*VIII*Jak kamienie rzucane na szaniec

883 34 11
                                    

Jedną z najpiękniejszych cech jakie miał w sobie Zośka była oddaniem w sprawy, w które postanowił się zaangażować lub był z góry zaangażowany. Nigdy, ale to nigdy nie odpuściłby sobie osiągnięcia celu, a przynajmniej drogi do niego. Tym razem nie było inaczej. Musiał odbić swojego przyjaciela. Zorganizował wszystko od początku - akcję Meksyk II, akcję pod Arsenałem, akcję odbić Rudego.

 Był 26 marca 1943 roku. Czwórka młodych ludzi siedziała w salonie mieszkania Sarewiczówny. Było to najczęstsze miejsce ich spotkań. Tadeusz i Maciek byli tu aby przed akcją pożegnać się z Anielą i będącą tam w tym momencie Basią. Pobyli chwilę w ciszy, byli zbyt przejęci żeby prowadzić rozmowę. W każdym z nich buzowały emocje. Nadzieja i przerażenie, ale żadnych wątpliwości. To, że ta akcja jest absolutnie konieczna było dla nich oczywiste. Wychodząc utulili się wszyscy. Gdy chłopcy stali już w drzwiach Basia nie mogąc wytrzymać rzuciła się na szyję Alkowi. Zaskoczony chłopak objął jej drobne ciało, unosząc dziewczynę delikatnie w górę. Potem musnął czule jej usta, po czym spotkał się z odwzajemnieniem pocałunku. 
- Obiecaj mi, że wrócisz cały.- szepnęła do ucha narzeczonego. Nic nie odpowiedział tylko cmoknął jej czoło i wraz z przyjacielem opuścił kamienicę.

Każdy zajął swoją pozycję. Plan był dopięty na ostatni guzik. Na plac wjechał charakterystyczny wóz. Więźniarka. Na znak poleciały pierwsze butelki. Pojazd stanął w ogniu, a z kabiny wybiegło dwóch płonących Niemców. Rozpoczęła się strzelanina. Co chwila podnosił się czyiś krzyk czy to po polsku, czy po niemiecku. Pociski latały jak oszalałe. 
- Rudy jest w środku!- wrzasnął Tadeusz do dwóch kolegów. W trójkę stanęli przed drzwiami więźniarki i otworzyli je. Ujrzeli przerażone i równocześnie uradowane spojrzenia więźniów. Nie wiedzieli co się stało. Czy właśnie ktoś ich uratował? Gromadka ludzi wybiegła z pojazdu, a na posadzce zostało jedno ciało i zgolony na łyso chłopak. Ciało Janka. Całe we krwi, pobite, opuchnięte. Jego klatka piersiowa  unosiła się nerwowo i drżąco. Nie miał włosów, nie odzywał się. Wyglądał jakby nie żył. Na kocu przesiąkniętym  czerwoną cieczą uniesiono go i wyjęto na zewnątrz. Zośka stał jak wryty i patrzył na zmasakrowane ciało przyjaciela. W końcu otrząsnął się i pomógł kolegom przenosić Bytnara do samochodu. Stał nad jego głową i uśmiechnął się przez napływające do oczu łzy. Ranny uformował swoje zakrwawione wargi w czymś na wzór uśmiechu, po jego oczach widać było ogromne cierpienie. Był bardzo slaby. Przy tym co chwila pojękiwał i syczał z ogromnego bólu, który czuł. Wpakowali się do samochodu. Jeremi za kierownicą, na tylnej kanapie Zośka i opierający się, a wręcz leżący na nim Rudy.
-Nie sądziłem, że mnie odbijecie.- szepnął słabo Janek.
-Żartujesz sobie? - uśmiechnął się Zawadzki, na co Bytnar roześmiał się krótko, po czym zaczął się krztusić.- Ciiii.- uciszył go Tadek, głaszcząc jego niedbale ostrzyżoną głowę.- Musisz się oszczędzać. 

W tadkowym umyśle buzowały emocje i myśli. Radość i rozpacz, nadzieja i jednoczesne zrezygnowanie. Po za tym wyrzuty sumienia. Czy jakby odbili go za pierwszym razem, to byłby w lepszym stanie? Może mógłby zrobić coś więcej? 

Wniesienie Janka do mieszkania okazało się być nie lada wyzwaniem, ze względu na ilość schodów do pokonania. Ułożyli go na łóżku i przykryli czystym kocem. Wkrótce w pokoju został już tylko Zośka. Jeremi kręcił się po mieszkaniu bezcelowo i tylko czekał na telefon od kogoś z drużyny.  
- Jak się czujesz?- zapytał szatyn, wymuszając jakikolwiek uśmiech.
- Świetnie.- Rudy zrobił sarkastyczną, typową dla siebie minę. Tyle, że tym razem zrobił ją jakby był wyprany z barw. Barw, które czyniły go takim jakim był.
-Wezwiemy doktora, zobaczysz jeszcze będziesz biegał po drzewach. Wyliżesz się. - ranny tylko odwrócił przekrwiony wzrok w drugą stronę. Gasł.
- Zośka!- z głębi mieszkania wydobył się krzyk  Jeremiego. Tadeusz mruknął tylko zaraz wracam i pobiegł do salonu. 
- Alek oberwał. - wyjaśnił mu kolega. Zawadzki nabrał powietrza do płuc i wypuścił je przez nos. Czy to kolejny z jego przyjaciół właśnie traci swoje życie? Niemożliwe.
- Jak się czuje?
-Podobno w porządku, ale nie jest za dobrze.
-Jest w szpitalu?- Jeremi kiwnął głową.- Nie mówmy Rudemu.
- Tak jest.
- Zawiadom dziewczyny i rodziny.
- Już wiedzą. Lekarz też wezwany.
Wrócił do sypialni przyjaciela i usiadł przy legowisku. Janek akurat spał więc Zośka mógł tylko przybywać i czuwać obok. Tak też robił. Czuł się w obowiązku strzec swojego brata. Trzymał jego dłoń i co jakiś czas mówił niby do niego, ale jednak sam do siebie: będzie dobrze, wyzdrowieje, nikt tym razem nie zginie. Sam nie wiedział czy w to wierzy. On wtedy nie wiedział niczego. Miał okropny mętlik w głowie.
- Tadek?- z zamyślenia wyrwał go Rudy. Szatyn spojrzał na niego.
- Pić. - niemal od razu stanął przy nim Zawadzi z wodą w białym, porcelanowym dzbanuszku. Pomógł mu się napić, ale ten zaczął się od razu krztusić. Jego stan był na tyle tragiczny, że nawet nie mógł przełknąć łyka wody. Drzwi od mieszkania trzasnęły i rozległ się pospieszny oraz donośny stukot obcasów. 
- Kto to?- zapytał cicho Bytnar zaciskając palce na dłoni przyjaciela.
-Chyba Sara.- mruknął. Do izby momentalnie wpadła dziewczyna o blond włosach. Cała się trzęsła i stała jak wryta w połowie do drogi do łóżka. 
-Januś.- powiedziała prawie bezgłośnie, jakby nie mogła uwierzyć, że to właśnie on. Cały w krwi, spuchnięty, bez włosów. Czy to na pewno był jej narzeczony?
-Serwus, Kochanie.- uformował swoje usta w nieudolnym łuku. Blondynka podeszła powolnie do ukochanego i pocałowała jego szkarłatne czoło. 
- Zostawię was.- oznajmił Tadek i opuścił pokój. Anielka zajęła miejsce zajmowane poprzednio przez dowódce i chwyciła dłoń ukochanego. Patrzyli sobie w oczy, nic mówiąc. Po prostu cieszyli się, że mogą być razem. W domu, trzymając się za ręce.
- Usta sobie ubrudziłaś. - zauważył. Zielonooka potarła wspomnianą część ciała, następnie popatrzyła na swoją dłoń. Zobaczyła krew. Przełknęła głośno ślinę czując jak łzy cisną się do jej oczu. Znów to ona musiała być tą silną. Jednak tym razem chyba nie potrafiła. Po policzku spłynęła jej samotna kropelka, którą trzęsącą dłonią otarł Janek.- Nie płacz Skarbie, będzie dobrze.
- Musi. - potem pochyliła się nad nim i położyła głowę na poduszce. 
-Połóż się, będzie wygodniej.- tak też zrobiła, ułożyła się się tuż obok, na skraju materaca. Tak żeby to przede wszystkim Janek miał wygodnie. - Zaśpiewasz mi?
-A co?
-To co zawsze.- mruknął. Jako odpowiedź usłyszał pierwsze wersy Tanga Notturna. Jak zawsze wsłuchiwał się w jej głos pełen podziwu. Według niego najpiękniejszy głos na świecie. Uwielbiał go. Chciał go słuchać cały czas. Do końca życia, a czuł że jest on bliski. Nadchodzi wielkimi krokami. Czuł, że za chwilę będzie koniec. Jednak cieszył się, że umiera obok ludzi, których kochał. Obok Anieli. Obok Tadka. W domu. Cieszył się, że nie leży teraz w podgnitej celi na Pawiaku, albo nie wisi na sznurze. Był wdzięczny, że go odbito. - Wiesz, że Cię kocham. Prawda?
- Wiem.- chciał jej to powiedzieć tak w razie gdyby za chwilę miałoby go tu nie być. Musiał być pewny, że ona o tym wie. - Ja ciebie też. - szepnęła, na co chłopak uśmiechnął się do sufitu. Potem zmrużył powieki i zasnął.

Jakby nie było jutra |Rudy| ZakończoneDonde viven las historias. Descúbrelo ahora