Rozdział dwudziesty trzeci

187 36 8
                                    

Korzystając z chwili, gdy Dafne wróciła do środka rezydencji w celu załatwienia jakiejś pilnej sprawy, Pansy napawa się ogrodem Greengrassów. Promienie jesiennego słońca uszlachetniają go, podkreślając czerwień i brąz, za którymi tęskniła. Nie jest to jednak główny obiekt, przyciągający jej spojrzenie. Znacznie bardziej ciekawi ją oddalona część ogrodu, z której dobiega ją perlisty śmiech Astorii i głos Draco. Od dawna nie słyszała, by brzmiał tak radośnie — wydaje się rozluźniony i Pansy uświadamia sobie, że mu zazdrości. Śledzi wzrokiem młodszą z sióstr Greengrass, która niespodziewanie odrzuca czytaną książkę i siada na huśtawce, by po chwili z przymkniętymi oczami czerpać ostatnie promienie słońca. Malfoy z wyraźną przyjemnością obserwuje ją przez chwilę, a potem bezszelestnie wstaje, zaklęciem popycha huśtawkę i łapie Astorię, gdy ta łagodnie zostaje odrzucona do przodu.

Pansy odwraca wzrok, kiedy łączą swe usta w subtelnym pocałunku i uśmiecha się słabo do wchodzącej Dafne.

— Matki nie ma w domu i dlatego musiałam zająć się przesyłką, w dodatku był jakiś problem ze skrzatami. Wybacz — urywa na kilka sekund i zatrzymuje spojrzenie na Astorii. — Och, czasem mam wrażenie, że spędzają ze sobą zbyt wiele czasu. Wiesz, to miłe, że im się układa, ale matka patrzy nieprzychylnie, gdy widzą się codziennie, często po kilka razy. Ci dziennikarzy są tacy chciwi, a oni często nieświadomie ich prowokują. Czy chcesz może więcej cukru?

— Nie, dziękuję. Życzę im jak najlepiej — mówi Pansy, nie mogąc pozbyć się z głowy Teodora. Współczuje mu, ale jednocześnie widzi, jaki Draco jest szczęśliwy. Przy niej nigdy się tak nie zachowywał.

— Ja też. W końcu to moja siostra. — Dafne wzrusza ramionami. — Pasują do siebie i wszyscy będziemy zadowoleni, gdy w końcu się zaręczą.

Pansy mruczy coś w odpowiedzi i przygryza dolną wargę, zaczynając opuszkiem palca sunąć po krawędzi talerzyka.

— Coś cię trapi?

— Nie, Dafne, jestem po prostu trochę zmęczona po pracy.

Greengrass mruży oczy i nachyla się do niej.

— Byłam z tobą w jednym pokoju przez siedem lat, powinnaś lepiej udawać.

Pansy uśmiecha się cierpko. — Ach, twe czujne oczy. Nigdy nie zawodzą.

— Nie jestem pewna, czy chcę o tym mówić — odzywa się po chwili wahania i unosi wzrok na twarz Dafne. Widzi w niej szczerość. Dobroć. Jej różane usta składają się w słodkim grymasie niepewności, niebieskie tęczówki mienią się zaś troską. I wtedy do Pansy dociera, że naprawdę jej ufa, dlatego szepcze — Ale powiem. Dowiedziałam się, że moja matka jest ciężko chora.

Dafne natychmiast ujmuje jej dłoń i zamyka w miękkim, ciepłym uścisku. Rozchyla wargi, jakby chciała coś powiedzieć, lecz Parkinson nie pozwala jej dojść do głosu. Doskonale zna niewypowiedziane słowa przyjaciółki.

— Na obecną chwilę pozostaje nam tylko mugolskie leczenie. Oczywiście spróbujemy niektórych czarodziejskich metod, ale...

— Och, Pansy — szepce Dafne i zrywa się z krzesła, by następnie przytulić Pansy i tym samym ukryć swe łzy. — Jeśli tylko będziesz czego potrzebować, natychmiast po mnie poślij. Zawsze możesz do nas przyjść, nieważne o której godzinie.

Delikatnie wyswabadza się z jej uścisku i ujmuje twarz Dafne tak, jak zrobił to Regulus. Ściera jej łzy z policzków.

— Wiem, Dafne, wiem. Claude będzie z tobą bardzo szczęśliwy.

Greengrass z wahaniem siada na swoim krześle i puszcza dłoń Pansy. Wydaje się zakłopotana. Odchrząkuje i machinalnie zakłada złote pasmo włosów za ucho. Parkinson uśmiecha się do niej słabo i niemal mrucząc, mówi:

Spacer w pokrzywach [ZAWIESZONE]Onde histórias criam vida. Descubra agora