11

799 47 8
                                    


Laurence zauważyłam od razu po wejściu do pomieszczenia gospodarczego, w którym trzymaliśmy wszystkie rzeczy potrzebne do dekoracji stolików w klubowe restauracji. Opierała się o jedną z szaf, notując coś w swoim planerze. Podczas zwykłego tygodnia, gdy nie było odprawianych wystawnych przyjęć czy gali, Laurence nie rozstawała się ze swoim planerem. Najpewniej trzymała tam wszystkie zapiski dotyczące dostaw i czynności, które musiały być wykonane. Przez chwilę była nim tak zaaferowana, że nie usłyszała mojego przywitania.

- Oh, hej – zaśmiała się, zamykając notatnik. – Nie zauważyłam, jak wchodziłaś. Jak dzisiaj idzie? Wszystko w porządku?

- Bobby pomaga mi dzisiaj w rozstawianiu nakryć – odparłam. Bobby był dobrym kumplem Bruce'a, przez co szybciej się do niego przekonałam. Był z pochodzenia Jamajczykiem. Po skończeniu szesnastu lat przeprowadził się do Stanów Zjednoczonych, by surfować w Kalifornii, mieście wodnych sportów. Lubiłam go, bo trzymał swój dystans. Zabrałam trzy nakrycia z pierwszego lepszego stosu obrusów, które leżały przede mną. Nie za bardzo lubiłam bawić się z nią w kontakt wzrokowy. Zwłaszcza od momentu, gdy nakrzyczała na mnie w kuchni za rozlanie szampana na przyjęciu. Widziałam w jej oczach zrozumienie i nie za bardzo mi się to podobało. Jakby wiedziała o czymś, o czym ktoś inny nie miał pojęcia. Przerażało mnie to. – Ale wszystko idzie w najlepszym kierunku. Później Bobby pouczy mnie woskowania jachtów. Spokojny dzień.

- Bardzo się z tego cieszę. – Laurence uśmiechnęła się, ukazując swoje równe, białe zęby. Kiwnęłam jej głową, lekko uśmiechając się. Gdy chciałam już wyjść z pomieszczenia, zadała mi pytanie. – Widziałaś dzisiaj Masa?

Spięłam się, co dało się od razu zauważyć. Laurence uniosła brew, udając zainteresowanie. Moje policzki od razu przybrały kolor czerwony. Bardziej zakryłam się obrusami, by nie było widać naturalnej reakcji mojego organizmu na samo wypowiedzenie imienia chłopaka, który od początku mnie intrygował – widocznie wyszło mi słabo, ponieważ Laurence zaśmiała się cicho, również podchodząc do wyjścia.

- Nie daj mu się omotać. To dobry chłopak, ale bywa czasami... - przerwała w połowie, wzdychając. Ten temat nie mógł być dla niej lekki, skoro z takim trudem wypowiadała każde słowo. Zastanawiało mnie, ilu dziewczynom pracującym w tym klubie Laurence musiała przeprowadzać takie rozmowy. Od razu poczułam do niej współczucie, że przypadł jej tak trudny siostrzeniec. – Po prostu na niego uważaj, okej?

- Okej – odpowiedziałam odważniej niż zamierzałam. Laurence miała postawy, by się martwić, ale nie chciałam jej o tym mówić. Nie musiała przecież o wszystkim wiedzieć.

Godzinę później, gdy razem z Bobbym skończyliśmy dekorować salę na brunch, przyszła pora na pracę nad łodziami.

- Ja wezmę wosk i wodę, ty możesz zgarnąć kilka gąbek i szmatkę z hangaru. – Bobby wskazał ruchem głowy, bym podążała za nim. Pierwszy raz w życiu miałam zajmować się konserwacją łodzi. Mogło być ciekawie.

W hangarze znalazłam kilka rzeczy, które wydawały mi się odpowiednimi gąbkami, jakie opisywał wcześniej Bobby. Małe, żółte i okrągłe. Przy samym wejściu znajdował się pojemnik z ręcznikami z mikro fibry. Widniał nad nimi napis: „Tylko do użytku zewnętrznego". Miałam nadzieję, że były odpowiednie. Zabrałam dwa w nadziei, że się przydadzą i nie będę musiała biegać dziesięć razy, szukając tych odpowiednich.



Gdy wróciłam do Bobbiego, ten już miał napełnione wiadro z wodą, z której wypływała wielkich rozmiarów piana.

- To wszystko? – spytałam, unosząc ręce z rzeczami, które przyniosłam. Bobby pokiwał ochoczo głową, zakładając sobie czapkę z daszkiem na włosy. Zapowiadało się długie popołudnie. Słońce prażyło moje odsłonięte ramiona, jednak było przyjemne, jak na pogodę w Kalifornii. Przynajmniej nie sparzymy się żywcem.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Nov 14, 2019 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Zaufaj mi Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz