Rozdział piętnasty

249 49 18
                                    

Gdy kilka dni potem Pansy budzi się ze świadomością, że to właśnie dziś wieczorem zaczyna się bal, ma ochotę zwymiotować. Wypuszcza z ust powietrze i sięga po szklankę z wodą, stojącą przy łóżku, a następnie spogląda na zegarek. Za godzinę ma być u Dafne.

Kiedy tylko Greengrass zaproponowała, aby również przygotowania Pansy odbyły się u niej w domu, Parkinson bez wahania się zgodziła. Sama nie dałaby sobie rady ze wszystkim — a przynajmniej nie w tym momencie życia.

Przeciera oczy i odgarnia włosy z twarzy, a potem bierze w dłoń lusterku i krzywiąc się, szuka u siebie każdej najmniejszej niedoskonałości. Najchętniej zostałaby w domu i nie szła na żaden bal, ale z żalem stwierdza, że jest stanowczo za późno na takie zachcianki.

Wstaje więc z łóżka i rusza w stronę szafy, modląc się o nagły przypływ chęci i entuzjazmu. Bez skutku.

— To już staje się nudne — mruczy sama do siebie.

Ani ona, ani mucha na szybie nie wiedzą, o co dokładnie jej chodzi.

Dwie godziny później w milczeniu obserwuje ruchy fryzjerki, która od dobrych kilkunastu minut wklepuje w jej włosy jakąś odżywkę. Pansy szczerze wątpi w jej działanie, ale nie odzywa się, próbując wreszcie przestać myśleć o tym, jak bardzo żałosna jest ze swoimi cieniami pod oczami i połamanymi paznokciami. Zrezygnowana unosi dłoń do twarzy i podejmuje próbę odgarnięcia z policzków łaskoczących kosmyków, lecz wystarczy jedno spojrzenie fryzjerki, aby wróciła do dawnej pozycji i marszczenia nosa w nadziei na ulgę. Dafne siedząca obok uznaje to chyba za znak do rozpoczęcia kolejnej rozmowy, bo pogodnie zagaja:

— Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem podekscytowana. Nie wytrzymam do wieczora!

— Chyba wiem — odpowiada ostrożnie Pansy i ukradkiem wywraca oczami.

— Boję się, że popełnię jakąś okropną gafę i zbłaźnię się na oczach wszystkich. Och, to byłoby okropne — oświadcza zbolałym tonem i dla podkreślenia swych słów robi w powietrzu drobne kółko za pomocą kieliszka z szampanem.

Parkinson ma ochotę się roześmiać, ale zamiast tego zdobywa się na łagodny uśmiech i zapewnia Greengrass, że wszystko będzie idealne.

Nadal nie wyrobiła sobie jednoznacznego zdania o Dafne. Mimo że zna ją od tylu lat, stanowi dla niej zagadkę i przedmiot rozmyślań głębszych, niż rzeczywiście powinny być. Przygnębia ją, jak bardzo próżna potrafi być i jak błahe rzeczy zaprzątają jej głowę, ale nie umie jej surowo ocenić przez to, że sama taka była i momentami wciąż jest. Pamięta również o wsparciu, które Dafne dawała jej przez te wszystkie lata. W drobnostkach Greengrass tkwi niespotykane ciepło i eteryczność, której Pansy skrycie zazdrości.

— Proszę pani, delikatniej! — Dafne karci fryzjerkę i unosi jedną brew, obrzucając wszystkich dokoła zdegustowanym spojrzeniem.

Pansy przymyka tylko oczy i zaczyna liczyć minuty do końca przygotowań.

Czuje się wyjątkowo dziwnie, stojąc przed ogromnym lustrem w samej bieliźnie i półprzezroczystym szlafroku, który tak naprawdę nic nie zakrywa. Boi się swojego odbicia.

Próbuje unikać kierowania wzroku w stronę zwierciadła, ale przyciąga ją jak magnes. Nieznacznie odwraca głowę i przygryza dolną wargę — jakby w niepewności.

Nie lubi swojego ciała. Jego nieprzyjemna kanciastość i chorobliwa bladość odpychają ją. Wywołują na jej twarzy grymas niezadowolenia. Sprawiają, że w sercu pojawia się kłująca zazdrość o miękkie zaokrąglenia Dafne z brzoskwiniowymi rumieńcami i o smukłe fale Astorii. Zawsze tak było. Nigdy nie mogła pozbyć się wrażenia, że to jej przypadła rola bycia gorszą — nawet jeśli chowała się za czerwoną szminką, drogimi sukienkami i zuchwałym uśmiechem. Codziennie próbowała się oszukiwać i codziennie zdawało jej się, że coraz gorzej to wychodzi. Nie potrafiła błyszczeć przez cały czas, stojąc jedną nogą w cieniu. Teraz zresztą jest podobnie — choć może z większą niechęcią na siebie patrzy i rzadziej lśni, jeśli nie wcale.

Wzdycha jakby rozczarowana i unosi dłoń, aby odgarnąć z policzka kosmyk włosów. Kącikiem oczu zauważa w lustrze, gdy ktoś otwiera drzwi i na chwilę wstrzymuje oddech. Widząc Dafne w identycznym szlafroku, na moment zalewa ją fala ulgi, a potem wstydu. Zaciska mocno pasek w talii i usiłując nie zrobić tego samego z ustami, wysila się na blady uśmiech.

— Pansy — zaczyna Dafne i podchodzi do niej. — Już za chwilę będziesz wyglądać zjawiskowo i wszyscy będą cię podziwiać, ale przedtem nie mogłam się powstrzymać przed wślizgnięciem tu na parę minut — mówiąc to, chwyta Parkinson za dłonie i przekrzywia nieznacznie głowę. — Chodź, usiądziemy.

Prowadzi ją na schody, a Pansy nie może się zdecydować, czy bardziej śmieszy ją wypowiedź Greengrass, czy niepokoi. Siada na stopniu obok przyjaciółki i ruchem głowy daje jej znać, żeby kontynuowała.

— Och, Pansy. To dzieje się tak szybko. — Parkinson nie potrafi nie zauważyć drżenia głosu i mocniej ściska dłoń Dafne. — Jeszcze niedawno trapiły nas owutemy i z niecierpliwością planowałyśmy nasze dorosłe życie. Pamiętam to jak dziś, gdy... Och, zresztą nieważne, nie będę wspominać, bo wybuchnę płaczem i tyle z tego będzie. — Próbuje zachichotać, ale wychodzi to tak fatalnie, że w końcu tylko się czerwieni.

— Wszystko musi minąć.

Na te słowa Dafne unosi gwałtownie spuszczoną dotąd głowę i płaczliwie szepcze:

— Ale dlaczego?

Pansy uśmiecha się smutno i milczy, wpatrując się w Greengrass, która po chwili dodaje:

— Chciałabym być ciągle małą dziewczynką i nie musieć nic, prócz zachowywania się jak grzeczna, przykładna córka. Nie chcę żadnych małżeństw i dzieci.

— Nie mogłabyś pić wtedy szampana.

— Do diabła z szampanem!

Dafne zaciska nagle dłonie w pięści i uderza nimi w uda, a potem skrywa twarz w dłoniach i niespodziewanie kuli się. Pansy z początku obejmuje ją, lecz kiedy nie przynosi to żadnych efektów, delikatnie nią potrząsa i dłonią unosi podbródek tak, by patrzyły sobie prosto w oczy.

— Nie wolno ci płakać. Nie teraz — mówi surowo. — Nie możesz sobie dzisiaj pozwolić na zapuchnięte oczy. Nie bierz ze mnie przykładu, Dafne.

Dziewczyna przełyka łzy i krzywi się, ale nie oponuje.

— Będziesz dobrą żoną dla Claude'a.

— Nie chcę nią być — mamrocze, wracając do płaczliwego tonu, jednak jedno spojrzenie Pansy wystarczy, aby przestała.

Parkinson szczypie Dafne w policzku i odsuwa się, wstając.

— A teraz idź się czegoś napij i nie jęcz, bo nie wiem, czy zniosę te wszystkie gorsety i halki z lamentami nad głową. Posiadanie ściśniętych flaków z twoimi żalami w komplecie przez cały wieczór nie należy do przyjemności.

Greengrass parska śmiechem i odgarnia włosy z twarzy, a Pansy pozwala sobie na delikatny uśmiech.

Tęskniła za swoją oschłością i szorstkością, skrywającymi troskę i dobry humor. Dafne chyba też.

a/n prawdopodobnie najgorszy rozdział w historii spaceru. znacie ten rodzaj zmęczenia, gdy nie możecie czegoś skończyć i wciąż nad tym pracujecie? każdy, kto zna, wie, jakie to jest okropne, dlatego więc nie pisałam tego tekstu od nowa, tylko postanowiłam przejść do pisania rozdziału 16., który będę pisać na świeżo i z nową energią. musicie mi wybaczyć jeden fatalny, aby kolejny dostać lepszy! 

Spacer w pokrzywach [ZAWIESZONE]Where stories live. Discover now