Samolocik 3

333 37 11
                                    

Kiedyś myślałem nad zamienieniem się w kamień, problemem jednak pozostawało miejsce, w którym zastygnę i zapuszczę niewidzialne korzenie. Osiąść mógłbym przecież wszędzie. Zaczynając od ziarnistych plaż, gdzie opalałbym się w słońcu i chłodził wymęczoną twarz morską bryzą, po zwykły ogródek, gdzie jako kamyczek, kiedyś na pewno zmuszony przez ingerencję człowieka musiałbym utonąć w mętnej głębi, haniebnie nazwany ,,kaczką", a kończąc na wysokiej górze i chybotliwym kawałku, który w każdej chwili zadecydować mógłby o czyimś samobójczym sturlaniu wprost w śnieżne lub iglaste zaspy.

W kamiennej posturze fascynowały mnie również niewyjaśnione kombinacje barw, odłamów i głębokich żłobień. Na niektórych zauważałem także malunki i zawijasy przypominające japoński alfabet. Każdy był zimny w dotyku, lecz wystarczyła chwila w twoich wypełnionych ciepłem dłoniach, aby na nowo nabrał sił i swoje znikome ciepło oddał tobie.

Aby zjednoczyć się w nieruchomej harmonii z naturą, często siadałem przed domem i wpatrywałem się przed siebie. Nie obchodziło mnie wtedy nawet zimno, które, jako mój najlepszy przyjaciel, malowało na mojej skórze idealną chropowatość, przybliżającą mnie do mojej wymarzonej postaci. Wszelkie plany się zmieniły, gdy ujrzałem najbardziej pokrzywdzony głaz, jakiego rysy cicho, lecz dosadnie kazały mi się schować i już nigdy nie próbować obcować z ich pobratymcami.

Heeseong Yoon, to właśnie ta kobieta nosząca na swojej twarzy podarunki od sztyletu czasu, kazała mi uciekać od przyzwyczajenia i nie przesiadywać w przyszłości, w bujanym fotelu tak jak ona. Samym spojrzeniem, te kilka lat temu, wyjawiła mi całą swoją historię.

Najmłodsze lata spędziła daleko stąd, gdzieś w wiosce, gdzie teraz po ponad pięćdziecięciu wiosnach nie potrafiłaby nawet odnaleźć dawniej napisanych na korach drzew proszących próśb o urodzaj i mniej obłąkany błysk w oczach swojego ojca. Bała się. Bała się całe życie i ten strach kształtował w niej nie tylko usposobienie i zachowanie, ale także uległość. Oglądała płacz swojej matki i zbierała jej łzy, chowając je w swoim sercu. Oglądała kolejne strużki krwi cieknące po jej ciele i sama rysowała je na sobie. Oglądała i słuchała coraz to nowe koncerty krzyków i błagań, wkrótce uznając je za nieuniknioną, ulubioną muzykę.

W tamtym okresie pojawiły się pierwsze ze znużonych zmarszczek.

Będąc nastolatką, w jej życiu nastąpił przełom, o którym, patrząc z perspektywy czasu, wolałaby zapomnieć. Wokół jej serca bez zapowiedzi owinął się jadowity wąż wysłany przez zapatrzonego w jej atrakcyjność mężczyznę, jaki z upływającymi miesiącami, z kochającego, anielskiego wybranka, stał się bliźniakiem własnego teścia.

A Pani Yoon zmieniła się w swoją matkę.

Niebezpieczny wąż zatopił swoje kły i wstrzyknął jad niemocy tak silny, że każda próba ucieczki z potrzasku wulgarnych przezwisk kończyła się na potulnym powrocie i kolejnym użyczeniu własnego ciała dla rozładowania negatywnych emocji.

Heeseong, w którymś momencie po prostu zastygła. Odcięła się od świata i mechanicznie wykonywała polecenia męża, od którego stała się w pełni zależna. Obojętność zalała jej prawie nie bijący organ, a niespełnione marzenie o posiadaniu dziecka, co noc wywoływało parę wędrujących łez.

Chciała mieć przy sobie to niewinne niemowle.

Ale nie z nim.

Chciała pokazać mu wszelkie uroki świata.

Ale nie dałaby rady.

Nie chciałaby, aby ono skończyło jak jego babka. Jak ona sama.

Nie chciała, aby cierpiało.

Siedem lat temu, Pan Yoon zmarł na zawał i choć każdy na tej ponurej ulicy odetchnął z ulgą na myśl, że skończą się nocne awantury, tak nikt nie spodziewał się, że po policzkach Heeseong podczas pogrzebu zaczną lecieć łzy. Myśleli, że płacze ze szczęścia. Z radości po obudzeniu się z koszmaru. Jednak, kiedy na nią spojrzałem, jako niespełna dziewięciolatek, wiedziałem.

Ona naprawdę płakała po stracie własnego diabła.

Od tego czasu, co dzień siedzi przed domem w bujanym fotelu i mętnymi brązowo szarymi oczami spogląda w dal, z cichym bałaganiem prosząc o cofnięcie czasu.

Nawet teraz, gdy wyglądne przez okno, mój górujący nad parterówkami dom ukaże mi jej postać. Zachodzące słońce rzuca irracionalny cień na jej twarz, sprawiając, że głębokie szramy na nowo tworzą spis jej całej historii.

Czasami zwykłe spojrzenie jest ostatnią nadzieją. Czasami ukryte głęboko w sobie wspomnienia, wychodzą na wierzch i niszczą własnego żywiciela. Czasami nawet najgroszy koszmar w swoim zepsuciu smakuje najsłodziej.

Jednak, przecież czasami nie równa się zawsze. Równa się przypadkowi.

Prawda?

Paper Planes | TaekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz