Prolog

4.9K 185 409
                                    

'Na zewnątrz klubu stoją już od półtorej godziny radiowozy z wypełnionymi „więźniarkami”. Na wschodzie, za wysokościowcami Broadwayu, niebo powoli różowieje, coraz silniej prześwieca przez gasnące – jeden za drugim – neony. Z całej dzielnicy Greenwich ściągają geje, trans biegną, podciągając suknie, z brodwayowskich skrzyżowań, wieść o policyjnej akcji i spontanicznej defensywie lotem błyskawicy obiegła już Harlem. Przed „Stonewall Inn”, z którego za kwadrans druga wyprowadzano skutych w kajdanki rezydentów, gęstniej tłum – jest pięćset, może sześćset osób, dziesięć osób na każdego aresztowanego. Pijanych i wściekłych. „Gay power!”'

Ten między innymi fragment nowojorskiej gazety z 1969 roku szokował ludzi podczas trwającej w najlepsze rewolucji seksualnej, w której przodowała subkultura hipisowska.

Dwudziestoczteroletni Louis Tomlinson nie do końca rozumie całą ideę, jaką pragną głosić pacyfiści. I niespecjalnie go to również obchodzi. Do czasu, gdy jego wieloletni przyjaciel Liam Payne wyciąga ułożonego i wykształconego druha na spotkanie ze swymi kolorowymi przyjaciółmi.

***

- Liam, daj mi spokój, mam ciekawsze rzeczy do roboty niż spotkanie z twoimi popieprzonymi, nowymi znajomymi, którzy wybrali sobie menelski styl życia - burknąłem, po raz drugi już w ciągu dnia odmawiając swojemu upartemu młodszemu braciszkowi.

Ostatnimi czasy bardzo się o niego martwiłem. W czerwcu, kiedy skończył szkołę średnią wpadł w towarzystwo tej całej kolorowej sekty jarających zielsko nierobów. Ja już od ponad dwóch tygodni starałem się wyjaśnić mu jak zły wpływ mają na niego ludzie tacy jak oni.

Pieprzeni zboczeńcy i wielcy rowolucjoniści, myślałby kto!

Jako jego starszy najlepszy przyjaciel chciałem uchronić go od zła, które teraz czaiło się na każdym rogu ulicy. Traktowałem go jak młodszego braciszka, którego nigdy nie miałem, a bardzo o tym marzyłem. Znając mojego Payno od najmłodszych lat dzieciństwa nie trudno było mi się przyznać do tego, jak silną więź przyjacielską posiadamy.

Jednak na niego nic nie działało. Ciągle opowiadał mi o dziwactwach, które wyprawia ze swoją nową ekipą.

- No proszę cię, Lou. Będziesz siedział kolejny wieczór w domu? - jęknął, szarpiąc moimi barkami, przez co nie mogłem idealnie zaczesać swoich włosów za ucho. Starałem się ulizać boki włosów, a mój współlokator tylko uniemożliwiał mi doprowadzenie się do perfekcji.

- Tak, to brzmi jak mój dzisiejszy plan - żachnąłem się, dźgając go grzebykiem w policzek.

Przewrócił oczami. - Oh tak? - skrzyżował swoje brwi. - To dlaczego od ponad pół godziny pindżysz się przed lustrem?

- Miałem zamiar wyjść dzisiaj na jakąś dyskotekę - wzruszyłem ramionami. - Nie miałem dziewczyny od liceum, a więc od ponad trzech lat, naprawdę nie chcę być samotny przez całe życie! - westchnąłem ciężko, poprawiając kołnierzyk mojej koszuli w kratę, która zapięta była po samą szyję.

- Wyglądasz jak wieśniak - założył ramiona na piersi, zadzierając nosa do góry. Spojrzałem na niego enigmatycznie w lustrze, stojąc przed swoją toaletką. Sięgnąłem po perfum, naciskając pompkę, by opryskać swoją szyję. - Chodź ze mną na ognisko. Ja cię z kimś zapoznam!

- Ja naprawdę nie pojmuję, czemu rząd nic nie robi z tym co dzieje się w tym kraju - prychnąłem pod nosem, ignorując jego ostatnie dwa zdania. - Ameryka upadnie jak coś z tym nie zrobią!

- Spokojnie - poklepał mnie po barku. - Jak za dwa lata wybory wygra Kennedy, wszystko będzie w porządku - spojrzałem na niego jak na szaleńca. Kto o zdrowych zmysłach chciałby, aby głową państwa został... on?!

Love Is War | l.s.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz