Samolocik 19

127 15 11
                                    

Kiedyś zastanawiałem się, jak wyglądałoby spotkanie między mną, a moim alter ego. Czy byłaby to krwawa bitwa, w której stalibyśmy po przeciwnych stronach ringu i z początku jedynie nokautowalibyśmy się spojrzeniem, aby w następnej chwili już rzucać się z zębami do swoich gardeł. Czy może byłoby to spotkanie czysto pokojowe, pełne empatii, refleksji i spostrzeżeń oraz duszących, przyjacielskich uścisków. Istniało także duże prawdopodobieństwo iż nigdy nie spotkałbym na swojej drodze kogoś tak różnego.

No właśnie, istniało.

Mój instynkt kolejny raz się nie pomylił, kolejny raz nie zawiódł, kolejny raz dostrzegł coś, co oczy widzą w drugiej, dalszej kolejności.

Ty tu jedziesz. Jesteś blisko. Jedziesz z nadzieją. Niewinnym, uroczym zaufaniem. Twój samochód właśnie wjeżdża w mgłę, która jako duch wcześniej tutaj poległych, oblega go z każdej strony. Widoczność jest słaba, choć wieczór jeszcze nie wprosił się w skromne progi dnia. Twoja matka jest zmęczona tą ośmiogodzinną jazdą oraz sytuacją, jakiej oboje nie rozumiecie, lecz mimo to wytęża zmysły i pokonuje ostatni zakręt. Teraz już jedzie prosto. Więcej nie wiem.

Nic nie wiem, wiedząc wszystko.

Blondyn wziął jeden głęboki oddech i zamarł w bezruchu, słysząc jak po cichej ulicy roznosi się nieczęsty dźwięk pracującego, nieznajomego samochodu. Dziwna siła zacisnęła swe ramiona na jego klatce piersiowej i uniosła go, niemal wpychając na szklaną powierzchnię okna. Niefortunnie jego bok obił się o kant stołu. Nie poczuł bólu. Prawa dłoń zdążyła jeszcze złapać za długopis i kartkę. Jednak świadomość tego nie dostrzegła. Była gdzie indziej. Była nieuchwytna.

Była na posesji od lat opuszczonego sąsiedztwa.

Mocne pchnięcie drzwi spowodowało iż cały stary samochód się zatrząsł. Ciemnowłosy chłopak, który z niego wysiadł, przeciągnął się ospale i wsłuchiwał w symfonię własnych strzelających kości. Niższa od niego kobieta także opuściła pojazd i potarła dłońmi twarz od razu spoglądając na widniejący przed nią ich nowe lokum.

-Wiesz, może najpierw zobaczymy, co jest w środku, a później zabierzemy bagaże. Co ty na to, Jungkook?- klucze wyciągane z torebki radośnie zabrzęczały, a serce Taehyunga powstrzymało się od jakiekolwiek pracy.- Mam ochotę na kawę. Wielki kubek kawy...

Nastolatek pokiwał ze zrozumieniem głową i spojrzał ku górze, na rozciągające się nad nim, bezkresne niebo. Jego włosy bezwiednie opadły do tyłu, zwisając niczym plącza stargane i nieświeże od panującej duchoty. W uszach słyszał tylko dźwięk otwieranych, skrzypiących drzwi, jakieś pomruki i dziwny, przyspieszony oddech, jaki coraz głośniej rozbrzmiewał wokół niego.

Obcy, przyspieszony oddech.

Zdezorientowany napiął się jak struna i z niesłabnącym zaciekawieniem, oczekiwał na to, aż burza czyjegoś nieopanowanego stresu bądź ekscytacji minie. Nie trwało to długo, już po zaledwie dziesięciu sekundach, cała ta emocjonalna anomalia zniknęła, ustępując miejsca całkiem nowej, jakim był grzmot brzmiący niczym jego imię, lecz wydający się zarazem tak nieludzko niekształtny. Brunet zamrugał kilkukrotnie i w końcu rozglądnął się wokół siebie, prostując sylwetkę.

Mgła okalająca dotąd jedynie ulicę, opływała już także połowę podjazdu, płot i słodką skrzynkę na listy. Nie była ona gęsta, ot to wydmuchnięty przez zmarzniętego bożka obłok. Jednak miała w sobie coś, co przywodziło na myśl Jeonowi tylko jedno.

Mimo rzadkości, nie potrafił dostrzec, co jest za nią.

Mimo dźwięku, nie potrafił znaleźć źródła.

Mimo niepokoju, skoczny dreszcz ekscytacji przebiegał po jego ciele niczym rozradowany pies w te i z powrotem robiąc sobie wybieg z jego kręgosłupa.

Wtem podmuch wiatru, zadziwiająco ciepły jak na tę porę dnia, dmuchnął mu w twarz jak gdyby prychając z zawiedzenia, a niesionym listkiem pogłaskał go po policzku. Jungkook, mimowolnie chcąc strzepnąć liść, uniósł rękę, jednakże kawałek rośliny wyślizgnął mu się spod palców i pchany tym zrezygowanym wiatrem poleciał do góry, zatrzymując się na oknie, w który szesnastolatek ujrzał najbarwniejszą a zarazem najsmutniejszą pustkę, jaką kiedykolwiek dane było mu zobaczyć.

Za szklaną kurtyną stał chłopak, wpatrzony w niego dużymi, ciemnymi, bezdennymi oczami, które bez zapowiedzi rzuciły na niego urok, jednocześnie przerażając. Twarz miał bladą, bledszą od mgły, powoli zanikającej po spełnionym zakładzie z wiatrem. Opadające mu na twarz jasne kosmyki wydawały się być maleńkimi wężami kręcącymi się na wszystkie strony. Kształtne usta poruszały się z taktownym drgnięciem.

Jeon przełknął ciężko ślinę i z trudem uniósł dłoń, aby pomachać postaci w oknie. Wydawała się mu mniej odległa od innych nieznajomych, których obserwował siedząc w klimatyzowanym aucie. Tamci po prostu trwali sami dla siebie, bez świadomości, że niedaleko nich przebywa ktoś taki jak Jeon Jungkook. Za to chłopak znajdujący się nad nim nie trwał dla siebie i brunet czuł to w każdej mijającej chwili, gdy wpatrzone w niego oczy w milisekundę zmieniały się w drżącą, zrozpaczoną powłokę. Blondyn nad nim także wiedział, kim jest jego rówieśnik. Jeon nie był w stanie stwierdzić, dlaczego tak przypuszcza, być może przez te wargi łudząco układające się w jego imię albo chorą intuicję, która wręcz szalała lustrując tajemniczego nastolatka.

Jednak mimo całej dziwaczności tej sytuacji, to, co teraz czuł było najmniej ważne. Najważniejszy był chłopak o ciemnych oczach i tak pustej głębi jak i niezaprzeczalnej urodzie. Gdy pierwsza próba nawiązania interakcji się nie udała, brunet zamiast dalej machać, uśmiechnął się dwoma kącikami ust i niczym do starego kumpla, ukazał gest także oznaczający ich uniesienie. Nie mamił się, że blada postać mu odpowie, ale tym bardziej nie spodziewał się, zamiast wyszczerzu dostanie widziane przez chwilę dwa pąki śmiercionośnych róż wykwitające na tych mlecznych polikach. Zanim zdążył się przypatrzeć najbardziej niesamowitemu w swej energii obrazkowi, chłopak spłoszony zniknął, gwałtownie, ze świstem odpychając się od szyby. Na zaparowanym szkle zostało odbicie jego dłoni. Z pozoru zwyczajnej, ludzkiej dłoni.

Jungkook uśmiechnął się raz jeszcze i sam uniósł tą swoją, przybijając z nią odległościową piątkę.

Witając się z nowym, magicznym sąsiadem.



»«

Chciałabym przeprosić za tak długą i nieplanowaną nieobecność tutaj. Powód nie jest jakiś bardzo zawiły, czułam po prostu jak moja iskierka się wypala, a natłok dotyczący nowego środowiska, wcale nie pragnie mi pomóc w utrzymaniu tego płomyczka.

Czy teraz wracam? Nie jestem pewna. Nie potrafię przewidzieć jak wena zapragnie ze mną współpracować, jednak nie porzucę tego ff.

Dziękuję za cierpliwość i ponad tysiąc wyświetleń. Jestem naprawdę szczęśliwa z tego powodu!

Życzę wam dużo uśmiechu. Dbajcie o siebie💙

Paper Planes | TaekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz