Rozdział 8 - Fantasmagoria

185 43 32
                                    

Koniec wiosny niosący ze sobą coraz cieplejsze, słoneczne dni, obfitował brzmieniem cykad, śpiewem ptaków i wesołymi okrzykami rozbawionego rodzeństwa. Dwoje dzieci udawało muszkieterów, obijając o siebie gałązkami imitującymi rapiery.

— Poddaj się, Lwi Hrabio! — krzyknęła dziewięciolatka o długich, kasztanowych warkoczach, wytrącając prowizoryczną broń z dłoni starszego brata; tylko dlatego, że jej na to pozwolił. — Nie masz szans!

— Najpierw mnie złap — zaśmiał się Wiktor, ruszając biegiem i lawirując pomiędzy drzewami, które pamiętały niejedną zabawę i jeszcze więcej tajemnic.

Nigdy nie używał pełni swoich sił w zabawie z Freją. Przechylając lekko głowę, nasłuchiwał, czy siostra dotrzymuje mu kroku. Nie chciał zostawiać jej w tyle. Wolał, gdy była tuż obok, wesoła, zarażając śmiechem. Ona natomiast nie wyobrażała sobie dnia bez towarzystwa brata, który był jej najlepszym przyjacielem.

Kiedy wybiegli z lasu na dziedziniec pełen kwiatów, w powietrze wzbiła się chmara spłoszonych motyli. Dom był ogromny w ich dziecięcych oczach. Jasne ściany odbijały promienie południowego słońca i zdawały się świecić własnym, przyjemnym światłem. Duże, frontowe drzwi były otwarte na oścież, wpuszczając rozpędzone rodzeństwo do przestronnego, rozświetlonego tęczowymi witrażami westybulu.

Wiktor pognał w prawo w stronę gabinetu ojca, a Freja starała się dotrzymać mu kroku. Za kolejnymi drzwiami, jakie stały przed nimi otworem, znajdowało się wiele ciekawych rzeczy, które nie zawsze mogli dotykać: setki kuferków, zwojów, mnóstwo starych książek i wypchane zwierzęta różnych rozmiarów i gatunków — najbardziej podziwiali tygrysa o rubinowych oczach. Wszystko to otaczał leniwie unoszący się w powietrzu kurz, połyskujący w promieniach słońca, zaglądającego do środka przez dwa okna.

Sam gabinet przypominał świątynie wiedzy i zagadek. Poza czterema rzędami długich półek stojących wolno i powypychanych po brzegi, setki, jeśli nie tysiące tomiszczy mieściło się na regałach stanowiących ściany pomieszczenia. Przy wejściu, po jego lewej stronie, stały spiralne schody, prowadzące na półpiętro.

Dziewczynka zatrzymała się, dopiero gdy zauważyła otwarte przejście w podłodze, prowadzące do piwnicy. Zawsze mieściło się tam mnóstwo tajemniczych skarbów sprowadzanych z różnych stron świata, do których kategorycznie nie pozwalano im się zbliżać. Mimo dziecięcej ciekawości wolała zachować dystans. Od zawsze czuła, że przekroczenie tych drzwi mogłoby okazać się zgubne. Nie tylko ze względu na złość rodziców, gdyby dowiedzieli się o złamaniu zakazu. Freja bała się piwnicy, odkąd potrafiła sięgnąć pamięcią. Jakby coś, co się w niej kryło, emanowało dziką wrogością przez grube, kamienne ściany.

— Wiktor? — zawołała półszeptem.

W odpowiedzi usłyszała łomot, a po nim rytmiczne dudnienie, które z każdym kolejnym, szybszym oddechem dziecka coraz bardziej wprawiało podłogę w drżenie. Po chwili zaś zatrzęsło całym gabinetem. Brzmiało niczym bicie serca, lecz nie było w tym żadnego ciepła.

— Wiktor! Boję się!

Tętnienie było coraz głośniejsze i mocniejsze. Otwarte wejście zdawało się wysysać powietrze i światło z gabinetu, chcąc przy okazji pożreć przerażoną, małą Freję. Ta pisnęła przeraźliwie, odwracając się w stronę wyjścia, by jak najszybciej uciec. Niestety biegła niemalże w miejscu, przebierając nogami zdecydowanie za wolno, a kiedy w końcu zdołała sięgnąć drzwi, poczuła czyjąś mroczną obecność tuż za plecami i sięgające po nią ostre szpony.

Po obudzeniu się z koszmaru nadal czuła lęk i dreszcze. Na szczęście świadomość, gdzie i przy kim się znajdowała, sprawiła, że nieprzyjemne uczucia rozmyły się, zastąpione błogostanem. Lwi Hrabia leżał obok, opierając głowę na ramieniu. Nie spał. Czuwał, bojąc się, że powrót siostry jest snem, z którego mógłby się przez przypadek ocknąć.

— Wiktor — szepnęła, czując narastającą radość i wzruszenie.

Po jej poliku spłynęła łza, a potem kolejna, pozostawiając za sobą wilgotny ślad. Wiktor przetarł go kciukiem i zdał sobie sprawę, że nie ma nic przeciwko zapłakanym oczom siostry tak długo, jak jest ona blisko, a płacz — wywołany szczęściem.

— Jestem tu — wyszeptał i przełknął gulę rosnącą mu w gardle, próbując ukryć oznakę wrażliwości za zawadiackim uśmieszkiem; nie chciał kolejny raz rozpłakać się przy Frei. Nie jako dorosły już mężczyzna. — Jak mnie znalazłaś?

— Bo cię kocham — wymamrotała Freja, ponownie wtulając głowę w poduszkę. Zmęczona podróżą, ponownie zasnęła, tym razem głębokim i kojącym snem, jakiego nie zaznała od dawna.

— Mam nadzieję, że to nie fantasmagoria — wyszeptał Wiktor, głaszcząc piegowate polki siostry.

Nie przestawał ostrożnie dotykać jej twarzy i włosów. Przerażała go myśl, że gdyby przestał, Freja rozmyłaby się w powietrzu, pozostawiając nową, bolesną pustkę. Nie mógł na to pozwolić.

Przestał, dopiero gdy poczuł znajome, delikatne łaskotanie na dłoni. To znów była ta dziwna ćma. Tym razem jednak hrabia ze spokojem oglądał przechadzającego się między palcami owada. Srebrne skrzydełka przyjemnie muskały jego skórę, co jakiś czas drżąc i prósząc dookoła migoczącym pyłkiem. Nie strzepnął ręką w panice, by za wszelką cenę pozbyć się kolejnych omamów. Nie chciał przecież obudzić siostry.

Za każdym razem, gdy ćma przechodziła na drugą stronę dłoni, Wiktor obracał rękę, by cały czas mieć ją na oku. Zastanawiał się, czy kiedyś mógłby polubić jej mistyczną obecność. To wszystko: śpiąca obok siostra, płomienie kominka i owad, wyglądało tak sennie i kojąco. Nawet szepty, które zdawały się dobiegać z wnętrza głowy mężczyzny, były takie przyjemne. Wiktor nie rozumiał żadnego ze słów, choć wypowiadane były bardzo wyraźnie. Może jest to język motyli? — pomyślał i zachichotał, wpatrując się w ćmę, która pełzła tuż pod jego skórą, przeciskała się między żyłami i mięśniami coraz głębiej i dalej.

* * *

Czarne i wilgotne kamienne ściany oświetlał blask mnóstwa świec. Pięć z nich ustawionych było równo w kręgu wokół nagiej kobiety. Jej długie, blond włosy spływały falami, zasłaniając piersi, a gładką, mleczną skórę pokrywało mnóstwo otwartych oczu, namalowanych świeżą krwią. Sine usta poruszały się szybko, wydając z siebie cichy dźwięk podobny do brzęczenia roju pszczół. Ręce miała wyciągnięte ku górze, a szeroko rozwarte powieki odkryły trupią biel — bez źrenic i tęczówek, skierowaną znacznie dalej, niż na sufit powyżej.

Brzęczenie zwalniało, zmieniając tonację i rozbrzmiewając coraz głośniej, póki nie zaczęło składać się w nieznane słowa w zapomnianym przez ludzi języku. Płomienie świec migotały, świecąc coraz jaśniej i skacząc pomiędzy sobą. Wiedźma dołączyła do ognistego tańca, trzęsąc biodrami i ramionami, coraz szybciej i szybciej, póki całym jej ciałem nie zawładnęło drżenie, niemal odrywając ducha od materii.

W jednej chwili wszystko ustało, a kobieta padła na ziemię. Płomienie świec paliły się spokojniej, oświetlając powoli otwierające się oczy — jedno błękitne, a drugie złote.


Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.




Gallanger (wstrzymane)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz