Rozdział siedemnasty

279 47 15
                                    

— Czy odpowiesz mi choć na jedno pytanie? — pyta Pansy w trakcie kolejnego tańca i sfrustrowana marszczy brwi na widok miny Regulusa.

— Poczekaj — mówi on. To samo, co poprzednio i tym samym tonem.

Parkinson prycha i odwraca wzrok od jego twarzy, kierując głowę w bok. Nie trwa to jednak długo. Oczy Blacka zbyt migoczą i lśnią, aby je ignorować. Pansy pozwala sobie na to. Nie wie, kiedy ponownie je ujrzy, nie chce więc tracić ani minuty. Delektuje się ich granatem jak luksusowym winem i w równym stopniu nim upija. Jest świadoma, że on również patrzy. W skupieniu, sprawiając, że ona zaczyna drżeć. Muzyka to tylko dodatek — prowadzi ich w odurzeniu, spaja w jedność. Kiedy milknie, nie gubią się. Posyłają sobie uśmiechy skrywające wiele niewypowiedzianych słów i spojrzenia, które płoną.

— Zaraz wrócę — mówi Regulus, Pansy kiwa głową i rusza w stronę balkonu, by skryć zarumienione policzki w nadchodzącej, chłodnej ciemności.

Nie dostrzega, gdy gubi jedno z piór, a ktoś podnosi je, wbijając w jej plecy palący, wzburzony jak morze wzrok.


Z rozkoszą wita na swoich ramionach powiew wiatru i przymyka na moment oczy. Po raz pierwszy od dłuższego czasu czuje się tak spokojna, a jednocześnie rozbudzona i żywa. Uparcie tłumi wyrzuty sumienia i oddaje się nocy. To wieczór Dafne, ona ma jednak wrażenie, że to właśnie do niej najszerzej uśmiechnął się teraz los i podarował jej ten słodki, magiczny smak. Choć na jedną noc, powtarza sobie i nie czuje żalu. Nie ma czasu na żal.

— Pansy? — słyszy za sobą, ale przez gwar dochodzący z sali nie potrafi od razu rozpoznać głosu.

— Regulus? — pyta w odpowiedzi i wyciąga usta w delikatnym uśmiechu, a potem odwraca się z nadzieją w oczach.

Zamiera. Blednie. Drży. Nie może złapać oddechu i musi oprzeć dłonie na balustradzie, by nie upaść.

— Co ty tutaj robisz, Potter? — Nie jest w stanie ukryć goryczy, wściekłości i zdumienia, i nawet nie próbuje tego zrobić. Pozwala sobie na to.

— Zostałem zaproszony — odpowiada on, jakby zdziwiony. I zakłopotany. Nie trwa to jednak długo, bo po chwili odzyskuje odwagę. — Teraz już tylko Potter?

— Nic nas już nie łączy — syczy Pansy i odpycha się od balustrady. Już nie czuje słabości. Tylko gniew. Palący, poprzedzony rozpaczą i nieprzespanymi nocami. Widząc, że Harry chce coś powiedzieć, dodaje, odbierając mu szansę — Och, przestań, po co ze mną w ogóle rozmawiasz?

Potter marszczy brwi. — Przestań się tak zachowywać, jakbyś była małą obrażoną dziewczynką. Wyrosłaś z tego.

— Może nadal nią jestem.

Krzyżują spojrzenia. Parkinson wpierw odwraca wzrok, ale wspomnienia nadal wirują jej przed oczami. Wbija paznokcie we wnętrze dłoni, a potem mimowolnie się wzdryga i zaczyna iść w kierunku uchylonych drzwi francuskich prowadzących na salę. Nie patrzy na Harry'ego. Zmusza się patrzenia przed siebie. Nie chce spoglądać na tę twarz, którą tyle razy całowała i tuliła do policzka. To wszystko piekielnie boli.

Niemalże nie dostrzega, gdy chwyta za jej nadgarstek. Tak delikatnie i łagodnie, jakby obchodził się z kruchą rzeźbą. Jest na tyle zdumiona tą subtelnością, że nie wyrywa dłoni. Rozchyla bezradnie usta i napotyka jego spojrzenie. Przełyka ślinę.

— Chciałem tylko zapytać co u ciebie — prawie szepcze.

— Nie musiałeś. Jesteśmy już dwiema oddzielnymi historiami — odpowiada równie cicho i spuszcza wzrok.

— A co z tym wszystkim, co było? Nie pamiętasz? — Jego głos jest zdławiony. Niepewny. Słaby. Pansy żałuje go tak samo, jak żałuje siebie.

— Pamiętam, że było kiepsko. Że czułam się, jakbym poszła na popołudniowy spacer, a potem zorientowała się, że brodzę w pokrzywach. Daj spokój, Harry — wyrzuca na jednym oddechu, a uświadomiwszy sobie, co właściwie powiedziała, uwalnia nadgarstek z jego uścisku i popycha drzwi francuskie, wpadając wprost na Regulusa.

Z dziwną ulgą spotyka jego ciepłe ramiona, a po chwili usta, które błądzą po jej wargach. Niespodziewanie, delikatnie, słodko. Z początku jest oszołomiona. Nie umie uspokoić myśli i odnaleźć się w tej czułości, w tym tańcu eteryczności i zapomnienia. Lecz to mija. Odlatuje jak motyl, który w dzieciństwie usiadł na czubku jej nosa, a ona potrafiła się tylko śmiać. Uświadamia sobie, że za tym tęskniła — za kimś obok. Odchyla głowę do tyłu, czując z każdą sekundą, że coraz bardziej się rozluźnia i wiotczeje, ale w sposób tak przyjemny, że nie ma nic przeciwko.

Gdy Black wypuszcza ją z objęć, widzi tylko znikającą w tłumie wzburzoną, zaczerwienioną twarz Harry'ego i jego dłoń, zaciśniętą na czarnym piórze jej sukni. Przez moment waha się — sama nie wie nad czym, lecz chłodny dotyk Regulusa na policzku wystarczy, by oprzytomniała.

Tym razem to ona go całuje.


Całuje go również przed drzwiami do pokoju. Całuje go na progu, na sofie, przy oknie. Jest tak miękki i łagodny, że sprawia wrażenie ulotnego. Pansy nie dba już o nic. Napawa się czułością i ciepłem, dotykiem i smakiem jego ust. Zapomniała o wszystkim, co przykre i niewygodne. Zapomniała o pytaniach, niedomówieniach, niejasnościach. To nie jest ważne.

— Musisz zasnąć — szepcze Regulus, ale ona nie pragnie snu. Pragnie tańczyć z nim, pozwolić nieść się w jego ramionach, pragnie zapomnieć o Harrym Potterze.

— Musisz zasnąć — powtarza Black, sadzając ją na łóżko. Pansy marszczy w brwi, jakby miała zamiar opierać się, ale jedno spojrzenie w jego ciemne oczy uspokaja ją. Posłusznie rozwiązuje gorset sukni i przyjmuje chusteczkę, by zmyć makijaż, a potem pozwala się przykryć kołdrą.

— Czy odejdziesz, kiedy będę spała? — pyta na wpół nieprzytomnie.

— Nie, Pansy, nie odejdę.

Ufa mu. W jakiś dziwny, nieznany jej sposób. Czuje, że mogłaby rzucić się ze statku wprost w rozgoryczone, granatowe jak jego tęczówki morze, a on i tak by ją złapał.

Uśmiecha się, kiwa głową i zamyka powieki, zasypiając pierwszy raz od dawna ze spokojem.

Spacer w pokrzywach [ZAWIESZONE]Where stories live. Discover now