III

81 17 7
                                    

Gerarda oczy delikatnie się otworzyły, był listopad, ale od kilku dni była niesamowicie piękna pogoda, więc wschodzące słońce świeciło mu w oczy. Rozejrzał się po pokoju i wszystko wyglądało tak jak zawsze, czyli w sumie nie wyglądało. Jednak nową rzeczą był Frank, śpiący koło niego. Według Gerarda wyglądał uroczo kiedy spał. Miał delikatnie rozchylone usta i cicho pochrapywał. „Stop, nie jesteś pierdolonym zboczeńcem, żeby się na niego gapić, i tak pewnie jest hetero" skarcił siebie w myślach. Cicho się podniósł, aby nie obudzić chłopaka, i ruszył do spiżarni po coś do jedzenia. Pomimo tego, że budynek został wybudowane dobre dwieście lat temu, to był wyposażony w kuchnię i łazienkę, z bieżącą wodą. Jak zawsze było zimno, w końcu ogrzewania już nie było. Chwycił ulubione płatki i karton mleka. Jasną kuchnie rozświetlały promienie słońca. Chwycił jedyne dwie miski które pozostały w szafce i przygotował śniadanie. Nie było za bardzo wystawne, ale lepsze to niż nic. Złapał naczynia i modląc się, żeby nie przewrócić się na schodach. W sumie to nie musiał robić śniadania nowemu współlokatorowi, ale chciał być po prostu miły, zważając na to, że dość szybko podzielił się z chłopakiem swoją nieco kontrowersyjną przeszłością. Kiedy znalazł się w pokoju, odłożył miski na nie duży stolik i próbował obudzić Franka. Przykucnął przy nim i delikatnie go szturchnął.

- Kurwa! - krzyknął młodszy chłopak podnosząc się.

- Spokojnie Frank, po prostu jest już ranek i zrobiłem ci śniadanie...

- Oh dziękuje - odpowiedział podnosząc się i wstając, niestety nie na długo.

Iero poczuł jak kręci mu się w głowie, oparł się o ścianę i po niej zjechał na tyłek.

- Frank, Frankie, co się dzieje? - zapytał Way podniesionym głosem, praktycznie padając przy chłopaku.

- Nic, chyba po prostu za szybko wstałem - odparł ledwo żywy Frank.

- Oh, to siedź. Czekaj wezmę tylko leki.

- Jesteś na coś chory? - zapytał dalej otumaniony Iero.

- Tak - odparł Gerard grzebiąc gorączkowo w szufladzie - gdzie one są? - mruknął pod nosem - o jest!

Chwycił opakowanie i wyjął jedną tabletkę, chwile później wylądowała w jego żołądku popita wodą.

- Z tego co mi się wydaje to się nie zarazisz - poinformował go śmiejąc się pod nosem.

- Z czego się śmiejesz? - zapytał już bardziej przytomny chłopak.

- Nic, nic...

- Jak mnie zarazisz jakimś parchem to cię zapierdole, obiecuję Gerard.

- Nie zaraże, nie ma takiej możliwości - odparł z śmiejąc się po raz kolejny.

Nie wiele rozmawiając zjedli, porządnie namoczone już płatki.

- Ummm - zaczął - jest tu łazienka?

- Tak, jasne, schodami do góry, korytarz po prawej, pierwsze drzwi - odpowiedział czarnowłosy patrząc się w grubą książkę oprawioną skórą.

Frank podziękował i odszedł od stołu zostawiając Way'a samego. Wyjął z torby bieliznę, resztę ubrań, szczoteczkę do zębów i pastę. Zakładał, że gospodarz będzie zaopatrzony w żel pod prysznic. Tak zaopatrzony ruszył do góry, korytarz był dość jasny ponieważ na jednej z jego ścian były umieszczone wysokie okna, sprawiały poczucie jakby chodziło się po zamku. Wybrał odpowiednie drzwi i nacisnął klamkę. Spodziewał się czegoś zupełnie innego, pomieszczenie było dość duże i zamiast prysznica, pod oknem stała również dużego rozmiaru metalowa wanna. Wyglądała na dość starą, stała na czterech pozłacanych nóżkach, które przypominały dwie lwie łapy. Położył swoje rzeczy na klapie od toalety i nalał wody do wanny. Nie czuł się zbytnio komfortowo, ale miał wyboru, musiał się rozebrać i umyć. Kiedy  była wypełniona na tyle wodą, że była w stanie zalać całe jego ciało, zanurzył się. Przyjemne ciepło otoczyło jego ciało. Wynurzył się i położył ręce na krawędziach balii. Wziął z parapetu żel i porządnie się umył, zza okna było widać pobliskie osiedla. Wyszedł, wytarł się ręcznikiem i przebrał w świeże ciuchy. Kiedy opuścił pomieszczenie i zamiast udać się na dół, Frank stwierdził, że otworzy kolejne drzwi. Wiedział, że nie powinien i można by powiedzieć, że nawet był przerażony tym co zobaczy. Podszedł dwa metry dalej i pchnął ciężkie skrzydła drzwi. Jego oczom ukazała się nie duża kaplica z dwoma ławami po obu stronach. Było tam bardzo ciemno, na frontowej ścianie był zamocowany srebrny duży krzyż. Przerażony chłopak od razu wyszedł z pokoju i praktycznie biegiem zszedł na dół.

- Wszystko okej Frank?! - usłyszał krzyk drugiego chłopaka.

- Jasne - odkrzyknął.

Jedyną rzeczą jakiej teraz potrzebował był papieros.

Taki krótszy dzisiaj bo mam chujową motywacje do pisania tego, pomimo że bardzo chce,,,,,

Someone get me to a church// frerardNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ