Rozdział 9. Melania.

494 47 24
                                    


Przeżuwałem leniwie kawałek pizzy, z trudem przełykając słodkiego ananasa. Dla mnie pizza z tym owocem stanowiła bestialstwo i najgorszy rodzaj tortur, ale miałem świadomość, że wybrzydzanie skończyłoby się głodówką - była ona bowiem jedynym jedzeniem znajdującym się w domu. Zaraz obok mnie, przy stole, siedział Bronisław. Na szczęście w całości ubrany, czym oszczędził mi z pewnością niezbyt ciekawych widoków. Czytał wiadomości, głównie z Polski, czytając mi co lepsze smaczki. 

No tak, klasyka. Za taki właśnie kraj walczyłem i wylewałem siódme poty, żeby wreszcie ostatecznie go pogrzebać.

Napierdalanie się nawzajem krzyżem i tęczową flagą. Napuszczanie jednej grupy społecznej na drugą. Protesty przeciwko uchwale zaostrzającej aborcję. Waląca się gospodarka, rosnący deficyt i po kilkadziesiąt tysięcy przypadków korony dziennie. Coś niesamowitego.

Aż mi się cieplutko na serduszku zrobiło, kiedy pomyślałem, że to jest właśnie mój ukochany, mlekiem i gównem płynący, kraj.

Popatrzyłem za okno, aby wymknąć się z uścisku nostalgii i tęsknoty za domem. Ile już tu siedziałem? Nie miałem pojęcia jak dużo czasu minęło. Jedynie mogłem stwierdzić, że jesień w Ameryce była piękna. Złote kolory liści, wciąż jeszcze w dużej mierze przytwierdzonych do drzew, idealnie komponowały się z dyniami i ozdobami na Halloween, którymi bogato były udekorowane domy w sąsiedztwie. 

Przymknąłem oczy, kiedy promienie ciepłego słońca przedarły się przez chmury i ogrzały moje policzki. 

Nagle poczułem szorstkie dłonie Bronisława na moich ramionach. Ścisnął je nieprzyjemnie, co miało imitować masaż. Skrzywiłem się, kiedy poczułem ciężki oddech mężczyzny tuż przy swoim uchu.

- Andrzej... Może byśmy wreszcie tak wiesz, cimcirimcim? - wyszeptał głosem, który w jego mniemaniu prawdopodobnie miał być ponętny. Zdążyłem tylko wydobyć z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, kiedy jego dłoń wsunęła się pod mój podkoszulek. Dotyk na  klatce piersiowej nie należał do najprzyjemniejszych. 

Wypuściłem głośno powietrze z ust, zastanawiając się jak tym razem wywinąć się z sytuacji, w której się znalazłem. Co prawda Komorowski łatwo się denerwował i każde moje "nie" było powodem do kolejnego, wściekłego fuczenia pod nosem oraz gróźb, że już nigdy mnie nie wypuści, ale nie miałem sił i ochoty ponownie zaprzątać sobie tym głowy. Powoli uczyłem się, że warto żyć z dnia na dzień, nie przejmując się jutrem.

Mocno złapałem go za nadgarstek, na co Bronisław się szarpnął, próbując wyrwać swoją rękę z uścisku. 

Miałem już wstać, kiedy usłyszałem głuche dudnienie w drzwi. Komorowski się wyprostował, więc go puściłem. Przygładził nerwowym gestem wąsa.

- Pewnie znowu Jehowi - mruknął, wychodząc z kuchni. - Spławię ich i możemy kontynuować! - krzyknął jeszcze, a ja usłyszałem jak otwiera drzwi. 

Sekundę później do kuchni wpadł oddział FBI. 

Czułem się, jakbym patrzył na film siedząc na fotelu w kinie. Wszystko działo się jakby obok mnie, w spowolnionym tempie - w korytarzu zobaczyłem Bronisława przyciśniętego do ściany przez dwóch funkcjonariuszy i zakuwanego w kajdanki. Kolejnych dwóch mierzyło do Komorowskiego z broni. Mój oprawca nie odezwał się ani słowem, ale jego chorobliwie blada twarz zdradzała przerażenie.

Podeszło do mnie trzech funkcjonariuszy, pytając czy wszystko ze mną dobrze. Jedyne, do czego się zmusiłem, to niemrawe kiwnięcie głową. Pomogli mi wstać i wyprowadzili mnie z domu. Pełną piersią wreszcie zaczerpnąłem świeżego powietrza, całkiem różniącego się od tego, z którym miałem styczność w zatęchłych pomieszczeniach.

Przed budynkiem stała czarna limuzyna z przyciemnionymi szybami. Otępiały wydarzeniami sprzed chwili bez zbędnych pytań wsiadłem do niej, rozsiadając  się na miękkim, obitym skórą siedzeniu. Serce waliło mi tak, jakby miało wyskoczyć z piersi.

W środku czekał na mnie Donald Trump.

Nie odsunąłem się, gdy poczułem nagły ciężar jego ciepłej dłoni na udzie. Patrzyłem na niego, wzrokiem badając każdą bruzdę i zmarszczkę twarzy. Wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętałem podczas naszego ostatniego spotkania.

- Już dobrze, Andrju - powiedział cicho, gładząc kciukiem skórę mojego uda przez materiał spodni. - Znaleźliśmy cię.

- Jak wam się to udało? - moje gardło było nieprzyjemnie ściśnięte, więc nic więcej  nie udało mi się z siebie wydusić. A chciałem powiedzieć wiele; że cieszę się że go widzę, że tęskniłem, że nie było dnia, abym o nim nie myślał... Przygryzłem wargę. Nie, nie byłoby to odpowiednie dla osób pełniących tak wysokie, państwowe stanowiska. Nie mogłem tego wypowiedzieć na głos.

- Cóż, doszły do nas informacje, że Bronisław Komorowski przebywa w Ameryce. W kontekście twojego zaginięcia wydało nam się to podejrzane, więc postanowiliśmy to sprawdzić - Donald uśmiechnął się dobrodusznie. - I okazało się to strzałem w dziesiątkę.

Skinąłem głową i położyłem swoją dłoń na jego. Na moich ustach pojawił się uśmiech, kiedy uświadomiłem sobie, że po raz pierwszy od dłuższego czasu poczułem się bezpiecznie. Byłem nadal oszołomiony wydarzeniami, które miały miejsce, ale powoli spływało na mnie coraz bardziej obezwładniające uczucie błogiego zmęczenia i ulgi. 

- A teraz jedźmy do mnie, zasłużyłeś na odpoczynek - dodał Trump,  a ja nie miałem ochoty i siły zaprzeczać. 

W takim razie do Białego Domu.


***

Moim ciałem wstrząsnął gwałtowny dreszcz, kiedy uderzyłem nagimi plecami o zimną ścianę. Poczułem, jak Donald odrywa się od moich ust, aby przesunąć ciepłymi wargami po żuchwie. 

- Dlaczego nie potrafię wyrzucić cię ze swojej głowy? - szepnął, a ja zamarłem, słysząc jego głos. Brzmiał jak rozpaczliwe pragnienie, wieczna udręka przeplatana z niemal nabożną czcią. 

Nie odpowiedziałem mu. Nie chciałem tracić czasu na słowa, które były tutaj zbędne. Niezdarnie starałem się rozpiąć guzik jego białej koszuli, a kiedy mi się to nie udało, szarpnąłem mocniej. Guzik cicho upadł na podłogę na drugim końcu pokoju. Przesunąłem dłońmi po nagim torsie mężczyzny.

Nasze twarze znowu się zrównały; patrzyłem prosto w jego niebieskie oczy, teraz pociemniałe z pożądania. Jego dłoń zjeżdżała  z moich pleców coraz niżej... 

I w tym momencie drzwi gwałtownie się otworzyły, a do środka weszła Melania.

- Mamy problem. TikTokerzy planują prote...- urwała w połowie zdania, kiedy dotarło do niej w jakiej sytuacji nas zastała. Odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni, ale ona stała jak wryta, patrząc na nas szeroko otwartymi oczami. 

- My tylko... Krztusiłem się i trzeba było mi pomóc! - zarzuciłem pierwszą lepszą wymówką, która przyszła mi do głowy. Zakasłałem mało przekonująco na potwierdzenie swoich słów.

- Donaldzie Johnie Trump - Melania wyprostowała się, mierząc nas wzrokiem. - Jesteś skończony. Nie chciałabym być w twojej skórze, kiedy media się dowiedzą co tu wyrabiacie - wycedziła jeszcze przez zęby. - A przypominam, że trwa kampania wyborcza.

Przełknąłem głośno ślinę, patrząc na nagle poszarzałą twarz Donalda. 

- To... Teraz tłumimy bunt TikTokerów? - wymamrotałem, nerwowo strzelając palcami. Gdzieś tam w głowie świtało mi, że rzekomo Ameryka miała zbanować TikToka, ale nawet się nie łudziłem, że to było teraz naszym największym problemem. - Czy raczej zajmujemy się twoją zrujnowaną karierą prezydenta i pozbywamy się Joe Bidena?


_____

ELO XD

Melancholijne noce Donalda i Andrzeja.Where stories live. Discover now