Rozdział dwudziesty drugi

Zacznij od początku
                                    

Zaciąga się dymem, przymykając jednocześnie oczy. Lubi ten moment. Ma wrażenie, jakby wciąż kontrolowała wiele rzeczy i nad nimi planowała. Szkoda, że trwa tak krótko.

— Czy mogę się dołączyć?

Nawet nie jest zbyt zdziwiona, słysząc obok głos Pottera. Unosi głowę i rzuca w jego stronę wyniosłe spojrzenie, a potem znów całą swą uwagę skupia na papierosie. Wysila się na hardy wzrok oraz wyzutą z emocji minę, lecz w środku nie mogłaby się chyba bardziej różnić od swej maski. Buzuje jak sztorm, jak ognisko, które za chwilę przerodzi się w pożar.

— Chciałem wczoraj porozmawiać — mówi, siadając obok niej.

— Domyśliłam się.

— Ja... po prostu...

— Och, nie kłopocz się. I tak nie zamierzam tego wysłuchiwać.

Harry, jakby spodziewał się tych słów, chwyta ją za nadgarstek i przytrzymuje niemalże rozpaczliwie. W jego oczach kryją się żal oraz niepewność. Wydaje się taki kruchy.

— Puść mnie — syczy Pansy i wyrywa gwałtownym ruchem dłoń z uścisku. — Straciłeś do tego prawo.

— Daj mi skończyć. Mój Boże, nawet nie zacząłem. — Sfrustrowany wypuszcza powietrze z ust i przeczesuje włosy gestem, który Parkinson zbyt dobrze zna.

— I nie zaczynaj, bo nie chcę wylecieć z pracy za uszkodzenie jednego z zawodników. Bo, jak widzę, łaskawy sir Potter postanowił ponownie zaszczycić klub — parska, a potem zaciąga się dymem, nie zważając, że część ulatuje wprost na niego. — I na marginesie – jeśli mamy tu oboje pracować, lepie nie skacz mi do gardła.

Uśmiecha się do niego sztucznie, a potem wstaje i zadzierając dumnie podbródek, rozdeptuje szpilką papieros cal od dłoni Harry'ego.

— Życzę szczęścia tobie i Ginny.

Odwraca się i kocim krokiem, za którym tak tęskniła, rusza w stronę biura, nie spoglądając ani przez chwilę za siebie.


Z przyjemnością zabiera się za pracę, szukając wytchnienia w stosach dokumentów i liczbach. Nie patrzy nawet na zegarek, odrywając się jedynie, by upić łyk kawy.

Nie powinna była wdawać się z nim rozmowę. Mogła od razu odejść i traktować go jak powietrze. Nie potrafi się jednak oszukiwać. Harry nadal ją przyciąga. I tak, że zdobyła się na parę ostrych słów. Lepsze to niż płacz. Jest nawet dumna z samej siebie. Była taka harda. Stanowcza. Wciąż nie kryje zdumienia swym zachowaniem. Może popełniła błąd, traktując go w ten sposób. Nie zasługiwał na to. Oboje nie zasługiwali.

Wzdycha, próbując odgonić natrętne myśli — do niczego nie prowadzą. Sprawiają tylko, że staje się zmęczona i wie mniej niż wcześniej. Z ulgą spogląda na otwierające się drzwi, ponieważ oznaczają kolejną porcję pracy.

— Pansy, ktoś do ciebie.

— Przecież nie można... Och. Dafne.

Starsza z sióstr Greengrass uśmiecha się promiennie na dźwięk swojego imienia i z westchnieniem opada na małe krzesełko stojące przed biurkiem Pansy. Parkinson z zazdrością rzuca okiem na jej idealnie skrojony płaszcz z elementami haftu, lecz szybko przepędza to uczucie, skupiając się na twarzy przyjaciółki.

— Ależ się tu urządziłaś, Pansy! Cudownie! — Dafne z zadowoleniem rozgląda się po pokoju, odczuwając dumę. — Moja przyjaciółka. Taka mądra. Jesteś teraz business woman!

— Wszystko dzięki twojemu ojcu.

— Ach, drobiazg. Przechodziłam właśnie obok, bo musiałam odebrać pakunek dla matki i pomyślałam, że wpadnę — Dafne jak zwykle szczebiocze z charakterystyczną dla siebie lekkością i Pansy w duchu przyznaje, że tęskniła za tym.

— Jak się miewa Claude?

— Świetnie, widzimy się codziennie. Ma dobre serce, a gdy rozmawiamy, jest całkiem swobodnie — odpowiada, rumieniąc się delikatnie z zakłopotania i po chwili ciszej dodaje. — Myślałam, że będzie gorzej. Wiesz, to nadal nie to, ale potrafi być tak czuły i dobrze się czuję w jego towarzystwie.

Pansy uśmiecha się do niej ze zrozumieniem i długo skrywaną ulgą, ponieważ Greengrass jest szczera.

— Mam ci coś do zaoferowania, Pansy. Propozycja nie do odrzucenia. — Dafne prostuje się i jej złote loki łagodnie opadają na plecy. — Podwieczorek u mnie w ogrodzie. Tylko ty i ja. Proszę, godzinę możesz dla mnie poświęcić.

Parkinson przygryza dolną wargę, a potem mówi: — Mogę.

I nie żałuje tej decyzji, gdy widzi błysk w oczach przyjaciółki, a we własnym sercu dostrzega spokój, którego potrzebowała. Tyle słów musi jeszcze uwolnić.


a/n sama jestem zdziwiona regularnością publikowania spaceru. powinno tak być od początku, ale pomińmy zgrabnie ten fakt. nie wiem, czy uda mi się skończyć fanfik do końca wakacji, zobaczę, jak potoczy się akcja (nadal nie mam pełnego planu, shame on me). jeśli macie jakieś pytania, bez obaw zadawajcie je pod rozdziałami, nawet gdy nie umieściłam takiej informacji jak tutaj, lubię odpowiadać! 

Spacer w pokrzywach [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz