Rozdział 8. Jedyna szansa.

673 59 54
                                    


Noc była wyjątkowo jasna i ciepła. Promienie księżyca wpadały przez uchylone okno, zatrzymując się na moim policzku. Myśli, powodujące bezsenność, kłębiły się w mojej głowie, splatając w niemal niezrozumiały chaos. Leżałem niemal bez ruchu, nasłuchując każdego dźwięku. Świadomość, że Bronisław spał w innym pokoju,  wcale nie sprawiała, iż czułem się bezpiecznie. Bałem się, że w każdej chwili mógł tu przyjść, a wtedy... 

Zadrżałem. 

Nie chciałem o tym myśleć. 

Minuty dłużyły się niemiłosiernie, powoli zamieniając promienie księżyca w jasne światło brzasku. Odgłosy ćwierkających za oknem ptaków i świata budzącego się do życia przyjemnie przypominały mi o nocach spędzonych na graniu razem z Łukaszem Szumowskim na rządowym serwerze Minecfrata. Gdy po takim maratonie spotykaliśmy się w pracy, ja - rześki, wypoczęty, po dwóch kawach i trzech energetykach, a on z coraz ciemniejszymi worami pod oczami, nie mogliśmy uwierzyć, że znowu zachowujemy się, jakbyśmy byli dziećmi. Marzyłem, aby powrócić do tych chwil.

Podniosłem się z łóżka i ubrałem się w ciuchy, w których wczoraj przyjechałem. Nie miałem tu żadnych innych ubrań, co jednak na razie mnie nie martwiło. Nadal miałem nadzieję na szybki ratunek - bądź co bądź, zniknięcia prezydenta nie da się nie zauważyć. 

Wszedłem do kuchni, czując nieprzyjemny uścisk w żołądku sygnalizujący głód. Otworzyłem lodówkę, w której jednak znajdował się jedynie zapleśniały ser i nie mniej apetycznie wyglądająca konserwa. 

- Śmierć głodowa to też fajna opcja - mruknąłem sam do siebie, nalewając wody z kranu do kubka znalezionego w szafce. Przynajmniej się nie odwodnię i nie skończę wyschnięty jak rodzynka. 

- Trochę cię rozpieszczę, zamówimy sobie pizzę na śniadanie. Z podwójnym serem.

Aż podskoczyłem, słysząc głos Bronisława. Nie słyszałem jego kroków, więc jego nagłe przybycie nieco mnie przestraszyło. Skrzywiłem się, czując nieprzyjemne ukłucie w klatce piersiowej. Prędzej dostanę wylewu niż wyjdę stąd cało. 

Odwróciłem się, aby na niego spojrzeć. Mężczyzna opierał się o framugę drzwi kuchennych. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to jego dość sporawy, nieco wiszący brzuszek i siwe, zadziwiająco gęste włosy na klatce piersiowej. Bronisław nie miał także spodni, był w samych bokserkach, w których zapewne spał. Mój wzrok mimowolnie przesunął się niżej.

O Boże.

Właśnie zobaczyłem pomarszczone, starcze jądro wystające spod materiału. 

Zakręciło mi się w głowie. 

I te poskręcane, ciemne włoski....

Teraz wylew mam gwarantowany.

Bronisław początkowo nie zarejestrował, co właśnie się wydarzyło. Gdy jednak spostrzegł zgrozę w moich oczach, poprawił bokserki, uśmiechając się pod bielejącym wąsem.

- Hula, hula, zamoczyłbym ogóra - zanucił gardłowo i zrobił krok w moją stronę. 

Wycofałem się pod ścianę, nerwowo rozglądając się za czymś, czym mógłbym się bronić; krzesło stojące nieopodal, przy stole, wyglądało całkiem zachęcająco. Gdybym go tak siepnął przez łeb, miałbym szansę na ucieczkę. Bałem się jednak, że wynajęci przez niego goście, którzy mnie tutaj doprowadzili poprzedniego dnia, czekają gdzieś nieopodal i są w gotowości w razie gdybym postanowił uciec. 

-  Nie wyrażam zgody na żadne czyny nierządne wobec mnie - zastrzegłem od razu, palce zaciskając na oparciu krzesła. Koniec bycia miękką fają, czas walczyć jak z KODem w 2016 roku!

Bronisław się jednak zatrzymał i podniósł rękę w uspokajającym geście. 

- Andrzeju, spokojnie. Nie zamierzam zrobić nic, czego byś nie chciał, tylko...

- Mam 365 dni? - rzuciłem z przekąsem, nerwowo się uśmiechając. Na stresowe sytuacje zawsze reagowałem głupimi żartami.

- Jakie 365 dni? - Bronisław był wyraźnie zaskoczony, widocznie nie załapując żartu. Machnął jednak ręką, postanawiając tego nie komentować. - Nie, po prostu musisz zadzwonić do Trumpa. 

Szczęka opadła mi niemal do podłogi. Nie rozumiałem, po co miałbym dzwonić do Donalda i to jeszcze z polecenia Komorowskiego, który przecież nie życzył sobie, abyśmy utrzymywali między sobą jakiekolwiek kontakty. Patrzyłem więc na niego w osłupieniu, nie potrafiąc się nawet zmusić, aby się odezwać i dopytać o szczegóły. 

- Zadzwonisz do niego... I powiesz mu, że jednak nie mogłeś przylecieć do Ameryki, bo miałeś do załatwienia sprawy dyplomatyczne w Rosji - zadecydował Bronisław, wyciągając z kieszeni telefon. 

Mój mózg pracował na najwyższych obrotach.

Na pierwszy rzut oka plan Komorowskiego wydał mi się w miarę dobry. Dzięki takiemu rozwiązaniu mógł zwalić winę za moje zniknięcie na Rosję, unikając skandalu z Ameryką. Niestety w Polsce tylko nieliczni wiedzieli, gdzie wybieram się z misją dyplomatyczną, więc obawiałem się, że przekupstwo da o sobie znać i nikt nawet nie pomyśli, że jestem przetrzymywany w Ameryce. 

Miał on jednak jedną, znaczącą lukę - na lotnisko w Waszyngtonie przyleciałem samolotem, który został wcześniej zapowiedziany. Wprost nie wierzyłem, że Bronisław zapomniał, że nie można tak po prostu przylecieć sobie do innego kraju i wylądować na lotnisku; przecież aby uniknąć kolizji z innymi samolotami, trzeba uzyskać na to zgodę. Zagryzłem wargę. 

- A co się stanie, jeśli tego nie zrobię? - zapytałem, nie chcąc po sobie pokazać, że w mojej głowie zrodził się  plan ucieczki. 

- Cóż, wtedy pomyślę nad tym, czy być dla ciebie taki dobry... I wezmę co moje - mówiąc to, Bronisław zmierzył mnie głodnym wzrokiem. Skrzywiłem się.

- Dobrze. Zrobię to - rzuciłem cicho, wręcz oskarowo udając zrezygnowanie. Wyciągnąłem dłoń po telefon.

Nie było ciężko znaleźć na internecie numer do kancelarii Donalda. Zadzwoniłem tam, przedstawiłem się i poprosiłem o rozmowę z prezydentem.

- Halo? - kiedy usłyszałem dobrze znany, nieco zachrypnięty głos, aż zaszumiało mi w uszach. Przymknąłem oczy pozwalając, aby jego echo pieściło moje uszy. Odsunąłem się kilka kroków dalej, pod okno, aby Bronisław nie był w stanie usłyszeć Trumpa. 

- Witam. Tu Andrzej Duda, prezydent Polski. Chciałem powiadomić, że... - głos mi się gwałtownie załamał, więc odchrząknąłem. - Że niestety nie będę mógł zjawić się na umówionym spotkaniu. 

Usłyszałem, jak Donald gwałtownie wciąga powietrze. Zacisnąłem mocniej palce na telefonie, postanawiając kontynuować wypowiedź.  

- Nagła sytuacja sprawiła, że dosłownie utknąłem w Rosji na rozmowach dyplomatycznych - dodałem, kładąc nacisk na słowo "utknąłem". Mój rozmówca powoli zaczynał rozumieć, co się dzieje, gdyż zapytał, czy poleciałem tam samolotem. - Tak, tak... Podróż minęła mi bardzo miło, dziękuję że pytasz. Jest bardzo ciepło, jak widać mam świetny zasięg... - mruczałem gorączkowo, chcąc przedłużyć rozmowę na tyle, aby można było namierzyć lokalizację telefonu, z którego dzwoniłem. 

Bronisław jednak się już niecierpliwił. Przestępował z nogi na nogę, nieprzyjemnie szurając laczkami o podłogę. Pożegnałem się więc szybko i rozłączyłem, nie chcąc aby mężczyzna zaczął coś podejrzewać. Oddałem mu telefon.

- Tak właściwie chciałem zapytać, jak to się stało, że czekałeś na mnie tu, w Stanach. Skąd w ogóle wiedziałeś, o której mam przylot? - zapytałem, chcąc podtrzymać jakąkolwiek rozmowę, żeby trzymać Bronisława z daleka od siebie i potencjalnie niebezpiecznych myśli. Nie czułem się najlepiej w jego półnagim towarzystwie. 

- Mam swoich informatorów. Uważaj, kogo trzymasz blisko siebie i komu mówisz o wszystkich planach - odpowiedział wymijająco, ucinając tym samym rozmowę. Wyszedł z kuchni, a po chwili usłyszałem, jak zamawia pizzę.

Hawajską. 

Wypuściłem głośno powietrze ustami. Nie dość, że ktoś ewidentnie mnie zdradził, to jeszcze będę musiał jeść pizzę z ananasem. 

Melancholijne noce Donalda i Andrzeja.Where stories live. Discover now