Rudego ucznia z zamyślenia wyrwał okropny smród miejsca z padliną. Czyli zaszedł już wystarczająco daleko. Pomimo intensywnego zapachu błota i faktu, iż miejsce to pozbawione było padliny, odkąd pamiętał, odór dalej się unosił. Podobno wiele księżyców temu Dwunożni przyszli i zaczęli to wszystko sprzątać. Tak słyszał od starszych, ale co oni mogli wiedzieć? Obszedł ogrodzenie szerokim łukiem i wsunął się w krzaki, między nim a jednym z mniejszych odnóg Drogi Grzmotu. Ten zapach był za to wyjątkowo przyjemny. Mieszkała tu chyba cała rodzina nornic. Wrzosowa Łapa zastygł w bezruchu. Po dłuższej chwili oczekiwania, między gałązkami zaczęła przeciskać się, odwrócone do niego plecami, malusieńkie stworzonko, o brązowym futerku i okropnych, czarnych, wyłupiastych oczach. Wyglądało jak mała puchata kulka, z dwoma malutkimi uszkami odstającymi z główki i śmiesznym, łysym ogonkiem, wijącym się jak dżdżownica. Uczeń przemyślał, jak chciałby ją zaatakować. Na razie obgryazła starannie jakiegoś owada, którego trzymała w łapkach. Wrzosowa Łapa nauczył się już dawno, by myśleć o kocich zdobyczach takich jak ta w formie „pożywienie", a nie urocze, małe zwierzątko, które ma swoje życie i rodzinę", tak było o niebo łatwiej je zjeść. Gdyby tylko zrobił jeden nieprawidłowy ruch, na pewno by się spłoszyła. Ciężko było poruszać się pomiędzy gałęziami krzaka, więc i na to musiał wziąć poprawkę. Oddychał płytko, starając się nie wydać nawet najmniejszego dźwięku. W końcu, gdy był już pewny, że jeśli zaraz się nie ruszy, ofiara mu ucieknie, błyskawicznie zamachnął się łapą i wbił zaostrzoną pazurami łapę w biednego gryzonia. Przysunął go do siebie, nabitego na pazury, jak mięso na szaszłyka. Zapach miała piękny i bardzo kusiła, ale wiedział, że za nim pewnie ktoś skrada się, patrzy, jak wykonuje swoje zadanie. Przełknął ślinę. Pora była zapolować na poważnie.

     Dumny z siebie Wrzosowa Łapa, mając pysk pełen w mysich, norniczych i ryjówczych ogonach, po pomyślnie zakończonym polowaniu, wrócił się całą drogę przez błoto z powrotem. Zaraz przed wejściem do obozu, natknął się na Makową Łapę, która wyglądała, jakby siedziała już tu od dawna. Jej czarne, nakrapiane futro bardzo ładnie odbijało światło słońca. Kocur często zazdrościł jej tak ładnego i zadbanego wyglądu. Twierdziła, że nic z tym nie robi i to jej „Naturalne Piękno", ale Wrzosowa Łapa podejrzewał, że kłamie.

     - Co tu robisz? – zapytał rudy uczeń, dopiero po chwili zauważając imponujący stosik zwierzyny, który leżał spokojnie obok kotki.
     - A jak myślisz? – zapytała pogardliwym tonem – Jak zwykle byłam pierwsza i czekam tu, aż w końcu wy, mysie móżdżki skończycie.
      - Jasna Łapa już tu był? – zainteresował się. Nie zwracał uwagi na niemiłe zachowanie koleżanki. Zawsze tak robiła, a on doskonale wiedział, że to tylko na pokaz i naprawdę myśli coś kompletnie innego. Nie mógł jej za to winić. Miała ciężką przeszłość, była najmniejsza i najsłabsza w miocie, więc rodzeństwo często się z niej naśmiewało. Musiała się jakoś nauczyć bronić.
      - Nie widziałam go – miauknęła krótko.
      - Szkoda. Poczekam z tobą – zaoferował.
      - Uroczy jesteś, Wrzosik – mruknęła.

     Nie minęła chwila, a przemknął między nimi ktoś bardzo szybki. Ciężko było stwierdzić o co chodzi na pierwszy rzut oka, ale Wrzosowa Łapa natychmiast, odruchowo wskoczył za nim do obozu. Może trzeba będzie go bronić. Zorientował się, że ten tajemniczy ktoś ma futro wyjątkowo podobne do Sowiego Wrzasku, w pysku trzyma jakieś białe... ciało...

     - Nie! – krzyknął i popędził, ile sił w łapach, do legowiska medyka, gdzie na legowisku z mchu położony został już jego brat, Jasna Łapa.

     Wrzosowa Łapa nie lubił może Jasnego, ale nie zmieniało to faktu, że był jego rodzonym bratem. Biały kocur leżał bezwładnie na boku. Oddychał, ale płytko i nieregularnie. Na jego tylnej nodze widniał ślad, po ogromnym ugryzieniu. Krew płynęła obficie, obklejając całe mchowe posłanie i zmieniając futro Jasnego z białego, na czerwone. Wrzosowa Łapa spojrzał błagalnie na medyka, Szałwiowego Liścia, który oszołomiony patrzył tylko na tę scenę. W jego oczach widać było nawet małą iskierkę strachu. Strzepną nerwowo ogonem i pobiegł do swojego schowka na zioła. W tym czasie rudy uczeń zdążył już skulić się przy bracie. Nasłuchiwał każdego oddechu. To było okropne. Szałwiowy Liść zaczął zakładać opatrunek na ranę Jasnego, a pod nos Wrzosowej Łapy podsunął jakiś liść. Uczeń nie miał ochoty skupiać się co to było. Po prostu chciał, żeby jego bratu nic się nie stało.

Wojownicy: Tajemnica Klanu NocyWhere stories live. Discover now