Mimo mroku, na twarzach zebranych dostrzegła niepokój. Wilki rozglądały się i patrzyły po sobie wnikliwie, szukając oznak zdrady.Jak zwykle rozpoczął szeryf. 

-Zebraliśmy się tutaj, by radzić nad naszym losem. Jak wiecie, Kanadyjczycy przejęli stado Mosesa całkowicie. Keith nie ma nic do powiedzenia. Został wykluczony. Mosesa zmiotło z powierzchni ziemi. Od momentu wybuchu nikt go nie widział, nikt o nim nie słyszał. Najbardziej prawdopodobna wersja jest taka, że zginął rozerwany na kawałki przez wybuch. 

-Przykro mi Victorio - alfa, stada z zachodu skinął jej głową. - To był twój ojciec.

Mruknęła coś pod nosem, ale nie odezwała się. Ojciec... Zniknął tak szybko, jak pojawił się w jej życiu. Żal było jej tylko jego żony i dzieciaków. 

-Jak wiecie udało nam się zatrzymać ich napływ - powiedział Seth.

-Dobrze-  mruknął Szeryf. - To dobra wiadomość. Pytanie tylko na jak długo... 

-Musimy z nimi walczyć - znów odezwał się alfa z zachodu. - Nie szczędzić sił i środków, żeby przepędzić ich z naszych ziem. To bardzo duże stado. Jeśli nas podbiją, narzucą nam swoje rządy. 

-Otwarta wojna, przyniesie wiele ofiar - wtrącił się Robin. - Jest jeszcze druga opcja. Wybierzemy przedstawiciela naszych watach, który stoczy walkę z ich przedstawicielem. Jeśli wygramy, odejdą z naszych ziem. 

-Jeśli przegramy, stracimy wszystko! 

-Lepiej więc wysłać na śmierć wszystkich członków watach? Rodziny z dziećmi? Bawić się w wojnę podjazdową?

-Narazić się na wkroczenie ludzi? - dodał Seth spoglądając na szeryfa - Bez urazy, ale otwarta wojna ściągnie na nas siły żandarmerii, albo i wojska. Mimo, że filtrujemy informacje, to i tak... 

-Masz rację Seth - wtrącił szeryf. - Masz rację. 

-Wiecie, że wybierając przedstawiciela zrzekacie się na jego rzecz władzy? - zapytał przedstawiciel zachodu. 

-Chwilowo - odparł Robin.

-Strasznie ci do niej śpieszno - odparł cynicznie. - Co będzie jeśli po wygranej nie będziesz chciał oddać nam naszych stad? Bo jak dobrze rozumiem, chcesz bić się w imieniu nas wszystkich. 

-Dobrze rozumiesz-  Robin nie dał się sprowokować.  - I jeśli wygram, obiecuję, że oddam Wam pod władania wasze stada. Kto jest za? 

-Zgadzam się - powiedział Seth twardym głosem. - Wiąże nas przymierze krwi. 

-Szeryfie? - rzucił Robin. 

-Ja... tak. Zgadzam się. 

-Victorio? 

-Słucham? - zdziwiła się. 

-Wolą Twojego ojca było dołączyć Cię do rady... Jesteś pół wilkiem, pół człowiekiem. Chcemy, żebyś się wypowiedziała - powiedział Seth. 

Poczuła, że ma w głowie mętlik. Spodziewała się wiele, ale nie tego. Z jednej strony wiedziała, że to o czym mówi Robin ma sens, z drugiej jej ciało przeszył strach. A co będzie jak mu się nie uda? I dlaczego to on, ma wziąć na siebie odpowiedzialność? Cholera... 

-Victorio? - łagodny głos Robina wyrwał ją z zamyślenia.

-Ja... Tak, zgadzam się, z tobą, ale... - już miała na końcu języka, żeby uważał, ale chyba to odczytał z jej myśli, bo uśmiechnął się lekko i nie pozwolił jej dokończyć. 

-Dziękuję. 

-Ja się nie zgadzam- warknął alfa z zachodu. - A większość tu nie pomoże. 

-Czy jesteś pewien?

-Tak, nie pozwolę odebrać sobie władzy.

-Czy wiecie co to oznacza? - spytał szeryf spoglądając to na niego, to na Robina. 

-Pojedynek - mruknął Robin, po czym zwrócił się do alfy z zachodu. - Ustal datę i czas. 

-Pojedynek musi się odbyć natychmiast - powiedział twardo Seth. 

-Więc rozpalcie płomienie - rzucił Robin. 

Chciała coś powiedzieć, zaprotestować, ale twarda dłoń Micka znów zaciążyła jej na ramieniu.

- Nie wtrącaj się - mruknął.

-Ale oni... Oni się pozabijają! 

-Takie są zasady - powiedział nie zdejmując swojej ręki z jej ramienia. Jakby bał się, że może się wyrwać i zrobić coś głupiego. 

Zaczęli krążyć wokół siebie w wilczej skórze. Futro Robina lśniło w blasku ognia. Najpierw się próbowali, skacząc wokół siebie i szczerząc kły. Po chwili takiego tańca skoczyli na siebie i zwarli się w żelaznym uścisku łap. Victoria czuła jak dłonie jej się pocą. Machnięcie łapą. Wycie. Kły wżynające się w sierść i jej kłęby wirujące w powietrzu. Spojrzała na srebrzystego wilka. Ugryzienie jakie otrzymał, sprawiło, że tylna łapa zaczęła mu krwawić, a uderzenie na chwilę zamroczyło jego ruchy. W pewnym momencie został przyciśnięty do ziemi. Blisko ognia. Victoria czuła zapach palonej sierści, ale on nawet nie zawył. W pewnym momencie poderwał się i rzucił na przeciwnika przygniatając go do ziemi.  Wszystko działo się tak szybko, że Vi jak oniemiała patrzyła na Robina, który nachylił się nad przeciwnikiem i jednym kłapnięciem zębów rozerwał mu krtań. Krew obficie wsiąkała w ziemię. Pokonany wył jeszcze po czym jego oddech  stał się chrapliwy, a spojrzenie zmatowiało.  Walka skończyła się. Victoria nie mogła uwierzyć w to czego była świadkiem. Robin przemienił się. Jego ramię krwawiło, a powyżej łopatki skóra zmieniła się w czerwony pęcherz. Dyszał ciężko. 

-Mamy więc zwycięzce - powiedział szeryf.

-I nowego alfę, watahy z zachodu - dodał Seth podając Robinowi dłoń. 

Po jaskini przeszedł szmer. 

-Chciałem uzyskać prawo do walki z Kanadyjczykami, a nie nową watahę. Wyznaczcie nowego alfę - Robin zwrócił się do przedstawicieli z zachodu. - I zabierzcie go stąd. Należy mu się godny pochówek. Walczył dzielnie. 

Chciała do niego podejść, powiedzieć coś, ale Robin natychmiast przeobraził się w wilka i wybiegł z jaskini. 

-Nawet o tym nie myśl - mruknął jej Mick. - Nie teraz. 


PrzeznaczonaWhere stories live. Discover now