-14-

54 11 15
                                    

Narrator

Zima. Pora roku, którą się kocha lubi nienawidzi. Duszące zimno, obumarła natura, gołe drzewa, coraz szybciej zapadający zmrok. Czas, w którym umiera najwięcej ludzi, czy też zwierząt. Oczywiście wpływa na to bezdomność oraz mrozy, z którymi istoty te nie są sobie w stanie poradzić.

Po chodniku przechadza się mężczyzna w kwiecie wieku. Spokojnym krokiem spaceruje, a jego posturę delikatnie oświecają uliczne lampy. Zaciąga szalik na wysokość twarzy, a delikatne płatki śniegu lecą na jego twarz. Ciemnawe włosy błyszczą poprzez znajdujące się na nich krople wody. Po chwili przyśpiesza kroku odczuwając to coraz większy spadek temperatury.

Znajdując się przed przejściem dla pieszych bez namysłu zaczyna swoją wędrówkę przez skrawek drogi. Wchodzi na ulicę, a jego ciało przestają oświetlać zamontowane lampy. Teraz jest to światło bijące od reflektorów samochodu.

Następnie w uszach odbija się klakson. Pisk opon. Uderzenie. Krótki, aczkolwiek donośny krzyk.

Z pojazdu wychodzi młoda kobieta, która od razy podbiega do poszkodowanego. Przerażenie. Słowo, które opisuje jej zachowanie, czy też mimikę twarzy.

Śmierć

W moich uszach odbija się znajomy mi dźwięk dzwonów. Niechętnie biorę do dłoni idealnie białą kopertę i wyciągam z niej zawarty list. Przejeżdżam wzrokiem po linijkach tekstu po czym pstrykam palcami, a kartki znikają. Wywołuję portal i przez niego przechodzę.

Przede mną pojawia się ciemny obraz z bijącą bielą. W moje oczy od razu rzuca się samochód oraz dwie postacie, które poprzez panujące warunki ledwo co wybijają się na tle ulicy. Podlatuję bliżej dzięki czemu widzę więcej szczegółów.

Siadam po turecku w powietrzu i opieram brodę o dłonie. Mój wzrok spoczywa na dwójce ludzi. Wypadki są częste, nie raz śmiertelne, pełne obrażeń. Powody są różne zaczyna się od zwykłego nieszczęścia poprzez niezauważenia kogoś, a kończy na jeździe pod wpływem jakiś środków.

Mój wzrok tkwił na posturze roztrzęsionej kobiety. Wyjęła telefon i zadzwoniła, najprawdopodobniej na numer alarmowy. Minęło kilka minut, a na drodze pojawiła się karetka. Wysiedli z niej ratownicy i zabrali mężczyznę na nosze. Już po chwili zjawił się radiowóz policyjny, aby odprawić procedury oraz zabrać kobietę na komisariat.

Zerknąłem raz jeszcze na kobietę i teleportowałem się do środka szpitalnego pojazdu. Uniosłem się do góry, a mój wzrok przykuł widok pracowników podpinających nieprzytomnego do maszyn oraz sprawdzania tętna, czy też częstotliwości bicia serca.

Czując mrowienie w okół karku wiedziałem, że na mnie już pora. Widząc lekko spanikowane twarze przybliżyłem się. Ułożyłem dłonie nad ciałem poszkodowanego. Już po chwili stałem obok z pojemnikiem w dłoniach. Ostatni raz obrzuciłem całą załogę wzrokiem i zniknąłem.

Pojawiłem się w sortowni. Widząc jednego z pracowników wręczyłem mu duszę, a ten odszedł. Westchnąłem cicho i wywołałem portal. Przeszedłem przez niego, dzięki czemu znów znalazłem się w swojej świątyni. Powędrowałem do swojego biura i usiadłem na fotelu wciągając papiery. Jedyne co mi zostało to wypełnienie raportu.

__________

453

Przepraszam, że tak krótko. Jednak nie widzę sensu przedłużania na siłę.

Samotny taniec śmierciWhere stories live. Discover now