Rozdział XXVI

66 5 7
                                    

IZABELA

Takie słoneczne, ciepłe dni nigdy nie kojarzą się z umieraniem. Było tak, jakby niebieskie, bezchmurne niebo i leciutki wietrzyk kpiły sobie ze wszystkiego, co się wydarzyło... To było niemożliwe. Gdyby zdarzyło się naprawdę, niewinny błękit przybrałby ponurą, stalowoszarą barwę, a ciemne chmury wściekłymi strugami wyciskałyby z siebie hektolitry wody. Od czasu do czasu niebo rozdarłaby błyskawica ― podobnie jak teraz ból rozrywał na części moją duszę.

Wydawało mi się, że wszystko zmierza ku szczęśliwemu zakończeniu. W piątkowy poranek szkołę obiegła sensacyjna wiadomość, na którą czekaliśmy ― dziennik klasy II C został znaleziony przed drzwiami pokoju nauczycielskiego. Kamil tego dnia nie zjawił się na lekcjach, więc nikt nawet nie posądzał go o podrzucenie tego fantu... Zresztą, teraz tożsamość sprawcy nikogo już nie obchodziła ― przecież liczył się fakt, że nikt nie będzie musiał pisać testów z całego roku. Osoba, która najbardziej obawiała się tych testów, także nie zjawiła się w szkole, ale nie wzbudziło to moich podejrzeń. Byłam w zbyt dobrym nastroju, by zgodnie z wszelkimi prawami logiki móc dodać dwa do dwóch...
Cieszyłam się nawet, że Kamil tego dnia postanowił zostać w domu, myśląc naiwnie, że w ten sposób oddalił od siebie wszystkie podejrzenia. Dzwoniłam do niego, żeby go o wszystkim powiadomić, ale nie odbierał. Wracając ze szkoły wpadłam na pomysł, że może odwiedzę go wieczorem. Uśmiechałam się na samą myśl o tym, że go zobaczę i być może to ja będę tą osobą, która jako pierwsza przekaże mu szczęśliwą wiadomość...

Przy obiedzie uśmiechałam się jak mysz do sera, wzbudzając tym niepokój rodziców. Nic dziwnego... Ostatnimi czasy nie mieli okazji przyzwyczaić się do widoku roześmianej córki...

― Iza, wszystko w porządku?

― Tak, jasne, tato. W jak najlepszym ― odparłam zgodnie z prawdą, starając się powstrzymać od chichotu. Nie przypominam sobie ostatniego momentu, kiedy naprawdę z czystym sumieniem mogłabym odpowiedzieć twierdząco na to pytanie. Zawsze gdzieś z tyłu mojej głowy czaiły się myśli o Kubie i dziennikach... A teraz kiedy obydwa te czynniki zniknęły z mojego życia, poczułam się jak nowonarodzona. Wreszcie szczęśliwa!

― Na pewno, córciu? ― chciała wiedzieć mama. ― Zachowujesz się... inaczej.

― Nie martw się, mamo, naprawdę nic mi nie jest. Dzisiaj po wieczorem chciałabym odwiedzić kolegę ― poinformowałam ich ni stąd ni zowąd.

― Oczywiście ― powiedziała mama, w tym samym czasie, gdy ojciec zapytał ze złością:

― No, a odrobiłaś już lekcje, moja panno?!

― Tato, jest piątek ― przypomniałam mu, wywracając oczami. Poczułam w kieszeni wibracje mojego telefonu i zaczęłam wiercić się, chcąc go wydostać z ciasnej kieszeni spodni.

― Co ja ci mówiłem o odbieraniu telefonów przy obiedzie?!

Ignorując ojca, spojrzałam na wyświetlacz. „Brat K." ― informował mnie napis na małym ekranie. Kuba zawsze dzwonił do mnie z komórki brata, gdy miał mi coś ważnego do powiedzenia, a jego własna komórka była zepsuta albo bez funduszy na koncie. Z pewnością, że tym razem nie jest inaczej, nacisnęłam klawisz z czerwoną słuchawką.

― Nie denerwuj się, nie miałam zamiaru odebrać ― uspokoiłam ojca.

― No wiesz, od kiedy to tak ignorujesz czyjeś telefony?! To bardzo niegrzeczne, Iza, nie tego cię uczyłem!

Naburmuszyłam się i miałam właśnie wytknąć ojcu, jaki jest niedorzeczny, gdy moja komórka rozdzwoniła się po raz drugi. Tym razem była to krótka wiadomość:
„Kuba miał wypadek i jest w szpitalu. Uznałem, że powinnaś wiedzieć"

Dzienniki '09 [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now