1.

42 2 0
                                    

W zasadzie to Jongdae lubił lato

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

W zasadzie to Jongdae lubił lato.

Bardzo lubił, choć nigdy się nad tym nie zastanawiał. Wszyscy mówili o zimie albo jesieni – wszyscy woleli te wypady na narty czy pełne barwnych liści i kasztanów pejzaże, a to właśnie lato było tą porą roku, gdzie każdy dostrzegał jedynie przesadnie wysoką temperaturę czy szarą mgłę letniej mżawki unoszącą się nad obrzeżami stolicy Korei.

Krople deszczu miarowo uderzały o powierzchnię brudnego chodnika, intensywne promienie słońca oślepiały przechodniów, a na niebie malowała się tęczowa poświata. Połączenie gorącej temperatury z zimnym powiewem wiatru przypominała te letnie wieczory na busańskiej plaży w towarzystwie kieliszka wina za czasów liceum, a w powietrzu roznosiła się woń miasta. Zapach spalin samochodów, głośny tłum ludzi. Jedni z walizkami, inni z wielkimi torbami. Parę zabieganych biznesmenów, bogate, koreańskie rodziny, wyjeżdżający za granicę uczniowie, gotowi poświęcić wszystko.

A pośród tego on, Chen. Chłopak musiał przyznać, że ten dzień zapowiadał się świetnie. Pogoda była idealna, godzina wczesna, a uśmiech na jego twarzy szerszy niż kiedykolwiek. Z wielką walizką, którą ciągnął za sobą, podręczną torbą na ramieniu i mocno bijącym sercem, przemierzał lotnisko. Czuł, jakby wszystko miało zacząć się od nowa.

Jednak cała piękna otoczka znikła równie szybko, jak się pojawiła. I to dokładnie w momencie, gdy zmęczony taszczeniem ciężkiego bagażu zatrzymał się w połowie drogi do poczekalni, a wzrok jego przejrzystych oczu napotkał wzrok znajomych ciemnych tęczówek. Ciemnych, pociągłych jak dwa migdały pięknych oczu, które uderzająco przypomniały mu o czymś, o czym pragnął zapomnieć. Jego uśmiech zmalał, a palce chłopaka zacisnęły się na długopisie, który zawisł nad papierem kartki zeszytu.

Brunetka. Szczupła, piękna brunetka. Miała jasną, ale zszarzałą jak stary papirus cera, wory pod oczami, których źrenice świeciły w blasku żółtego światła padającego z wielkich okiennic po prawej stronie. Niska. Jej blade ręce nieco się trzęsły, gdy zamyślona notowała coś długopisem, który po chwili odruchowo wsadziła między delikatne, zaróżowione i pełne usta, odsłaniając przy tym rządek białych zębów.

Dlaczego to wszystko wydawało się być takie znajome? Zabawne - owa kobieta posiadała niesamowicie podobną sylwetkę do osoby, z którą teraz nie miał ochoty mieć nic wspólnego. Bo przecież Min Soo nie mogła stać parę metrów od niego. To na pewno nie była ona. Jongdae nie wierzył w taki zbieg okoliczności.

Nie spuszczał wzroku z atrakcyjnej nieznajomej. Stare emocje znowu wróciły, a on czuł się identycznie, jak w wiosenny dzień, gdy w swoim domu zastał krótki, poplamiony kroplami łez list, mówiący o odejściu Min Soo z jego życia.

Tamten okropny dzień wyrył nieuleczalne blizny w jego sercu. W sobotni ranek trzeciego lipca obudził się w hotelowym pokoju, który dzielił razem z dziewczyną. W świetnym humorze wstał z łóżka, mając nadzieję ujrzeć Soo wpatrzoną w poranne promienie słońca na balkonie.

Morning Coffee [Kim Jongdae]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz