Rozdział 67

138 3 1
                                    

Następnego ranka dość wcześnie wsiadaliśmy już do busa i szykowaliśmy się do przywitania naszych rodzinnych stron.Siedziałam przy oknie nie odzywając się do nikogo, zresztą za bardzo do kogo nie miałam.Bill spał, Tom z moja siostrą zaszyli się w jednej części autokaru szczebiocząc sobie jak ptaszki, Gustav i Georg grali w karty, nie zwracając na mnie uwagi.Jutro miała być wigilia.Czas tak szybko leciał, aż trudno było uwierzyć, że trasa trwała tych kilka dobrych tygodni, bo teraz wracając do domu wydawały się one chwilą.Zamknęłam oczy i oparta o szybę, siedząc przy stole słuchałam przez słuchawki muzykę.Myślałam nad wczorajszą rozmową z Billem.Nie dawało mi to znów za wiele spokoju, bo chociaż wczoraj poczułam się lepiej to potem czułam brak czegoś między nami i wciąż był to najwidoczniej brak tylko z mojej strony.Bolało mnie, że jak twierdził Bill taka jest kolej rzeczy i to normalne, iż to już nie będzie to samo, co dawniej.Byłam zagubiona i rozbita, kiedy znowu uczucie ulatniało się a gdy wracało wydawało się takie słabe, iż nie umiałam tak jak Tom i Bella przezbywać się, kto bardziej kocha.Nie mogłam, bo za słabo kochałam.Smutek w moi sercu wypłukiwał uczucie dodatkowo wraz z brakiem Billa. Może miał i rację, że to nic strasznego tylko, że ja przeżywałam coś takiego pierwszy raz i nie mieściło mi się to w głowie.Nie rozumiałam jak to było wszystko możliwe.W głowie panowały szare myśli a ich kolor dobijał mnie, tak bardzo.Nie chciałam go ranić swoimi niestałymi uczuciami i byłam pewna, że powinnam coś z tym zrobić.Nie chciałam posuwać się tak daleko, ale musiałam.

-Dojechaliśmy-ktoś lekko walnął mnie w ramie.

Otworzyłam oczy.Czyżbym przysnęła?Wyjęłam słuchawki z uszu.

-Dojechaliśmy?-powtórzyłam za Bellą, która powiedziała to w pewny sposób w przeciwieństwie do mnie.

-Jesteśmy w Magdeburgu.Ja tu już wysiadam-dodała i objęła mnie-spotkamy się pojutrze, w Boże Narodzenie. Mam nadzieję, że do nas przyjedziesz z chłopakami

-Pewnie tak-odparłam i pocałowałam ją w policzek, po czym moja siostra wysunęła się z ramion, podała reszcie załogi rękę, pożegnała się czule z Tomem i wysiadła.

Bill dosiadł się do mnie, dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że prawie cały dzień nie rozmawialiśmy, mimo iż byliśmy tak blisko siebie.Teraz też nic nie powiedział, poprawił firankę w oknie busa i popatrzył na mnie jakimś zmęczonym wzrokiem, po czym zaplótł dłonie na stole, bez słowa, zupełnie jakbyśmy byli obcymi ludźmi.Bus się zatrzymał.

-Pora na nas-zauważyłam i wstałam.Wzięłam swoje rzeczy i wysiadłam z autokaru po czym oniemiała przejechałam wzrokiem po zakątku mojego rodzinnego świata.

To, co ujrzałam było niesamowite.Stałam przed busem nie mogąc uwierzyć swoim oczom a było to tak niezwykłe: cały mój stary dom oświetlony był światłami, w oknie paliły się zawieszone na karniszu światełka choinkowe, błyszczały kolorowo i dawały bieg kolorowym barwom przypominającym, że już nadchodzą święta.Nie wierzyłam.W pierwszej chwili pomyślałam, że to Simone udekorowała także mój dom.Zauważyłam, iż nawet na choinkach przed domem zawieszone były światełka i nad drzwiami i cała balustrada przed domem świeciła się tęczowymi kolorami a w oknie za świeżą, białą firanką było widać zarys choinki.Zamarłam.Wiedziałam już, że to nie Simone.Nagle ujrzałam jak drzwi mojego oświetlonego domu odmykają się i stają w nich moi przybrani rodzice.Mama wybiegła do nas.Tato pomachał z daleka a po chwili nie widziałam nic, gdyż zanurzona byłam w objęciach mojej mamy a gdy mnie puściła zauważyłam tatę stojącego obok.Byli uśmiechnięci i radośni.

-Przyjechaliście?-nie mogłam dalej uwierzyć, to był chyba sen.Miałam wrażenie, że chyba jeszcze śpię w busie i mi się to śni.Uszczypnęłam się dyskretnie w rękę i poczułam ból. Nie, to nie był żaden sen i to wszystko działo się naprawdę.

TH by MelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz