Rozdział VII

43 9 1
                                    

JOANNA

Ostatnia rozmowa z Kamilem nie dawała mi spokoju. Miałam wrażenie, że coś przeoczyłam; mojej uwadze uszedł moment, kiedy wszystko zaczęło się psuć. Nie wiem zupełnie dlaczego, ale słowo „koszmar" w jego ustach zadziałało na mnie niczym kubeł zimnej wody. Zrobiło na mnie większe wrażenie niż wszystko, co zdarzyło się do tej pory.
Dopiero teraz zaczęłam zauważać wcześniejsze sygnały, że coś jest nie tak. Kamil nie zamilkł przecież od razu, na początku zdarzały nam się dłuższe chwile milczenia, które potem do reszty paraliżowały nieudolne próby podejmowania rozmowy. W szkole musiało mu się naprawdę źle układać... A ja, głupia, myślałam, że tamto zdarzenie na sali gimnastycznej było jedynie epizodem...!

Przecież wiedziałam doskonale, że nie potrzeba bić i kopać, by poniżyć człowieka. Tę wiedzę wyniosłam z domu. Nie przychodziłam do szkoły posiniaczona, a jednak czułam się bardziej upokorzona niż dzieci, których gniew rodziców przekładał się na klapsy... Dlaczego więc łudziłam się, że wszystko jest w porządku?!

Idąc do domu siostry w ciepłe, majowe popołudnie, byłam pełna pozytywnych myśli. Porozmawiam z nim ― przekonywałam siebie ― i wspólnie znajdziemy rozwiązanie. A jeśli to zaszło za daleko... zawsze można zmienić szkołę i otoczenie. W moim liceum na pewno byłoby mu lepiej. I miałabym na niego oko...

Specjalnie wybrałam taką porę, kiedy Marta zazwyczaj brała Zuzię na dłuższy spacer, a Krzysztof był jeszcze w pracy. Liczyłam, że będę miała okazję przez chwilę porozmawiać z Kamilem sam na sam. Stojąc tuż przed drzwiami, zaczerpnęłam głęboko powietrza, po czym nacisnęłam mocno dzwonek.

Cisza. Nasłuchiwałam uważnie, ale moich uszu nie dobiegł żaden dźwięk, świadczący o tym, że ktoś jest w mieszkaniu. Spróbowałam jeszcze raz, mocniej uwieszając się na dzwonku. Kiedy już poważnie zastanawiałam się nad pójściem do domu, drzwi uchyliły się odrobinę.

― Mamy nie ma ― oznajmił Kamil oschle.

― To dobrze. Właściwie to z tobą chciałam porozmawiać.

― Ze mną? ― posłał mi podejrzliwe spojrzenie, uchylając szerzej drzwi. Patrzył na mnie bardzo intensywnie, jakby chciał mnie zmusić do odwrócenia wzroku. Jeśli to była ta gra, przegrałam ją po kilku sekundach.

― Z tobą. Tylko z tobą.

Wzruszył ramionami, po czym wpuścił mnie do środka. Usiedliśmy w salonie i przez kilka cichych minut mierzyliśmy się wzrokiem. Gdzie się podziały tamte cudowne czasy, kiedy Kamil z własnej woli wyrzucał z siebie wszystko, zanim padło błahe „Co u ciebie?".

― O czym chciałaś porozmawiać?

― O naszym ostatnim spotkaniu... ― przełknęłam głośno ślinę. Dobra, co teraz?

― Jesteś zła? ― spytał nagle.

― Nie, czemu? ― zupełnie zbił mnie z tropu. Po chwili jednak przypomniałam sobie, że swoim zachowaniem wyprowadził mnie rzeczywiście z równowagi, a ja nieźle musiałam dać mu to odczuć.

― Nie byłem wtedy w nastroju.

― Rozumiem.

Znowu zapadła niezręczna cisza. Żałowałam, że nie stał przede mną kubek z herbatą lub kawą; Marta zawsze o to dbała. W takich krępujących chwilach zawsze po niego sięgałam i piłam, próbując ukryć zażenowanie. Tym razem, z braku lepszego pomysłu, zaczęłam skubać skórki przy paznokciach.

― „Koszmar" to może było za duże słowo.

Wlepiłam w niego oczy. Czyżby chciał sam mi o wszystkim opowiedzieć? Bez żadnej zachęty?!

― Ty bardzo miło wspominasz te lata, prawda?

Pokiwałam głową. Zawsze uważałam, że dopiero w liceum człowiek jest na tyle dorosły, by zachowywać się w miarę rozsądnie i staranniej dobierać przyjaciół. Wszystkie moje licealne przyjaźnie przetrwały rozłąkę podczas studiów i trwają do dziś. To były dobre dni, jeśli nie najlepsze i często do nich wracam myślami. Człowiek nigdy nie będzie ani piękniejszy, ani bardziej energiczny niż wtedy w liceum. Potem możliwości i chęci już nie te same...

― Ja wiem, że nie zachowam żadnych miłych wspomnień.

― Masz jeszcze rok. Przez ten czas może się ich nazbierać całkiem sporo...

Kamil roześmiał się krótko.

― Nie, na pewno nie. Już oni o to zadbają.

― Jacy ONI?!

― Wszyscy. Cała reszta. Nienawidzą mnie. Jest tylko jedna dziewczyna, która... A i tak mam czasem wrażenie, że ona też mnie nie znosi...

― Nie wie, co traci ― starałam się uśmiechnąć.

― To jej powiedz ― syknął Kamil, podnosząc się nagle z kanapy i kierując w stronę okna.

― Nie omieszkam! Powiedz mi tylko, jak się nazywa...

― Izabela.

Nie widziałam jego twarzy, gdy to mówił, ale wyobraziłam sobie błogi uśmiech, który by doskonale współgrał z tonem jego głosu.

― Czemu właściwie sam jej nie powiesz, co...?

Kamil prychnął. No dobrze, może to niezbyt mądre pytanie. Podniosłam się ze swojego miejsca i przybliżyłam się do siostrzeńca o kilka kroków. Musiałam być bardzo ostrożna, żeby nie spłoszyć Kamila i nie zniechęcić do dalszych zwierzeń.

― Powiedz mi chociaż... Czy mogę ci jakoś pomóc?

Zerknął na mnie przelotnie.

― Nie, raczej nie. Wystarczy mi, że będziesz mnie traktować lepiej niż oni.

― To masz jak w banku ― klepnęłam go w ramię w lekkim uśmiechem. Kąciki moich ust powędrowały jeszcze wyżej, gdy Kamil go nieśmiało odwzajemnił. ― Po prostu nie mogę patrzeć, jak się męczysz, zwłaszcza, że to naprawdę były jedne z moich najlepszych lat...

― Czy musisz to powtarzać za każdym razem?! ― odparł kwaśno. ― Już zrozumiałem. Ja doskonale wiem, że to bardzo ważny czas w życiu... Trafiamy do liceum jeszcze zupełnie niedojrzali i to jest właśnie miejsce, które nada nam ostateczny kształt! Jak piec, do którego wkłada się uformowane kawałki gliny. Uformowane, ale na tyle miękkie, by można było całkowicie je zmienić! I właśnie od warunków panujących w piecu zależy, czy wyjdą z niego piękne rzeźny czy nic nie warte połamane kawałki...

To porównanie zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Widać było, że Kamil sporo rozmyślał nad swoją sytuacją i jest do bólu świadomy swojego położenia. To, że wreszcie się przede mną otworzył, nie było wcale moja zasługą! On chciał o wszystkim opowiedzieć, a ja widocznie byłam jedyną osobą, która zdecydowała się go wysłuchać!

― Moim zdaniem ty masz zadatki na cudowną rzeźbę ― wyszeptałam łamiącym się głosem.

Odwrócił się od okna z bladym uśmiechem. Zauważyłam, że jego oczy błyszczą bardziej niż zwykle.

― Ale to, w jaki sposób zakończysz ten rozdział swojego życia, zależy wyłącznie od ciebie, pamiętaj. Możesz mieć świetny start w dorosłe życie, jeśli zechcesz, a reszta świata może ci skoczyć, rozumiesz?

Kamil patrzył na mnie jak zahipnotyzowany, oczami wielkimi jak spodki. Bardzo zależało mi na tym, by dotarło do niego to, co miałam do powiedzenia. Nawet nie zauważyłam kiedy wpadłam w mój pouczający, belferski ton.

― Nie pozwól, by ci frajerzy ze szkoły zrujnowali twoje życie. Obiecasz mi, że się nie dasz? ― wyciągnęłam w jego stronę mały palec, by zahaczył o niego własnym. W naszej rodzinie ten gest zwykłą obietnicę podnosił niemal do rangi przysięgi.

Mój palec jednak natrafił na próżnię. Kamil wpatrywał się w niego, jakby miał właśnie podpisać pakt z samym diabłem. Wreszcie wyciągnął swoją dłoń i sekundę później nasze palce zetknęły się ze sobą.

― Obiecuję.

Dzienniki '09 [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now