi.

Gdy nikt już ich nie widzi, bierze ją na ręce, mimo że opiera się i wykłóca, by tego nie robił. Potem jednak, ze szpilkami w dłoni i głową na jego piersi, szeptem dziękuje mu.

Jest taka zagubiona.


To ona pierwsza zaczyna go całować. Łapczywie i zachłannie — tak, jak piła wino.

Regulus nie protestuje. Ulega jej rytmowi, dopasowuje swoje dłonie do jej ciała, porusza miękko żuchwą, sprawiając, że Pansy pogłębia pocałunki.

Nie ma pojęcia, co robi. Sytuacja z Teodorem otworzyła w jej głowie drzwi, które dotąd rozpaczliwie przytrzymywała i błagała, by pozostały zamknięte. Zostały wyrwane z framug w sposób przyprawiający ją o mdłości.

Wie, że tak jak Teodor, musi przejrzeć na oczy. Przestać myśleć o Harrym. Przestać żywić jakąkolwiek nadzieję. Zabić w sobie tę miłość, która każdej nocy wypala jej wnętrzności i rozrywa jeszcze niezagojone rany. Równie dobrze może to robić z Regulusem. Z nim zapominać i udawać, że wszystko się układa. Nie ma pojęcia, co w stosunku do niej zamierza, ale może już nawet o to nie dba. Może wystarczą tylko jego usta.

Oplata stanowczo dłonie na wyrazistej szczęce i oboje opadają na łóżku w mieszkaniu Blacka. Przebiega ją dreszcz, gdy jego wargi gładko przechodzą ku wgłębieniu szyi. Przymyka oczy i wczepia palce w koszulę. Regulus wciąż ją całuje, a potem zsuwa jedno z ramiączek sukienki.

Pansy zamiera. Sztywnieje. Przed oczyma ma Harry'ego. Zielone oczy. Drobne nadgarstki. Klatka piersiowa naznaczona linią mięśni, unosząca się i opadająca w świetle księżyca. Zarys żuchwy.

On to wyczuwa. Marszczy brwi i wspiera się na jednej ręce, obserwując jej twarz.

— Nie mogę — mówi Pansy drżącym głosem, a potem siada i wybucha dławiącym płaczem. Chowa twarz w dłoniach. Kuli się. Jej plecy co chwilę przeszywa spazm szlochu.

Patrzy na nią jeszcze przez kilka sekund, a potem w milczeniu wychodzi z pokoju.


Wraca po paru minutach ze szklanką lodowatej wody i dymem papierosowym na rozpiętej koszuli. Siada na skraju łóżka i podaje jej naczynie.

Zlękniona odbiera je, wpatrując się w niego niepewnie jak schwytane zwierzę.

— Hej, nic się nie stało — zagaja pierwszy.

— Przepraszam — mruczy w odpowiedzi i upija łyk, by zająć czymś ręce.

— Nie będę na ciebie naciskać, Pans — mówi łagodnie, a ona unosi wzrok na to zdrobnienie. — Chcę jednak, byś wiedziała, że jeśli zamierzasz inwestować w naszą relację, musisz wyjść z tamtej.

— Przecież z niej wyszłam.

Regulus uśmiecha się pobłażliwie jak do małego dziecka. Przysuwa się do niej i chwyta delikatnie za dłoń.

— Zależy mi na tej relacji.

— Ale dlaczego? — Patrzy się na niego z niedowierzaniem, a on obejmuje ją ramieniem i zamyka w ciepłym uścisku.

— A dlaczego nie?

Nie ma sił, by przejmować się jego niejasną odpowiedzią. Składa głowę na klatce piersiowej i pozwala sobie na odprężenie.

— Za dużo myślisz — szepcze jej do ucha. — Nie powinnaś się tyle martwić. Kto będzie martwił się o ciebie?

Nie odpowiada.

Spacer w pokrzywach [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz