Rozdział 3

8.1K 401 27
                                    

ROSE POV

Dzisiejszego dnia mama obchodziła swoje 41 urodziny chociaż nie okłamujmy się, kiedy skończyła 35 lat liczba zatrzymała się i już nie rosła.  Jak twierdzi jest wieczną 35 latką.

Rano wstałam jak zawsze lewą nogą. Wzięłam szybki prysznic i ubrałam się w białe spodnie ozdobione malutkimi kwiatami, białą koszulkę włożoną w spodnie oraz rozpiętą jasną koszulę. Na nogi wsunęłam buty na koturnie, a do tego skórzaną brązową listonoszkę. Rozpuściłam włosy, a rzęsy podkręciłam. Jako, że nie miałam prezentu dla niej musiałam wcześnie wstać i odpuścić sobie szkołę.  Schodząc na dół do kuchni zrobiłam śniadanie.

****


Droga do miasta męcząca, przeciskałam się poprzez miliony ludzi, którzy prawdopodobnie w tym momencie wybierali się do pracy.  Weszłam do pierwszego sklepu. Myślałam żeby kupić jej jakąś ładna koszulkę, a może sukienkę? Ugh, nigdy nie wiedziałam co mogę kupić komuś w prezencie.  Nie wiem co kogo interesuje. Wolałabym, aby sami sobie wybierali, ja ewentualnie mogę kupić. Czy tak nie byłoby najlepiej dla każdego?

 Rose, nie podawaj się, na pewno coś znajdziesz ładnego. - pocieszałam samą siebie. 

Po długich i męczących poszukiwaniach prezentu jaki mógłby jej się spodobać, w końcu znalazłam. Może i nie najciekawszy prezent, ale lubi sukienki, więc powinno się spodobać. Skierowałam się do małej kawiarenki, aby wypić orzeźwiającą kawę. 

Podeszłam do blatu przy kasie i uśmiechając się do kelnera odpowiedziałam.

- Poproszę latte - chłopak wyciągając karteczkę zaczął zapisywać moje zamówienie. 

Chwile później uniósł głowę i zadał mi pytanie.

- Z cukrem czy bez? - przesłał mi delikatny uśmiech, przez który zarumieniłam się delikatnie. 

Eh, miał taki cudowny uśmiech... 

Przyznam ,że nigdy takiego szerokiego w dodatku słodkiego uśmiechu, nie widziałam. 

- Halo, słyszysz mnie? - zaczął machać mi dłonią przed twarzą przez co powróciłam do żywych.

- Tak, tak.. Em, słodzona. Dwie łyżeczki - odpowiedziałam cicho po czym zasiadłam do stolika zaraz przy oknie. Z torebki wysunęłam książkę.

Lubiłam czytać, jednak gdy w grę wchodziły lektury byłam całkowicie przeciwna ich czytaniu. Były zwyczajnie pospolite, za trudnym językiem pisane czego nie lubiłam. Po paru minutach kelner przyniósł moje zamówienie.  Upiłam łyka gorącej kawy, delektowałam się jej smakiem.  Ku mojej nieuwadze do stolika zasiadła osoba, nie zwracałam na to uwagi. Zresztą było naprawdę dużo ludzi, dlatego zasiadła tutaj. Wczytywałam się w lekturę.

- No, no...Ktoś tu mnie ignoruje - usłyszałam cichy śmiech chłopaka. 

Uniosłam do góry głowę chcąc przeprosić osobę i uświadomić jej, żeby mi nie przeszkadzała. Właśnie teraz, gdy Ben oświadcza się Alison. Naiwna, nie widziała tego, że facet leci na kasę.

- Czytam...Co Ty tu robisz!? Śledzisz mnie? - podskoczyłam do góry zdenerwowana. Wszystkiego mogłabym się spodziewać ale nie JEGO. Nie teraz. 

- Czego Ty do cholery chcesz, Justin?

- Może milej? Stęskniłem się za Tobą, maleńka - uśmiechnął się od ucha do ucha. Nienawidziłam tego uśmiechu.

- Zacznijmy od tego, że nie jestem żadna kurwa " maleńka " - warknęłam. - Poza tym swoją sympatie do mnie zachowaj dla siebie, w dupie ją mam tak samo jak Ciebie.

- Hm, w sumie tyłek wielki to ty masz - zaśmiał się ironicznie.

- Oh, pieprz się Justin - wywróciłam oczami po czym wstałam od stolika. Starając się odejść od stolika złapał mnie za rękę. Odwróciłam w Jego stronę głowę zaciskając wargi.

- Posłuchaj mnie mała wredna suko. Nie przyszedłem tutaj z miłości do Ciebie albo zaczniesz mnie słuchać, albo nie ręczę za siebie - syknął pełen nienawiści. Szarpiąc mnie za rękę wyprowadzając z galerii. - Wsiadaj! - krzyknął.

- Nigdzie nie jadę z Tobą, nie ma mowy - upierałam się, lecz nie przyniosło to żadnych pozytywnych skutków. Chłopak na siłę wsadził mnie do samochodu i odpalając silnik odjechał z piskiem opon.

Chora Nadzieja || J.B.Where stories live. Discover now