Rozdział 6 - Szachista

275 48 37
                                    

W instrukcjach, jakie Wiktor otrzymał od nieznajomej, zawarte były przydatne informacje na temat człowieka, z którym miał się spotkać piątego września, dokładnie dwadzieścia pięć minut po dwunastej.

Raymond Duverger lubił grać w szachy i był w tym naprawdę dobry, skoro to właśnie ta informacja najczęściej przewijała się na kartkach. Kolejną ważną informacją były jego stosunki z Hugonem Belmontem — człowiekiem, który od wielu lat trzymał wysokie stanowisko w hierarchii mrocznego półświatka. Wiktor obiecał sobie, że przy następnej okazji wyciągnie z kobiety jak najwięcej faktów na temat jegomościa. Wiedział o nim zdecydowanie za mało, nie licząc plotek.

Po niemal czterech tygodniach przygotowań Wiktor stał przed wskazaną w listach kamienicą, bawiąc się króliczą łapką schowaną w kieszeni ciemnozielonego szustokoru* obszytego złotym, kwiecistym wzorem. Południowe słońce grzało, Wiktorowi było gorąco, a artefakt okazał się niestety prawdziwy, co nieszczęśnik sprawdził na własnej, obolałej skórze. Pozostawienie symbolu szczęścia w sypialni przypłacił bowiem upadkiem ze schodów i licznymi siniakami.

Poczuł ciarki, przywołując w pamięci widok czekającej na niego u samego dołu schodów przeklętej króliczej łapki.

— Zagrać w szachy, dać się polubić — zamruczał pod nosem, patrząc na otwierające się przed nim drzwi i podrapał się po świeżo ogolonej brodzie, zaciętej pod ciasnym kołnierzem czarnej koszuli. — Nic prostszego.

Na spotkanie wyszła mu piękna, młoda pokojówka o opalonej twarzy, czarnym, głębokim spojrzeniu i ciemnych, spiętych pod białym czepkiem włosach. Na widok Wiktora rozdziawiła nieco buzię, mimowolnie zarażając go uśmiechem. Musiała otrzymać wcześniej dość szczegółowe informacje na temat gościa, gdyż dygnęła i bez zastanowienia powiedziała:

— Proszę za mną. Pan Duverger czeka w ogrodzie.

Jej głos był cichy i łaskotał w ucho, a ruch, jaki wykonała, cofając się w głąb domu, był bezszelestny. Przywołało to w myśli Wiktora obraz nimfy — pięknej, wabiącej, niewinnej z wyglądu i śmiertelnie niebezpiecznej.

Wnętrze kamienicy wyglądało bardzo okazale i byłoby przytulne, gdyby nie nadmiar kosztownych ozdób i wypchanych, martwych ptaków, poupychanych wszędzie bez większego ładu. Utrzymany w barwach złota, brązu i szarego granitu korytarz, ze schodami prowadzącymi w górę, wychodził na niewielki, ale przepiękny, kolorowy ogród umiejscowiony po drugiej stronie budynku. Przez otwarte drzwi biło jasne światło słoneczne, ciepły wiatr i delikatny zapach hortensji, którymi otoczony był stół do szachów. Ktoś zajął już jedno miejsce i ze skupieniem wpatrywał się w czarno-białą planszę i równo ustawione figurki.

Stojąc w drzwiach Wiktor zakaszlał, próbując zwrócić na siebie uwagę, jak mniemał, gospodarza. Raymond Duverger sprawiał wrażenie młodego i sprawnego człowieka. Brązowe włosy, podobnie jak i Wiktor, zaplecione miał w niewielki warkoczyk na karku, a ubrany był swobodnie, w białą koszulę wsadzoną w beżowe bryczesy.

— Och — zamruczał, posuwając okulary w górę nosa. — Tak? — Głos miał cichy i delikatny. Pasujący do wyobrażenia Wiktora o potulnym mistrzu szachów, który jest równie nudny, jak jego pospolita twarz i oczy bez wyrazu.

Oboje skłonili przed sobą głowy, wymienili standardowe grzeczności, lecz powstrzymali od zbędnych uśmiechów.

— Z bliska wyglądasz ciekawiej, niż pisali w La Gazette, hrabio. — Westchnienie opuszczało usta Raymonda równie flegmatycznie, jak jego słowa. Wiktor wiedział, że reszta dnia w towarzystwie tego człowieka będzie torturą.

— Mi również miło pana poznać, Duverger. Czy mógłbym? — zapytał, wskazując dłonią wolne krzesło przy szachach.

— Ależ oczywiście. — Raymond przeniósł wzrok z Wiktora na miejsce naprzeciw siebie. — Przez ostatnie dni niecierpliwie wyczekiwałem tej rozgrywki. Mówiono mi, że jest hrabia mistrzem szachownicy. To będzie zaszczyt wygrać z hrabią Leonem.

Gallanger (wstrzymane)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz