Rozdział 7 - Cierpliwość popłaca

191 45 19
                                    

Płomienie przyjemnie trzaskały w kominku w sypialni Wiktora. Lwi Hrabia przechadzał się obok niego, przełamując pieczęć na świstku od Chevaliera i czytając jego zawartość. Zdążył wrócić do domu, umyć się, oczyścić rany i ubrać w świeże ubranie, a cały ten czas przeżywał wspomnienie pojedynku, śmierć Raymonda i spotkanie najbardziej znienawidzonego przez siebie człowieka.

— Ci ludzie naprawdę uwielbiają listy — zamruczał Cień, wygodnie rozsiadając się w fotelu. Gdy zarzucił nogi na podnóżek, pociągnął za sobą smugi czarnego dymu.

— To zaproszenie na maskaradę — odparł Wiktor, roztrzepując dłonią mokre i pofalowane włosy.

— Od?

— Hugo Belmont — odczytał szeptem, patrząc spod zmarszczonych brwi na zawiły podpis o ostrym charakterze. Słyszał o tym nazwisku, jednak zdecydowanie mniej, niż by chciał. — Tego też zabiję — dodał, mrużąc oczy.

Od strony fotela rozbrzmiało poirytowane westchnienie.

— Coraz bliżej celu?

— Byłem o krok od mojego celu — warknął przez zaciśnięte zęby. — Mogłem zabić Chevaliera. Miałem w dłoni broń.

— Będzie jeszcze wiele okazji do zemsty. Ciesz się, że cię nie rozpoznał.

— Cały czas myślałem o tym, że mogłem tam zginąć. Byłem o krok od śmierci i za bardzo się tym przejąłem — powiedział bardziej do siebie, niż do Tajemniczego.

— Im dłużej czeka się na zemstę, tym jest ona słodsza.

— Dziesięć lat! — krzyknął Wiktor, uderzając pięścią w kamienną półkę nad kominkiem. Wprawiło to w drżenie kryształową karafkę z rumem, którego nigdy nie pił. — Czekałem dziesięć jebanych lat na tę okazję!

— Litości! — jęknął zdegustowany Cień. — Tym bardziej powinieneś rozumieć pojęcie cierpliwości.

Wiktor chciał odpowiedzieć opalizującej istocie w niemiły i dosadny sposób, lecz delikatne łaskotanie na skórze dłoni w jednej chwili skupiło całą jego uwagę.

— Jebana ćma — syknął przez zęby, strzepując z ręki nieistniejącego owada. Poczuł, jak przepełnia go furia i panika, od której zaczął się wręcz dusić.

Musiał wyjść. Wydostać się stąd i uspokoić. Pobyć sam, bez żadnych wrogów, mistycznych istot, ani tym bardziej wrogich mistycznych istot. Szczególnie tych gadających od rzeczy.

W pośpiechu opuścił sypialnię i pobiegł w dół schodów, aż do obszernego westybulu, ale to było za mało. Nadal zbyt duszno. Jakaś siła kazała mu wybiec na zewnątrz. Prosto we wczesnowieczorny, ognisty krajobraz.

Szarpnął za klamkę i zamaszyście otworzył drzwi, by moment później z impetem napotkać przed sobą czyjeś ciało sięgające mu ledwo do ramion, które ze stłumionym jękiem cofnęło się o krok.

— Och — westchnęła dziewczyna, tłumiąc szloch — ale... wyrosłeś!

Wiktor stał jak skamieniały. Gdzieś już widział te oczy, które z każdą chwilą coraz bardziej zalewały się łzami. Nie rozumiał tego. Kim była ta osoba? Jakim cudem przedarła się przez zastawioną przez niego barierę wokół domu? Jakie miała zamiary? Przecież to nie mogła być...

— Freja — szept wyrwał mu się z gardła razem z niespodziewanym szlochem.

Ciepłe, drżące ramiona oplotły jego plecy i mocno ścisnęły. Wiktor nie był jednak w stanie drgnąć. Język zamienił mu się w kołek, a w gardle urosła gula, gdy usłyszał ciche słowa:

— Wróciłam do domu.


Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


Wiem, wiem. Strasznie krótki rozdział, ale takie też są czasami potrzebne ♥




Gallanger (wstrzymane)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz