rozdział trzeci

328 40 38
                                    

betty

Dzień pogrzebu Veronici był bardzo przykry dla całego miasta. Każdy tu ją znał i uwielbiał, więc taka strata była ciężka do zaakceptowania innym. Wszędzie dało się wyczuć przygnębiającą atmosferę. Wiele osób było ubranych na czarno, a neony w oknach Pop's nie świeciły się. W środku nie było słychać przyjemnej muzyki, która zawsze towarzyszyła wszystkim spędzającym swój czas w barze. Tylko pogoda nie zdawała sobie sprawy z tego jaki dzień przeżywamy. Pełne słońce i ciepła temperatura nie oddawały smutku panującego w Riverdale. Jones'owie napisali przepiękny artykuł upamiętniający ich córkę, który uderzył mnie bardziej niż powinien. Minęły trzy dni od tamtego paskudnego wieczora, i czułam się lepiej, ale ból w sercu nadal pozostał. Chyba nic nie jest w stanie go zatrzymać.

Pogrzeb i pożegnanie Veronici miały odbyć się w posiadłości Jones'ów, więc moja mama nie mogła przegapić okazji by dokładnie przeanalizować ich dom i zobaczyć, czy mają coś czego nie ma ona. Irytowało mnie to. W końcu to dzień poświęcony pamięci Ronnie, a nie czas na jej przeszpiegi. Usiadłam na łóżku i wygładziłam swoją kartkę na której zapisałam swoją krótką mowę. Zagryzłam wargę i jeszcze raz dokładnie prześledziłam tekst oczami. Czytałam to tyle razy, że jestem pewna, że wykułam to na pamięć. Ale wolałam się upewnić. Boję się, że emocje przejmą nade mną kontrolę i coś pomylę. Veronica zasługiwała na godne pożegnanie i bardzo nie chciałam nic pomylić.

Wstałam ze swojego łóżka i usiadłam przy toaletce. Na lustrze było przyklejone moje ulubione zdjęcie naszej trójki. Było ono zrobione na jakimś festynie rok temu. Wszystkie byliśmy ściśnięte i mieliśmy głupkowate miny, ale to dodawało temu zdjęciu uroku. Po kilku sekundach, przeniosłam wzrok na swoje odbicie. Moje oczy były przekrwione od płaczu, a resztę dokładnie przysłaniała warstwa makijażu. Jedynego ratunku w ostatnich dniach. Chwyciłam szczotkę, którą dokładnie rozczesałam moje włosy. Nie miałam siły by związywać je w idealnego kucyka, więc zostawiłam je rozpuszczone.

Niecałe 15 minut później, Hal zaparkował nasz samochód, na parkingu przed domem FP i Hermione. Byłam tu wiele razy, ale za każdym z nich, budynek zapierał mi dech w piersiach. Był podobny do mieszkania Cooper'ów, ale w tym samym czasie kompletnie inny. W tych murach znajdowało się coś intrygującego, coś czego za nic nie potrafiłam wytłumaczyć. Wysiadłam z pojazdu i wygładziłam swoją czarną sukienkę. Z ogrodu znajdującego się za domem, dało usłyszeć się rozmowy ludzi, więc poszłam w tamtą stronę. Gdy zobaczyłam trumnę Veronici, moje nogi prawie odmówiły posłuszeństwa. Była biała z granatowymi zdobieniami, a obok niej znajdował się portret uśmiechniętej dziewczyny. Na ławce obok siedział Jughead, który wpatrywał się w jej podobiznę. Nigdy nie myślałam, że będę musiała przeżywać pogrzeb swojej przyjaciółki w tak młodym wieku. Zaczęłam szybko mrugać by powstrzymać łzy i rozejrzałam się dookoła w celu znalezienia rodziców Veronici. Hermione rozmawiała z moją matką, która najprawdopodobniej składała jej fałszywe kondolencje. No cóż, może później będę miała okazję by z nią porozmawiać. Nie widziałam nigdzie Donny, więc sama zajęłam miejsce w jednym z pierwszych rzędów i czekałam aż uroczystość się rozpocznie. Wyjęłam z torebki swoją pogniecioną kartkę i położyłam ją na kolanach w celu wygładzenia. Poczułam jak ktoś obok mnie siada, ale nie musiałam się obracać by wiedzieć kto to.
-Hej Donnie. - Powiedziałam nadal wpatrując się w moje słowa.
- Cześć B.- Odpowiedziała głęboko oddychając. - Chyba przyszłam w ostatniej chwili. - Zmarszczyłam brwi i zobaczyłam, że wszyscy zajmują swoje miejsca, a rozmowy pomiędzy nimi cichną. Wyprostowałam się i wzięłam głęboki wdech. Ta cała sytuacja okropnie mnie stresowała i mogłam usłyszeć bicie mojego serca. Nienawidziłam tego uczucia. Gdy Hermione Jones zajęła miejsce przy mównicy wszyscy spoważnieli, a atmosfera zgęstniała.
- Strata Veronici była dla nas wszystkich ogromnym ciosem. - Zaczęła łamiącym się głosem. Widać było, że z trudem powstrzymuje łzy. - Po powrocie z zjazdu absolwentów mieliśmy zrobić sobie wieczór filmowy. - Kąciki jej ust powędrowały w górę. - Ronnie je uwielbiała. Tylko, że już nigdy nie wróciła. Już nigdy więcej nie zobaczyłam jej twarzy i promiennego uśmiechu. - Pociągnęła nosem. - Była niewątpliwie moim największym darem. Ale dowiemy się kto pozbawił ją życia. I gwarantuję, że dopilnuję by ten potwór dostał najgorszą możliwą karę. - Dokończyła lodowatym tonem, który nawet mnie przeraził. Zaraz po niej głos zajął Jughead. Przewróciłam oczami gdy tylko go zobaczyłam. Jak to możliwe, że jedna osoba przywołuje tyle negatywnych uczuć samym swoim wyglądem?

hold me down | bughead fanficWhere stories live. Discover now